Pracował dawno temu z moim świętej pamięci ojcem pewien człowiek. Na imię miał chyba Tadeusz i charakteryzował się kilkoma niesamowitymi wprost przymiotami. Przede wszystkim potrafił wszystko zrobić. Ale do dokładnie wszystko, bez wyjątku. Ja zapamiętałem go z dwóch akcji. Na naszym podwórku leżały kiedyś kantówki, zwykłe proste kantówki przywiezione nie wiadomo skąd, bo przecież zakup najprostszych elementów budowlanych był wtedy problemem. Trzeba je było zdobywać. No i ten facet, który był kresowiakiem i mówił z charakterystycznym akcentem, przez który nazywano go „Czterdzieścia” podszedł do tych kantówek z dłutkiem i młoteczkiem. Na moich oczach, w pięć minut kantówki zamieniły się w krokwie połączone zastrzałami i gotowe do wciągnięcia na dach. Dla mnie, małego chłopca było to coś niesamowitego, a przecież chodziło tylko o kilka prostych czynności.
Trochę później „Czterdzieścia” czyścił u nas komin, ponieważ ojciec mój z jakichś przyczyn nie dowierzał kominiarzom. Nie wiem czy słusznie. Z tym kominem kłopot był taki, że zrobiły w nim gniazdo kawki. Każdy kto choć raz miał do czynienia z gniazdem kawek w kominie wie co to znaczy. Nie chodzi bynajmniej o to, że w kominie są patyki i jakieś śmieci. Tam jest po prostu skała. Światło komina jest regularnie zatkane sadzą sklejoną ptasimi odchodami i wzmocnioną jeszcze patykami przynoszonymi w dziobach. Nie dało się tego niczym wyciągnąć, ani przebić. Ja byłem już trochę starszy i tata mój w swojej nieopisanej naiwności sądził, że ja właśnie wskoczę na ten dach i tłukąc w to gniazdo, opuszczoną do komina, długą na jakieś 4 metry rurą wbiję je do środka. O mało nie zleciałem z tego dachu, bo boję się wysokości. I wtedy przyszedł „Czterdzieścia”. Niczego się nie bał. Popatrzył na mnie tym charakterystycznym spojrzeniem ludzi, którzy posiedli klucz do prawd ostatecznych i mimo swoich ponad już sześćdziesięciu lat, wskoczył na nasz dach. Stanął niczym ekwilibrysta na jego cholernie stromym szczycie, opierając się stopami tak, że gdybym próbował go naśladować poleciałbym w dół jak kamień. Potem ojciec stojąc na drabinie podał mu tę czterometrową, stalową rurę. „Czterdzieścia” chwycił ją jakby to był jakiś patyk, albo wiór, podniósł triumfalnie do góry, a potem opuścił do komina. Huknął następnie trzy razy w to kawcze gniazdo i ono poleciało w dół do naszego pieca. Wtedy widziałem „Czterdzieścia” po raz ostatni, nie wiem czy żyje jeszcze czy nie, ale raczej nie. To było już przecież ze 20 lat temu, choć może....
Albo weźmy takiego Mietka, co stawiał mój dom. Gość miał 70 lat, praktykę na dachach w Chicago i prygał po tych krokwiach jak młodzieniaszek. Nie było w nim lęku, ani wahania, była tylko pewność i doświadczenie. Aż przyjemnie było postać sobie koło Miecia, jak palił papierosa i z nim pogawędzić. Człowiek czuł się od razu pewniej, bo Mietek znał się na czymś przynajmniej i to znał się dobrze, bez ściemniania. Mietek potrafił też zrobić korytko i naprawić wóz i wiele, wiele innych rzeczy. Ponoć jeszcze żyje i trzyma się nieźle, choć od czasu kiedy widziałem go po raz ostatni minęło już 13 lat.
I weźcie teraz spróbujcie poszukać kogoś, kto jest choć w 1/10 tak dobry jak „Czterdzieścia” albo Mietek. To jest bardzo trudne, a w pewnych okolicach wręcz niemożliwe. I ja tu nie mówię o wykonywaniu jakichś bardzo skomplikowanych prac, o jakimś łączeniu krokwi na zastrzał, ale choćby o układaniu drewna, albo o rąbaniu. Jak się patrzy na tych wynajętych do rąbania ludzi człowiek ma wrażenie, że oni nie przyszli zarobić, ale przeciwnie, przyszli błagać, żeby ich do tej roboty nie angażować. Z jakichś jednak przyczyn muszą się mozolić z tą siekierą i prawie przy tym płaczą. I tu nie chodzi o jakiś brak przygotowania, ale o coś zupełnie innego. Tu chodzi o brak systematycznego wysiłku, z którego bierze się siła i doświadczenie. A siła plus doświadczenie do mądrość kochani. A jaką mądrość może mieć gość, który uprawia jeden tylko rodzaj sportu: bieganie po wsi w te i z powrotem w poszukiwaniu frajera z dwuzłotówką w kieszeni? Żadnej, to oczywiste.
Ponieważ w narodzie naszym mądrość kojarzona jest z czymś zgoła innym niż opisane przeze mnie przymioty czyli siła i doświadczenie, chciałbym chwilę się skupić się właśnie nad tym, nad potoczną definicją mądrości. Dawno temu telewizja emitowała krótkie, półgodzinne, nowele filmowe. Pamiętacie je na pewno, bo niektóre były znakomite. Często grał tam Maklakiewicz i jego właśnie najłatwiej było zapamiętać. Ja mam swoją ulubioną produkcję telewizyjną, z dawnych czasów, która nosi tytuł „Kierownik Grad”. Chodzi o to, że do jakiegoś muzeum na prowincji przyjeżdża znany profesor z Krakowa. W muzeum tym kierownikiem jest właśnie Maklakiewicz, a jego podwładnym jakiś stłamszony inteligent. No i oni we trzech siadają przy stoliku i zaczynają gawędzić. Oczywiście chodzi o to kto jak się zaprezentuje. No i wymowa filmu jest następująca: podwładny Maklakiewicza, historyk sztuki z ambicjami, pieprzy takie bzdury, że nie da się tego słuchać, wygłasza jakieś banały wprost z najgorszych podręczników i jest przez cały czas miły i patrzy z nadzieją w profesorskie oczy, szukając tam akceptacji. Być może liczy też na to, że profesor wyrwie go spod tyranii Maklakiewicza i zabierze do Krakowa na jakąś lepszą posadę. Maklakiewicz zaś to jakiś ubek postawiony na tym stanowisku przez partię, były agitator i cham. Ciągle przerywa stłamszonemu inteligentowi i chce pokazać kto tu rządzi, chce pokazać, że tak naprawdę te brednie o malarzach i rzeźbiarzach nie mają znaczenia. I to mu się udaje. Odnosi sukces. Widz oczywiście powinien w trakcie projekcji opuścić z zażenowania oczy i całym sercem być po stronie biednego historyka sztuki, niszczonego przez drapieżnego ubeka. Powinien ten widz oburzyć się na Maklakiewicza i zawstydzić za niego, że hej. Ja ten film oglądałem już jakiś czas temu i wstydziłem się jedynie za tego drugiego, za tego mądrego w potocznym rozumieniu. Ale wiem, że wszyscy inni dokładnie wpisali się w intencję twórcy tego filmu i stanęli po stronie tego nudziarza. Bo to właśnie jego postawa kojarzy im się z mądrością. Dla podobnych gamoni mądrość = aspiracja.
I dzisiaj jest to dokładnie widoczne pod tekstem Toyaha o Mądlu, który nie potrafił zakochanej w Arabie dziewczynie wytłumaczyć czym jest Trójca Święta. Ja już pomijam fikcję, którą przepraszam za kolokwializm, „wali” od opowieści wielebnego, ale nawet gdyby było tak jak on pisze, to jasne jest, że ona nie wyszła za tego Araba ponieważ Allach występuje pojedynczo. Zrobiła to bo się zakochała, a na zakochaną kobietę nie ma siły. O czym zarówno rodzice dziewczyny jak i Mądel powinni wiedzieć. Żadne tłumaczenia nie pomogą. Nie pomoże nawet bat, choć jest on moim zdaniem znacznie bardziej skuteczny niż pogadanki na tematy religijne. I nigdy nie należy rezygnować z jego stosowania, bo to bardzo pomaga w oczyszczeniu atmosfery z resentymentów.
Zostawmy to jednak. Pod tekstem Toyaha wpisał się niejaki korsarz, który umieścił tam coś takiego:
Ks. Krzysztoif Mądel (ksiądz katolicki, jezuita, a nie pastor) nie napisał nic nowego. Przed wojną bardzo podobne poglądy głosił dominikanin o. Jacek Woroniecki, wskazując na trzy wypaczenia życia religijnego polskiej inteligencji: fideizm, sentymentalizm i indywidualizm.
Ja nie wiem kim był ten Woroniecki, ale zarzucanie praktykom religijnym fideizmu to jest duża ekstrawagancja jak sądzę. I chciałby zobaczyć jak ten cały Woroniecki, albo wręcz Mądel zarzucają fideizm Arabom. Albo jak wypowiadają się o ich sentymentalizmie, bo przecież kto by tam uwierzył, że z tymi tysiącami dziewic w raju to prawda. To jest tylko taka sentymentalna projekcja przecież.
No i ten korsarz wpisuje się moim zdaniem w nurt dyskusji i polskich sporów, które tak pięknie zsyntetyzowane zostały w filmie „Kierownik Grad”. Powołuje się na Brzozowskiego nawet i domaga się, by nasza wiara była nieco bardziej inteligencka.
Najlepszy zaś jest u korsarza cytat z Brzozowskiego, który moim zdaniem całkowicie tego Brzozowskiego demaskuje i kompromituje. Oto on:
"Jesteśmy katolikami i zagadnienia, które świat cały szarpią, załatwione są dla nas w symbolu wiary"
Zagadnienia, które świat cały szarpią? A cóż to takiego? Chętnie dowiem się jakie to zagadnienia natury religijnej szarpią świat cały, do jakich to zagadnień Polacy i polska praktyka religijna nie dorasta? Brzozowskiemu chodzi jak mniemam o to, że światowa bandyterka rąbie na kasę kogo się da, używając do tego w sposób instrumentalny kwestii religijnych. I myśli przy tym Brzozowski, ale nie tylko on, bo wielu po nim i przed nim myślało podobnie, że jak my także będziemy rabować i kantować kogo się da, zamiast rzecz całą załatwiać poprzez symbol wiary, to wtedy dorównamy tamtym i zapanuje powszechna szczęśliwość. I te brednie powtarza za nim korsarz, któremu się zdaje, że teorie naukowe są ważniejsze od miłości bliźniego swego.
Nie wiem czy zauważyliście, ale obnażyłem tutaj właśnie najciemniejsze jądro dążeń polskich inteligentów rewolucjonistów. Chodzi o to, by stworzyć taką koncepcję, która usprawiedliwi rabunek, postawi ich wyżej Boga samego i jeszcze da pieniądze na drobne wydatki. I cóż ja tu rzec mogę? Wypada chyba tylko dodać skąd się owi rewolucjoniści rekrutują. Założę się o co chcecie, że nie ma wśród nich ani ludzi typu „Czterdzieścia”, ani takich jak Mietek co stawiał mój dom. Tam są tylko tacy, co od rana samego biegają jak koty z pęcherzem, w poszukiwaniu frajera, który da im dwa złote na wino. Przewodzi zaś im wielebny Mądel.
Przypominam, że 9 czerwca w Grodzisku Mazowieckim odbywa się kiermasz produktów regionalnych, na którym będę sprzedawał swoje książki. Tego samego dnia mam wieczór autorski w pubie Zachcianek przy Miedzianej 7 w Warszawie. W czwartek zaś w Domu Literatury, debata coryllus- Braun, o godzinie 17.30. Kolejne odsłony tej debaty w Krakowie przy placu Szczepańskim 8, 18 czerwca o 17.30 i we Wschowie 22 czerwca o 17.00 w zamku. Zapraszam wszystkich serdecznie. No i oczywiście zachęcam do odwiedzania strony www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka