obywatel cohen obywatel cohen
162
BLOG

NIEMIECKIE KOMPLEKSY

obywatel cohen obywatel cohen Polityka Obserwuj notkę 2
Niemcy, III Rzesza, Unia Europejska

   


      Niemiecka tożsamość to w większej części kompleksy, a więc zbiorowe nastawienia i postawy reaktywne czy wręcz reakcyjne (czytaj: skrajnie szkodliwe i niebezpieczne). To diagnoza w tym samym stopniu historyczna, co jak najbardziej aktualna. Gdy nowoczesna Europa od osiemnastego wieku stawała się coraz bardziej narodową jej niemieckojęzyczna część jeszcze przez dobry wiek karmiła się średniowiecznym uniwersalistycznym mitem Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Wspólnota o ponad europejskim potencjale na swoje życzenie, z wewnętrznych niemieckich powodów,  pozostawała w środku Europy konglomeratem małych, co najwyżej znaczących, ale nie najważniejszych państw. Po bismarkowskim zjednoczeniu II Rzesza próbowała w ekspresowym tempie nadrobić stracony czas i niemiłosiernie zaczęła rozpychać się na wszystkich możliwych polach, wywołując tym samym ogólnoświatowe napięcia.    

     Ciąg dalszych katastrof i nieszczęść spowodowany niemieckimi rojeniami o potędze i wyjątkowości dla współczesnych pokoleń póki co, mimo niemieckich usilnych starań, wciąż jeszcze pozostaje oczywisty i pierwszorzędny dla oceny niemieckiego wkładu w historię Europy i świata. Biedne Niemcy, biedni Niemcy. Mimo tylu wydanych niemieckich marek, mimo tak wielu desperackich prób umiędzynarodowienia zła w historii, uczynienia go ponadnarodowym, by wypomnieć im tylko naukowy socjalizm, luksemburgizm czy współczesne lewactwo, Niemiec, obojętne  w mundurze SS czy Wehrmachtu pozostaje emblematem wszystkiego, co w historii świata najgorsze.


    Odwołując się do swoich własnych doświadczeń z przełomu wieków, nie mogę tu nie wspomnieć swojej znajomości z pewnym Michaelem, Bawarczykiem z krwi i kości, skądinąd osobą bardzo sympatyczną i (a jakże!) otwartą. Dla Michaela Niemcy były za ciasne - ciągnął go świat i to niekoniecznie ten bardzo cywilizowany. Dzielny niemiecki student, Michael zjeździł, niemal wszystkie kontynenty, był w Stanach Zjednoczonych, Australii,  a nawet w Polsce i Rosji. Dziewczynę miał  Brazylijkę, której liczną rodzinę też oczywiście odwiedził i oczywiście bardzo niepokoił go los puszczy amazońskiej i jej pierwotnych mieszkańców. Gdy zbliżał się dla niego czas ważnych życiowych decyzji, jego własna rodzina miała coraz więcej zastrzeżeń i wątpliwości co do jego wybranki. Biedny Michael był rozdarty. Znając jego sytuację, zadałem mu prowokacyjne pytanie:

     -   nie rozumiem, co tak przeżywasz,  w czym problem?

     -   jak to? Przecież jestem Niemcem...

     -   a cóż to za miara - bycie Niemcem? - olej to!

     -   ty nie wiesz, co mówisz!

     I nic więcej nie miałem mu już do powiedzenia, za to ile się o nim dowiedziałem!

     Dzisiejsze Niemcy to jedyna w swoim rodzaju mieszanka (czy wybuchowa?) kompleksów. Znajdziemy tu wszystko. Oczywiście kompleks wyższości "Kultutraegerów" z wielowiekową, ciągle żywą misją cywilizowania "dziczy ze wschodu". To kompleks sprawnie dziś ukrywany w strukturach UE a mimo to wyraźnie przejawiający się na wielu płaszczyznach: historycznej, kulturowej, politycznej, ekonomicznej. Bo czymże byłaby Polska, Rumunia, Węgry, Czechy czy państwa bałtyckie bez języka niemieckiego, niemieckich rycerzy, osadników, rzemieślników, uniwersytetów - dziś bez niemieckiego kapitału?

     Drugi biegun, kompleks niższości - dla wspólnoty ciągle jeszcze z poważnymi aspiracjami - bardzo bolesny. To przede wszystkim efekt  totalnej katastrofy roku 1945 i następującej po niej okupacji. Dla większej części Niemiec okupantami byli wyluzowani Amerykanie, o zgrozo często czarni,  i Anglicy - zarozumiali jeszcze bardziej niż sami Niemcy. Z łaski i w swoim interesie zachodni okupanci uczynili RFN formalnie swoim sojusznikiem, ale istotę tego sojuszu całkiem niedawno doskonale zdefiniował szczególnie znienawidzony przez Niemców Donald Trump, przypominając publicznie, że amerykańscy żołnierze nie są nad Renem po to, by bronić przed kimś Niemców, ale by  chronić Europę przed Niemcami. Po dziesięcioleciach gorliwego odgrywania roli prymusa wśród państw liberalnej demokracji to tak, jak uderzenie obuchem w łeb, jakże bolesna prawda. Poza ściśle politycznym podporzadkowaniem anglosascy okupanci okazali się także kulturowymi kolonizatorami - wszak popkultura to w dziewięćdziesięciu procentach amerykańsko-brytyjska domena. Jaki udział mają w niej Niemcy? Raczej mierzony w promilach...

      No i jest jeszcze ta nieszczęsna Rosja - wisienka na ciężkostrawnym torcie niemieckich kompleksów. Przyznajmy - dość porąbana relacja opierająca się na wspólnym dla obu nacji genie imperialnego barbarzyństwa.  W tej relacji teutoński podziw dla nagiej kacapskiej siły krzyżuje się z pogardą dla modelowego wschodu, tego najprawdziwszego, który Niemcy najchętniej cywilizowaliby ogniem i mieczem. W jaki sposób  nasi zachodni przyjaciele są w stanie godzić te sprzeczne tendencje? Jak przystało na ludzi inteligentnych jakoś sobie radzą. Wymyślili sobie realpolitik i jeśli tylko warunki na to pozwalają trzymają się jej. A warunki umożliwiające taką politykę  (jak się zdaje) są dwa: długotrwały międzynarodowy ład i wewnętrzny dobrobyt. Zakłócenie któregoś z tych warunków, a zwłaszcza ich obu na raz, może skutkować postawieniem  niemiecko-rosyjskich stosunków na głowie,  co akurat dziś może oznaczać,  że nasz rzekomy sojusznik, współzałożyciel NATO, w chwili historycznej próby stanie po stronie śmiertelnego wroga Paktu Północnoatlantyckiego. Zadziwiając świat - nie pierwszy już raz.




Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka