Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński
101
BLOG

„Hero” na miarę naszych czasów

Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński Polityka Obserwuj notkę 7

Wydarzenia na Times Square pozwoliły wykreować na parę dni nowego „bohatera” Ameryki. Amerykanie tak jakoś mają, że muszą od czasu do czasu obdarzyć kogoś tym nieco szumnym tytułem. Gdy ponad rok temu zdarzyło się słynne wodowanie na Hudson River, takim „hero” został pilot samolotu. A przecież, jaki to bohater? Po prostu świetny z pewnością pilot, który w bardzo profesjonalny sposób uratował swoją skórę i przy okazji skórę swoich pasażerów. I miał jeszcze ponoć przy tym sporo szczęścia. Brawo za kunszt w pilotowaniu, ale bohater to przecież człowiek, który świadomie podejmuje ryzyko dla sprawy, którą uzna za ważną.

Tak się złożyło, że mogłem niejako z bliska przyjrzeć się kreowaniu nowego „hero” z Times Square, a nawet – bardzo skromnie – w tym medialnym procesie uczestniczyć.
Gdy rankiem następnego dnia po próbie zamachu poszedłem na Times Square, stwierdziłem najpierw, że ulice były jeszcze raczej puste, że było wielu policjantów i jeszcze więcej dziennikarzy. Duże i małe telewizje robiły swoje stand-upy, wozy transmisyjne pracowały, inni dziennikarze węszyli – ot normalne działanie medialnej machiny.
 
W pewnym momencie zauważyłem, że parę osób z mikrofonami i może dwie kamery ustawiły się wokół pewnego pana, który coś im opowiadał. Podszedłem, włączyłem i moją nagrywarkę marki Zoom (info dla specjalistów: to taka Nagra dla ubogich). Okazało się, że człowiek ów opowiadał o tym, jak to zauważył dymiący samochód i zajrzał do środka. Zaintrygowało go to, że pojazd stał w miejscu, gdzie parkowanie jest zakazane, że klucz był w stacyjce i że w dodatku razem z tym kluczem było przyczepionych może 20 innych kluczy. I że silnik wciąż pracował, choć nie było nikogo. Oczywiście wezwał patrol policyjny, który również zajrzał do środka. Potem już była ewakuacja placu i szum na całym świecie. Nasz rozmówca miał swoje uliczne stoisko z torebkami i pamiątkami o parę metrów od samochodu. Gdy któryś z dziennikarzy zapytał go o nazwisko, przedstawił się: Duane Jackson, 58 lat. Sympatyczny człowiek z czapeczką weterana Wietnamu na głowie. Trochę go jeszcze sam dopytałem o parę rzeczy i już miałem skończyć nagranie, gdy jeden z amerykańskich dziennikarzy nagle orzekł: „So you are a hero!”. Duane Jackson wyglądał na nieco zaskoczonego, ale specjalnie nie protestował.
 
Wróciłem do hotelu, zmontowałem dźwięki, dopisałem własny tekst, nagrałem, zmiksowałem i wysłałem korespondencje do Polskiego Radia. W momencie wysyłania zauważyłem z zadowoleniem, że pierwsze depesze dużych agencji o tym człowieku ukazały się zaledwie 25 minut wcześniej. Pomyślałem sobie, że w radiu będą zachwyceni, że oto mamy rozmowę z naocznym świadkiem i wręcz z uczestnikiem głośnego na cały świat wydarzenia, i że mamy tę jego relację z dźwiękiem wcześniej niż niemal wszystkie media na świecie. Ot, taka drobna osobista satysfakcja.
 
Dopiero po paru godzinach Duane Jackson był już we wszystkich amerykańskich i innych telewizjach. No i oczywiście Ameryka miała swojego nowego „hero”.
 
Następnego dnia wróciłem na Times Square, i wtedy wszystko wyglądało już nieco inaczej. Duane Jackson był tam ponownie, ale już nie na rogu Broadwayu i 45 ulicy, tylko na czerwonych schodach na środku placu, a więc w miejscu bardziej rozpoznawalnym. Już nie był ubrany byle jak, miał na sobie garnitur z odznaką weterana Wietnamu. I czapka była tym razem taka bardziej wojskowa, i pod kolor ciemnogranatowego garnituru. I nie był sam, tylko z córką. A przede wszystkim kamer i dziennikarzy było wokół niego dziesięć razy więcej niż wczoraj. Znani reporterzy z dużych stacji telewizyjnych kręcili się wokół niego i zadawali mu pytania, zwracając się przy tym oczywiście dobrym profilem do swoich kamer. A hitem była córka, która musiała ze dwadzieścia razy ściskać ojca, gdy tylko kolejny reporter z kolejnej stacji prosił ją o to.
 
A ponieważ od wczoraj i ja bardzo skromnie uczestniczyłem w tym globalnym medialnym cyrku, zadałem też dwa pytania córce bohatera (samego bohatera już nie musiałem przepytywać, bo ten obowiązek spełniłem już byłem dzień wcześniej). Tiffany powiedziała mi, że jej ojciec jest oczywiście bohaterem i że jest z niego dumna. Z tą dumną ze swojego taty Tiffany również zrobiłem przy okazji materiał dla Polskiego Radia.
W pewnym momencie zapytałem przeraźliwie barczystego czarnoskórego człowieka o nazwisko jednego z reporterskich gwiazdorów kręcących się wokół „hero”. Chciałem ewentualnie zadać dwa pytania temu dziennikarzowi (z czego powstałby ewentualnie materiał w rodzaju: gwiazda takiej i takiej telewizji US dla Polskiego Radia), a głupio mi było do tego gwiazdora podchodzić, nie znając chociaż jego nazwiska. Dość słabo znam się na gwiazdach. Barczysty nie wiedział, a stojąca obok niego kobieta spojrzała na mnie trochę nieprzyjemnie. I dodała coś w rodzaju: „To nie on nas interesuje”. Dopiero po chwili zrozumiałem, o co jej chodziło.
 
Nagle znikąd pojawił się Mario Lopez. To taki tutejszy celebryta, dość mało znany poza Stanami, ale w Stanach popularny. Aktor, prowadzi chyba też jakiś program w telewizji, a dwa lata temu widziałem go na scenie na Broadwayu we wznowieniu „A Chorus Line”. I okazało się, że przeraźliwie barczysty jest po prostu jego ochroniarzem, a towarzysząca mu młoda dama – jego asystentką od kontaktów z prasą. Dlatego pewnie tak nie podobało się jej, że pytałem o kogoś innego, skoro jej zawodem jest mówienie wyłącznie o swoim pracodawcy.
 
No i zaczęło się. Mario Lopez miał na twarzy telewizyjny makijaż, więc raczej nie znalazł się tam przypadkiem. Zaczął brylować przed kamerami, ściskać rękę „bohaterowi”, tłumaczyć, że to nasz nowy „american hero” itd itd. Pobrylował parę minut i poszedł sobie.
 
Tego samego dnia okazało się, że sytuacja naszego „hero” nieco się skomplikowała. Po drugiej stronie tej samej ulicy miał swoje stoisko z torebkami i pamiątkami inny sprzedawca. I on też zauważył był ten dymiący samochód, i również wezwał był policyjny patrol.
 
Konkurenci w ulicznym handlu damskimi torebkami okazali się też konkurentami w bohaterstwie i w ratowaniu Nowego Jorku. Ten drugi również był weteranem wojny wietnamskiej, a miał jeszcze ten dodatkowy plus, że był inwalidą i chodził o kulach. Media trochę się pogubiły, nie wiadomo było, kogo trzeba czcić, i w sumie obaj panowie popadli dość szybko w zapomnienie.
 
W tej chwili Amerykanie zaczynają trochę śmiać się z tego nieudanego zamachu, na kilometry pachnącego przecież amatorszczyzną. Samochód postawiony w miejscu, gdzie jest absolutny zakaz zatrzymywania się, musiał przecież natychmiast przyciągnąć uwagę policji. A w dodatku jeszcze ta niby bomba, która syczała i pykała, zamiast wybuchnąć.
 
W publicznym radiu NPR słyszałem dzisiaj żarty o tym, że niedoszłego zamachowca łatwo znaleziono, bo wśród 20 pozostawionych przez niego kluczy, przyczepionych do klucza od samochodu, był również ten od jego domu, a przy nim kartka z nazwiskiem i adresem.
 
Śmiali się również w tym radiu z prawdziwego tym razem faktu, a mianowicie ze zdania wypowiedzianego przez zamachowca, gdy policja dopadła go w samolocie: „I was expecting you”. Rzeczywiście biedak napatrzył się na kryminały, w których szwarzcharakter musi coś takiego powiedzieć w chwili aresztowania, by pokazać, jaką ma self control.Biedak nawet w chwili aresztowania okazał się zwykłym tandeciarzem.

Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka