Według obowiązujących dziś standardów nie tylko antysemitą, ale wręcz żydożercą. Nie chcą tego niestety dostrzec bezkrytycznie wpatrzeni weń wielbiciele, którzy uważają - niesłusznie - "Lalkę" za najlepszą polską powieść. Ludzie ci, opierają swoje twierdzenia nie na uważnej lekturze tekstu, ale pobieżnym zerkaniu w telewizor w czasie emisji serialu z Kamasem i Braunek. Usypia ich ta muzyka z pozytywki i tracą przez to czujność. Reżyser także zrobił wszystko, by tę czujność uśpić i wątek antysemicki poprzekręcał i poprzykrywał gdzie tylko mógł. Nic to jednak nie pomogło, bo po latach, kiedy czasy się zmieniły i prawda zatriumfowała można w ytym zakłamanym i propagującym żydożerswto obrazie dostrzec same najgorsze rzeczy. Jest to ciekawe tym bardziej, że pokazujący je reżyser uważał - tak sądze - że daje obraz wielokulturowej, XIX wiecznej Warszawy, a pokazywani przezeń Żydzi budzą samą tylko sympatię. Budzili może kiedyś w tych dawnych ludziach, którzy patrzyli na premierę serialu, którzy uważali Żydów za jakichś śmiesznych ludzików z krzywymi nosami, co chodzą w cylindrach lub dziwnych czapeczkach. Tak się mogło wydawać Polakom nie znającym prawdy o narodzie wybranym w latach siedemdziesiątych. Mogło się zdawać i zdawało, uczucia zaś temu "zdawaniu się" towarzyszące, były najpodlejsze z możliwych - lekceważenie, litość, życzliwe zainteresowanie jakie zwykle - cytuję (t-rex zgadnij za kim) - poświęcamy garbusom i idiotom. Cały ten okropny bagaż, który do dziś tkwi w polskich sercach musimy zrzucić, wręcz zwymiotować. Musimy to zrobić tym bardziej, że wlał go nam w serca pisarz ulubiony, hołubiony, ciepły i dla wielu święty. Nie możemy się tym jednak przejmować. Nie możemy się łąmać. Czas powiedzieć sobie prawdę - obraz Zydów w powieści Prusa nie oddaje prawdy o nich, a jeszcze do tego powoduje, że Polacy w swojej pysze czują się od tych Żydów lepsi. Najgorsze jednak jest co innego. Oto - mówi nam Prus - największym marzeniem XIX wiecznego wykształconego, warszawskiego Żyda było stać się Polakiem. Nie Rosjaninem, nie Francuzem, ale Polakiem. To jest wobec dzisiaj obowiązujących kanonów nie do pomyślenia i nie do powtórzenia.
Nie wolno więc emitować tego serialu więcej w telewizji i chyba się zresztą już go nie emituje. Zamiast tego mamy Klossa i Janka Kosa. Całe szczęście. Nie wolno ze spokojem patrzeć jak przerysowany, grany przez rodzonego brata Julina Tuwima, doktor Szuman spaceruje Krakowskim Przedmieściem. Nie wolno mieć miłych skojarzeń z tym jego wizerunkiem poczciwego cynika, a niech by sobie nawet był ojcem Antoniego Słonimskiego. Kogo to dziś obchodzi? No i najważniejsze - czy Jan Tomasz Gross wogóle kojarzy kim był Słonimski? Nie. Nie ma więc się czym przejmować. Wracajmy do Szumana. Facet ma ewidentną obsesję na tle antysemitów. Jego najlepszym przyjacielem jest niejaki Rzecki Ignacy, były węgierski powstaniec, bonapartysta, przeciwnik zajadły socjalistów i masonów. Człowiek ten pozwala sobie publicznie na uwagi w rodzaju - będzie kiedyś kłopot z tymi Żydami - po czym jakby nigdy nic idzie sobie na kawę i ciastko do tegoż właśnie doktora Szumana, gdzie dyskutują obaj nad przyszłością świata i relacjami intymnymi, które znajomy ich obydwu nazwiskiem Wokulski próbuje nawiązać bezskutecznie z pewną upadłą hrabianką. I jeszcze ten Szuman miast cieszyć się z upadku tegoż Wokulskiego oraz faktu, że szczęśliwie sprzedaje on sklep Żydom, płacze nad nim i wcale nie uważa tej transakcji z Żydami za szczęśliwą. Bardziej zależy mu na Wokulskim niż na Szlangbaumie. To jest coś tak nieprawdopodobnego, że dziś wogóle trudno w taką narrację uwierzyć. Jakiś nędzny Wokulski wobec Morysia Szlangbauma. Kto to słyszał!?
Najgorszy jest jedna stosunek subiektów do Szlangbauma, który staje się ich pryncypałem. Oni - nie znając go przecież - nienawidzą go od samego początku. Dlaczego? Prus podsuwa gotową odpowiedź - dlatego, że sklep prowadzony przez Wokulskiego był sklepem prosperującym dzięki warstwie bogatych nierobów, co dawało samemu Wokulskiemu i jego pracownikom, w tym antysemicie Rzeckiemu, poczucie wyższość nad innymi. Po objęciu sklepu przez Szlangbauma wszystko ma się zmienić - miast kolorowego magazynu z deficytowym towarem w środku miasta - skład z tandetą, na której robi się największe obroty. Miast drogich i wypróbowanych polskich subiektów, ściągnięci z jakiegoś zadupia nad Bugiem pociotkowie Szlangbaumów, którzy robić będą cały dzień i pół nocy za głodowe stawki. Wszystko to przewiduje Rzecki w swoim zarażonym antysemityzmem mózgu i boleje nad tym więcej niż nad nędzą tego całego Wokulskiego. Podły.
Najgorsze jednak zostawił Prus na koniec. Kiedy wreszcie zniecierpliwiowny czytelnik dociąga tę ramotę do końca, stwierdza nie bez satysfakcji, że antysemita Rzecki poniósł zasłużoną karę i umarł. Szuman zaś, miast zatańczyć sarabandę na jego mogile, płacze na zwłokami i nazywa tego ponurego draba ostatnim romantykiem. No i czyż to nie jest czyste szyderstwo i antysemityzm tego całego Prusa? I jeszcze to pytanie które zadał stojącym nad trupem facetom - Maruszewiczowi - świni skończonej i Morysiowi Szlangbaumowi - Kto tu zostanie. Szlangbaum przytomnie odpowiada - my - ale mógł to zrobić sam, bez Maruszewicza, którego Prus dołożył tam specjalnie, by wykrzywić obraz jedynego szlachetnego człowieka w całej tej powieści, by zohydzić nam ten jego sukces i przyszłość, która jest przed nim, a której nie ma przed takimi jak Rzecki, Wokulski czy nawet ten Szuman. Nie wiem czy "Lalka" jest jeszcze w kanonie lektur szkolnych, ale wobec powyższych wniosków, wolałbym żeby jej tam nie było. Miast tego już lepiej by dzieci posłuchały sobie piosenek Boba Dylana.
Inne tematy w dziale Polityka