coryllus coryllus
330
BLOG

Pan Samochodzik i lista Wildsteina (8)

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 6

Zanim drogi czytelniku zapoznasz się z treścią tego odcinka radzę i proszę jednocześnie, byś przeczytał najpierw siedem poprzedzających go fragmentów. Tworzą one bowiem całość, która powoli, z odcinka na odcinek ułoży się w powieść. łatwo je dszukać wystarczy kliknąć na tag - pan samochodzik. Sa tam wszystkie odcinki. Życzę wszystkim, nowym i stałym czytelnikom, przyjemnej lektury.

Na polowania, które dawniej nosiły dźwięczną nazwę dewizowych, zjeżdżało się mnóstwo ludzi z całego świata. Pan łowczy jednak szczególnie upodobał sobie myśliwych z Italii. Byli to mężczyźni poważni i znający się na rzeczy. W przeciwieństwie do różnych oszołomów ze Skandynawii, którzy już dawno zapomnieli co to jest polowanie, męska rozrywka, przygoda i satysfakcja płynąca z posiadania w domu broni, Włosi mieli te wszystkie cechy przesadnie rozbudowane i to się wujowi pięknej Marysi szalenie podobało. Nie rozumiał jednak wujek Stefan dokładnie dlaczego tak jest, dlaczego siwiejący i niscy w większości myśliwi z Rzymu, czy Mediolanu, traktują polowanie w polskich górach poważnie i tradycyjnie. Dlaczego nie latają po lesie w żółtych odblaskowych kurtkach, jak Szwedzi i nie wymieniają głośno idiotycznych uwag o swojej nowej broni, jak Niemcy. Wuj Stefan akceptował ich postawę i pochwalał ją w przydługich, wygłaszanych po alkoholu oracjach, na które pozwalał sobie w czasie zebrań koła łowieckiego.
 
Szczególną zaś estymą i szacunkiem darzył pan łowczy pewnego starszego już przedsiębiorcę z południa półwyspu, który bezceremonialnie przeszedł z nim na ty. Był to Mario, zwany przez żonę pana łowczego panem Mario, a przez jego siostrzenicę nie nazywany w ogóle, bo dopóki w życiu Marysi nie pojawił się pan Samochodzik podkochiwała się ona skrycie w tym starszym już, zamożnym Włochu i przez usta nie mogło jej przejść jego imię. Tak wielkie wrażenie pan ów wywoływał w tej biednej dziewczynie.
Był Mario człowiekiem pogodnym, delikatnym i dyskretnym. Zawsze zwracał uwagę na to, by nikomu nie uchybić nieznajomością lokalnych zwyczajów, czy brakiem zrozumienia polskich realiów. O wszystko pytał, a jeśli czegoś nie potrafił pojąć milczał po prostu nie dociekając dla przykładu dlaczego w okolicy gdzie stoją dwa pięknie położone górskie wiadukty rozbiera się linię kolejową, miast uczynić z niej turystyczną atrakcję.
 
Mario uwielbiał polską kuchnię, czego nijak nie mogli z kolei pojąć jego asystenci, których zwykle przywoził ze sobą. Było ich zawsze czterech i złośliwi twierdzili, że to nie żadni asystenci, ale ochrona, bo Mario czegoś się po prostu obawia, najpewniej zemsty mafii. Były to czcze plotki i głupie gadanie. Mario nie bał się bowiem niczego i nikogo. Więcej – to jego ludzie się bali, ale o tym wiedzieli nieliczni i tych nielicznych nie było akurat pod Wielką Górą Muflonów, gdzie Winnetou i ekologowie rozbili obóz. 
 
Mario przybywał zwykle w góry na początku sierpnia i siedział w Polsce do pierwszych śniegów wędrując po lasach lub polując kiedy nadeszła jesień. Filmował także przyrodę i wiadomo było – z tego co opowiadali plotkarze – że wygrywał jakieś konkursy na amatorskie filmy przyrodnicze. Mario był człowiekiem bardzo bogatym, ale nikt nie wiedział czym dokładnie się zajmuje, nikogo to zresztą nie ciekawiło, Mario płacił bowiem i nie oczekiwał niczego więcej jak tylko wykonywania jego poleceń tak dokładnie, jak to tylko było możliwe. I ludzie wiedząc o tym starali się bardzo, a on ich za to szanował.
 
Na przyjazd Włocha żona łowczego przygotowywała zawsze specjalne dania. Gość uwielbiał pierogi z serem, kaszą i miętą. Polewał je zawsze obficie śmietaną i zjadał przynajmniej dwa talerze. Lubił także krupnik i kapuśniak. Przepadał za gorzką, dereniową nalewką i gęsią pieczoną w ziołach. To wszystko musiało być na stole kiedy przyjeżdżał. Stało się już rytuałem, że witali go wszyscy – łowczy, żona łowczego, a także kilku myśliwych z koła, oraz piękna Marysia.
 
Teraz jednak przy stole, na którym stały przygotowane dla Maria przysmaki siedział ktoś jeszcze. Ktoś całkiem obcy i nie mający nic wspólnego z polowaniami. Było to pan Samochodzik, który został do domu łowczego przyciągnięty niemal siłą przez piękną Marysię oraz jej wuja. Oboje oni wierzyli bowiem w to, że tylko Mario może pomóc im w pozbyciu się ekologów z obozu pod Wielką Górą Muflonów, a Marysia wierzyła jeszcze, że Mario może przepłoszyć z miasteczka Baturę, byłego dyrektora Marczaka i starzejącą się, ale wciąż piękną Karen Petersen. Marysia była niemal pewna, że jeśli tych troje zobaczy, że Mario jest po stronie Tomasza Samochodzika skończą się wszystkie jego kłopoty, a ona miast martwić się o niego, będzie mogła jak dawniej przygotowywać się do egzaminu na historię sztuki pod jego opieką.
Siedział więc pan Samochodzik smętny przy zastawionym stole i czekał na nieznanego sobie Włocha. Rozmyślał przy tym o tym co będzie kiedy Batura przyśle do oddanego jego opiece zamku kogoś bardziej rozgarniętego i zdecydowanego, kogoś, kto nie da się przestraszyć obrzynem i przemową pana łowczego. Ktoś taki na pewno się znajdzie i wtedy marny będzie los Tomasza Samochodzika, nic go nie uratuje. Niewesołe te myśli przerwał cichy odgłos pracującego silnika. Przez bramą zatrzymał się wielki samochód, z którego wysiadło pięciu mężczyzn. Pan łowczy wybiegł na ganek by powitać gościa, a jego żona ze zdenerwowania upuściła widelec na podłogę. Po chwili do salonu weszło trzech mężczyzn prowadzonych przez wuja pięknej Marysi. Pierwszy z nich nie miał więcej jak metr siedemdziesiąt wzrostu, trzymał się prosto i był uśmiechnięty tym charakterystycznym dla południowców, białym uśmiechem, który lśni w ciemnościach. Pozostali dwaj mężczyźni nie uśmiechali się w ogóle i nawet nie zajęli miejsca przy stole. Mario zaś przywitał się wylewnie ze wszystkimi, zerknął także na pana Samochodzika i przedstawiwszy się dość niewyraźnie podał mu rękę. Mario mówił w trzech prócz włoskiego językach, po niemiecku, angielsku i hiszpańsku. Znał także wiele polskich słów, które wtrącał znienacka budząc tym zainteresowanie i ciekawość, bo zawsze robił to z wielkim wyczuciem.
 
Na widok Włocha coś niczym odległy podmuch ciepłego, wiejącego do nagrzanych słońcem wzgórz wiatru musnęło pamięć pana Samochodzika. Przypatrywał się Włochowi przez cały czas trwania kolacji i mówił niewiele, wysilając pamięć w nadziei, że przywoła ona obraz który pozwoli mu dokonać identyfikacji przybysza. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Mario rozmawiał z gospodarzami, uśmiechał się, mówił o polowaniach. Martwił się kiedy łowczy referował mu sytuację opowiadając o ekologach. Nie zapomniał rzecz jasna o pięknej Marysi, której poświęcał uwagę, w sposób dalece nie dziewczyny nie satysfakcjonujący. Był bowiem Mario – jak już powiedzieliśmy człowiekiem dyskretny i statecznym, nie żadnym chamem co nachalnie się przystawia do młodych kobiet i czyni im głupie propozycje. Mario zachował takt właściwy doświadczonym instruktorom lotnictwa, którzy uczą pilotażu młode, amerykańskie milionerki. I takim miał pozostać dla Marysi już na zawsze.
 
Mario ani razu nie zatrzymał wzroku na Tomaszu Samochodziku, nie zapytał go o nic, ani nie starał się dowiedzieć kim Samochodzik jest. Obserwował go tylko ukradkiem i sprawdzał czy Tomasz Samochodzik domyślił się już kim on jest. Mario bowiem, który był w przeciwieństwie do takiego Batury czy Marczaka, a nawet w przeciwieństwie do Karen Petersem, człowiekiem poważnym, poznał Tomasza Samochodzika od razu i od razu też postanowił, że pomoże temu dziwnemu człowiekowi, choćby nie wiem jak trudne przeszkody stały na jego drodze. O tym jednak Tomasz Samochodzik miał dowiedzieć się później.
Na razie Mario i łowczy naradzali się w jaki sposób pozbyć się Winnetou i ekologów spod Wielkiej Góry Muflonów. Mario od razu wykluczył wszelkie działania siłowe. Żadne zastraszanie, żadne szantaże nic z tych rzeczy nie wchodziło w grę. Włoch zastanowił się chwilę i patrząc z uśmiechem na stojący przed nim talerz pełen dymiących pierogów rzekł mieszając włoskie i niemieckie słowa – nic się nie martw Stefano, sprawa będzie załatwiona. Oni sobie pójdą, tak cicho jak przyszli, nie podziękują za gościnę, której im udzieliłeś na swoim terenie, ale pójdą sobie na pewno. To rzekłszy wezwał jednego ze stojących przy drzwiach asystentów. Kiedy ten pochylił się nad nim Mario szepnął mu coś do ucha i mężczyzna wyszedł wyciągając po drodze z kieszeni telefon komórkowy.
 
- Jeden telefon – rzekł Włoch przeżuwając pieroga – jeden telefon i wszystko powinno być w porządku. Kiedy to powiedział, niespodziewanie dla samego siebie i dla Tomasza Samochodzika również podrapał się charakterystycznym gestem za lewym uchem. Samochodzik zmrużył oczy, ale jego umysł nie pracował już tak szybko jak dawniej i gest ów, tak przecież wyraźny i charakterystyczny nie odkrył przed nim tożsamości przybysza. Coś rozjaśniło się w samochodzikowej głowie dopiero po obiedzie, kiedy wszyscy mężczyźni wyszli do ogrodu i zapalili papierosy. Jeden z asystentów Mario wyjął z kieszeni paczkę mocnych niebieskich gauloise’ów i zapalił jednego. Jego szef odsunął się na przyzwoitą odległość by nie czuć dymu z papierosa i upomniawszy żartem swojego pracownika, przeprosił towarzystwo mówiąc – musicie mi państwo wybaczyć, że pozostanę w oddaleniu, ale nie znoszę zapachu gaulois’ów. Wszyscy zebrani pokiwali ze zrozumieniem głowami, jedynie pan Samochodzik stał sztywny i milczący. Coś bowiem zaczęło przedzierać się przez ciężkie powłoki jego pamięci, coś zagrało w jego starym sercu i poczuł, że oto wrócić mogą dni chwały, dni które wydawało się, już dawno są poza nim.
 
Zmierzchało się, kiedy piechotą, po lampce wina wracał Tomasz Samochodzik do zamku, który powierzono jego opiece. Wiedział już kim jest Mario, ale nie zamienił z nim jeszcze ani jednego słowa. Zostawiał sobie tę przyjemność na później. Wiedział, że będzie to niezwykła rozmowa, tak jak niezwykłe było spotkanie tego człowieka tutaj, w Polsce.
- A niech to szlag – zaklął uśmiechając się do siebie – to naprawdę on! I wtedy minęła go jadąca z miasta taksówka, w której siedział – pan Samochodzik widział to wyraźnie – młody przyjaciel wodza Winnetou w towarzystwie dziennikarza z lokalnej gazety.
 
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości