Absurdalnym raczej jest fakt, że w debacie o ewentualnych naciskach lub braku nacisku na pilotów, by lądowali w Smoleńsku, wspomina się w ogóle o prezydencie Kaczyńskim –oskarżają go lub też go broniąc. Zapomina się przecież, że praca prezydenta, a także praca ludzi dla niego pracujących, jest z natury swojej pracą pod ciągłą presją, inaczej mówiąc – pod naciskiem.
Każdy kto obejmuje najwyższy urząd w państwie – polskim lub jakimkolwiek innym – obejmuje go w poczuciu niesłychanie ważnej misji do spełnienia. Nikt normalny nie bierze na siebie takiej pracy z myślą: ot pobędę sobie trochę prezydentem, zobaczymy, jak to będzie. A u Lecha Kaczyńskiego to poczucie misji – niezależnie od tego, czy ocenia się jego prezydenturę pozytywnie czy negatywnie – było, mam wrażenie, nawet jeszcze bardziej rozwinięte niż w przypadku wielu innych głów państw.
Każdy punkt w programie pracy prezydenta jest częścią owej misji, i jest dla tego prezydenta niesłychanie ważny. Gdy w programie prezydenta jest wyjazd w jakieś miejsce, prezydent nie myśli, ani tym bardziej nie mówi: to ja tam sobie pojadę, a może nie pojadę, zobaczymy, coś się wymyśli. Wyjazd jest częścią prezydenckiego programu, jest częścią prezydenckiej misji, jest więc absolutnie konieczny. Sam fakt umieszczenia wyjazdu w programie zajęć prezydenta jest już formą nacisku na całe jego otoczenie, by ten wyjazd doprowadziło ono do skutku. Tak jest zawsze i wszędzie.
Nie ma zatem żadnego znaczenia, czy Lech Kaczyński powiedział cokolwiek pilotom – bezpośrednio czy przez pośredników – o potrzebie lądowania. Powiedział, nie powiedział – wszystko jedno. Nie ma znaczenia, czy gniewnie spojrzał na osobę, która mu oznajmiła, że mogą być problemy z lądowaniem, a osoba owa to gniewne spojrzenie nadgorliwie zinterpretowała jako rozkaz i pobiegła do pilotów, by ich do czegokolwiek nakłaniać. Spojrzał, nie spojrzał, pobiegła, nie pobiegła – wszystko jedno.
Sam fakt umieszczenia wyjazdu w programie prezydenta był wystarczającą formą nacisku.
Problemem nie było to, że wywierano jakąkolwiek presję. Problemem było to, że tej presji ktoś prawdopodobnie uległ.
Przyczyna tego leży zaś – jak sądzę – w pokutującym w Polsce postabsolutystycznym podejściu do władzy i do ludzi tę władzę reprezentujących. Demokracja daje niektórym ludziom ogromną władzę, ale ta władza nigdy nie jest nieograniczona. W dojrzałej demokracji można uznawać kogoś na najważniejszą osobę w państwie, darzyć tę osobą należnym jej szacunkiem i wykonywać jej polecenia w sprawach od tej najważniejszej osoby zależących, ale równocześnie w niektórych sprawach trzeba umieć jej grzeczenie powiedzieć: proszę się nie mieszać, bo oprócz pana woli istnieją też przepisy, procedury i specyficzne dla niektórych miejsc i sytuacji hierarchie dowódcze.
Etymologia jest bezlitosna. W bardzo jeszcze dziecinnej polskiej demokracji tylko krok dzieli słowo „władza” od słowa „władca”. A władca to monarcha, osoba sprawująca władzę niepodzielnie, z wyższego namaszczenia, pan życia i śmierci.
Ktoś wyraźnie zapomniał o owym bardzo relatywnym pojęciu władzy w demokracji.
Niedojrzałość polskiej demokracji przejawiła się również po katastrofie. Próbuje się nas oto przekonać, że krytyki, jakich celem był Lech Kaczyński za życia, są częścią jego martyrologii i niemalże wstępem do jego tragicznej śmierci.
Znowu tęsknota za absolutyzmem, za władcą, którego się nie krytykuje. I niezrozumienie relatywizmu władzy w demokracji.
W demokracji, tej prawdziwej, prezydent jest najważniejszą osobą w państwie, i jest równocześnie osobą w państwie najbardziej wystawioną na krytykę. Krytyka ta jest często bezlitosna, niekiedy ironiczna, bywa chwilami wręcz poniżająca. Warto wychylić czasem głowę z grajdołka i spojrzeć, jak to wygląda w innych krajach. Jak jest niekiedy traktowany Obama, jak rechotano z kowbojskich manier Busha młodszego, jak dostaje się Sarkozy’emu nie tylko za jego politykę, ale i za jego wzrost i żonę modelkę, i jak szargani są inni ich koledzy po fachu.
W prawdziwej demokracji zwykły urzędnik lub oficer musi umieć powiedzieć „nie”. A prezydent musi umieć powiedzieć: „krytyka i ironia – to wasze prawo”.
Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka