Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann
485
BLOG

Jeszcze o Lennonie - i innych bożyszczach

Dr. Stolzmann Dr. Stolzmann Kultura Obserwuj notkę 3

 

Gdyby ktoś u progu mijającego roku zadał mi pytanie o to, czyją okrągłą rocznicę śmierci będą w przeciągu kolejnych dwunastu miesięcy szumnie celebrować media najróżniejszych opcji i profilów tematycznych, wpadłbym w nie lada zakłopotanie, by – z Bożą opatrznością – po długiej chwili intensywnego namysłu bąknąć nieśmiało, że przed siedemdziesięciu pięciu laty zszedł był z tego łez padołu Marszałek Józef Piłsudski – może więc to o niego właśnie idzie. Jak tydzień temu życie pokazało – pomyliłbym się okrutnie.Oto bowiem dnia ósmego grudnia wszystkie niemal dostępne mi w domu telewizornie donosiły unisono, że mamy dzień prawdziwie niepospolity – o lat równo trzydzieści odległy od chwili, gdy ze światem doczesnym pożegnał się sam John Lennon.

Toteż aż do samiusieńkiej północy nie ustawano w głoszeniu płomiennych laudacji na cześć tragicznie zmarłego – a to dziennikarz stary i szanowany ze słowem wspomnienia wystąpił, łzę przy tym niedyskretnie roniąc, a to znowu rockman wiekowy, otłuszczony, a łysinę gołą pod nieodłączną czapką skrywający wielkość lidera The Beatles przypomniał, etc., etc.

Motywem, który stale pobrzmiewał w tym starczym, nostalgicznym bajdurzeniu, był zachwyt nad czymś, co dwie wzajemnie zantagonizowane sekty wyznawców śp. Lecha Kaczyńskiego (PiS i PJN) nazwałyby „testamentem politycznym” Lennona. Jednomyślnie podkreślano, że spuścizny muzyka niepodobna zredukować do wymiaru czysto muzycznego – ważniejsze bowiem nawet jest to, czego On pragnął ludzkość nauczyć, ergo: idee.

Sięgnąłem tedy czym prędzej do zakamarków mojej pamięci, by odszukać tam strzępki zapamiętanych piosenek i wywiadów Lennona. Tam zaś leciało mniej więcej tak: miłość, przyjaźń, pokój, feminizm, duchowość, miłość, przyjaźń, feminizm, pokój, miłość, pokój, duchowość, przyjaźń, miłość, pokój, pokój, przyjaźń, przyjaźń, przyjaźń, braterstwo, pokój, miłość – i tak dalej. Dobre, no nie?

Sprawy zaczynają jednak prezentować się zgoła inaczej, gdy się im przyjrzeć dokładniej. Weźmy na ten przykład jedną ze strof hymnu hipisów wszystkich krajów – “Imagine”: „Imagine there’s no countries, it isn’t hard to do; nothing to kill or die for – and no religion too”, co się wykłada: „Wyobraź sobie, że nie ma żadnych krajów, to nie takie trudne; nic, w imię czego można by zabić lub umrzeć – i żadnej religii!”. Dołóżmy do tego ten to passus: „Imagine no possessions” („Wyobraź sobie zniesienie własności!”) – a otrzymamy... Wyznanie wiary rasowego komunisty najbardziej totalitarnego sortu! A nawet gorzej: Karol Marks roił sobie bowiem, że ustanowiwszy społeczeństwo bezklasowe, ludzkość wykona historyczny skok do królestwa wolności, zaś zysk zostanie zastąpiony jako motywacja dla człowieczych działań i wysiłków przez dążenie do wszechstronnego rozwoju każdego człowieka z osobna. Podobnie jak w falansterach innego niepoprawnego idealisty, Karola Fouriera, w społeczeństwie komunistycznym każdy miałby, stosownie do swoich zachcianek, zmieniać pracę kilka razy dziennie – i w ten sposób być po trochu zarazem – dajmy na to - szewcem, zdunem, marynarzem, pianistą i pisarzem. Krótko mówiąc: czynić świat pracy światem wartości, dobieranych i hierarchizowanych zgodnie z zasadami pewnej osobistej, jednostkowej utopii.

Tymczasem hipisowska utopia Lennona i tego nawet nie uwzględnia: „Nothing to kill or die for”- czyli, że wszystkim wartościom mówimy głośno: papa! Albowiem, jak pisał nieodżałowany Albert Camus, „Racja życia jest jednocześnie doskonałą racją śmierci” – co oznacza, że człowiek pozbawiony czegokolwiek, w imię czego gotów byłby położyć głowę, nie dysponuje w istocie niczym, co uzasadniałoby jego samego.

Brak tu miejsca na obszerny wykład mojego stanowiska, które głosi, że hipisi – podobnie jak marksiści – pod płaszczykiem ideologicznych frazesów i demagogicznych symplifikacji nieśli na swych sztandarach wizję najbardziej nieludzkiego zniewolenia, jakie tylko można sobie wyobrazić. Wyłożę ją innym razem – być może już za miesiąc, wszak temat to arcyciekawy. Tutaj ograniczę się do krótkiej konstatacji, że zniesienie własności prywatnej, wolnego rynku, konkurencji, rodziny, podziałów etniczno-narodowych, religii i zastąpienie ich obyczajowym libertynizmem skrzyżowanym z - będącym jawnym gwałtem na ludzkiej naturze - pacyfizmem i mirażem globalnego braterstwa wszystkich ludzi, to nawet nie próba powrotu do stanu pierwotnej dzikości. Ponieważ w stanie tym instytucje własności, kultu i rodziny w rzeczy samej istniały, idee hipisów – i ich barda Lennona – stanowiły po prostu chore majaki totalitarnych umysłów.

Inny słynny rocker, Alice Cooper, wypowiedział był kiedyś takie znamienne zdanie: „Nie rozumiem, jak fani mogą oczekiwać od nas, muzyków rockowych, jakiejkolwiek mądrości w życiu czy w polityce. Przecież większość z nas to kretyni i nieuki, które rzuciły szkołę, żeby objeżdżać świat z kapelą i pieprzyć panienki.”

Święte słowa. Dramatem naszych czasów jest to, że autorytety intelektualne uległy wyrugowaniu przez autorytety medialne. Tak, jak niegdyś krawiec w teatrze to był pan Zenek, decydujący co najwyżej o długości lewej nogawki, tak dziś jego miejsce zajął projektant mody – wizjoner wypowiadający się w kwestiach życia i śmierci, wojny i pokoju. Ba! Ludwika van Beethovena, choć był człowiekiem ze wszech miar wykształconym i bywałym na salonach, też nikt się – przynajmniej publicznie – nie pytał, co sądzi np. o obradach kongresu wiedeńskiego, który odbywał się za jego życia. Beethoven bowiem był od grania – a nie od polityki.

Świat jednak się zmienił (czyt. zwariował). Miast skromnego i nienarzucającego się Beethovena mamy do usług całe zastępy pseudo-ekspertów i domorosłych ideologów: Lennona od pokoju i miłości, Stinga od dziury ozonowej i kontroli urodzeń, Green Day’a od „George anti-fuckin’-Bush song” (to cytat), Lady Gagę od emancypacji mniejszości seksualnych, The Clash od popularyzacji dorobku komunistów nikaraguańskich etc. Najwyższy czas powrócić do sprawdzonych reguł ancien regime’u, kiedy to władca był władcą, filozof filozofem, a cyrkowiec cyrkowcem – i nikomu przez myśl nie przeszło, by ten trzeci wchodził w buty drugiego i pierwszego.

 

Student filozofii.Członek Ruchu Autonomii Śląska oraz Stowarzyszenia KoLiber. Górnoślązak z urodzenia i z przekonania. Libertarianin-minarchista.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura