coryllus coryllus
3725
BLOG

O wtyczkach i gniazdkach

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 31

 Będę tu dzisiaj mówił o sprawach pozornie do siebie nie przystających i ludziach, którzy nie mają na pierwszy rzut oka ze sobą nic wspólnego. Będę mówił po prostu o Jarosławie Marku Rymkiewiczu i Cezarym Krysztopie, którzy wczorajszego wieczora zlali (co za słowo!) mi się w jedno.

Próbowałem wczoraj przeczytać wywiad jakiego Joannie Lichockiej udzielił Jarosław Marek Rymkiewicz. Nie zmogłem jednak całości i wywaliłem się już na samym początku. Przeczytałem oto bowiem taki akapit:

 

Ten wielki i dumny Reytanowski krzyk – że nie będziemy niewolnikami dwóch mocarstw, że się na to nie godzimy – ten wielki krzyk nawet z jakimś małym rozlewem krwi połączony, no trudno – mógłby sprawić, że Polska przebudziłaby te wszystkie małe narody, które żyją wokół nas i które chcą wydobyć się spod władzy rosyjskiej albo spod władzy niemieckiej - mówi Jarosław Marek Rymkiewicz w rozmowie z Joanną Lichocką.
 

Zwracam wszystkim uwagę na zwrot „no trudno”, bo to jest największe kuriozum tego fragmentu, być może dalej są inne, ale ja nie wiem, bo przeczytałem jeszcze tylko kawałek i dałem sobie spokój. Mały rozlew krwi w naszej części Europy? Ja nie wiem czy poeta pozwany zdaje sobie sprawę z tego czym by się skończył mały rozlew krwi w naszej części Europy. No i czy pamięta jeszcze datę 10 kwietnia 2010 roku, dokonał się wtedy rozlew krwi, wcale niemały. Rozumiem, że potrzebny jest jeszcze jeden, trochę większy. Kiedy się dokona wszystkie narody Europy środkowej podniosą głowy i zawołają wielkim głosem: wolność, wolność!!! Czy tak? A co na to premier Orban, tak często przywoływany w kontekście środkowoeuropejskiej polityki? Co on powie kiedy usłyszy taki koncept?

Ja nie mam tu zamiaru szydzić z Jarosława Marka Rymkiewicza, chciałbym tylko zwrócić uwagę jak gładko wpisuje się on w oczekiwania mocarstw, o których pisze z taką niechęcią, jak silnie pracuje nad powieleniem żywego tam cały czas stereotypu Polaka, przy którym małpa z brzytwą to łagodna ozdoba salonu, którą zostawia się sam na sam z dziećmi w jednym pokoju. Mały rozlew krwi?! No trudno?! A kogo Rymkiewicz widzi w roli ofiar na warszawskim bruku? Jakichś studentów? Może niech poda ich nazwiska, jest w końcu wieszczem, czy nie?

Ponieważ ja doskonale wiem, że Jarosław Marek Rymkiewicz nie chce tak naprawdę żadnego rozlewu krwi, a jedynie o tym opowiada, celem zwiększenia mocy sprzedażowych kampanii reklamującej jego nową książkę, chciałbym się odnieść również do tego kontekstu całego wywiadu. Myślę, że zbliżamy się wielkimi krokami do momentu, kiedy Joanna Lichocka zostanie ogłoszona Orianą Falacci polskiej prawicy, jest bowiem na taką postać wyraźne zapotrzebowanie, a w dodatku media wypracowały i przygotowały specjalny niezbędnik dla takiej osoby. Jest w nim trochę ogranych stereotypów, jakieś stare komunały i notatki ze studiów na politologii, a także coś o czym często opowiada Grzegorz Braun postulując by w IKEA sprzedawano specjalny niezbędnik polskiego inteligenta, są mianowicie w tym pakiecie świeczka i ogarek.

Zwróćmy uwagę na to, że kiedy wyobrazimy sobie wroga tak, jak go opisują i pozycjonują dziennikarze polskiej prawicy, kiedy pomyślimy o tych wszystkich sprzedajnych tajniakach, którzy czają się w cieniu, (bo tak to wygląda, prawda?), w końcu mamy nową książkę pod tytułem „Cień tajnych służb”, to deklaracje Rymkiewicza wprost wpisują się w oczekiwania tych potworów. I to wynika nie tylko z opisów, z którymi codziennie możemy zapoznawać się na łamach różnych demaskatorskich pism, ale także z logiki wydarzeń opisywanych przez Rymkiewicza, a tyczących się sytuacji historycznej w stuleciu XVIII. Z pobieżnej analizy wypadków wokół Sejmu Wielkiego wynika, że najgłupszą rzeczą, na jaką można się porwać kiedy dookoła pełno jest agentów i obcych lobbystów z pieniędzmi jest wywołanie zbrojnej akcji przeciwko nim. To się zawsze kończy tak samo. Ponieważ ja mam głębokie przeczucie, że Jarosław Marek Rymkiewicz chce być postrzegany jako symbol, a nie jako żywy autor, stąd też mam wrażenie bierze się jego niechęć do udzielania wywiadów, chciałby byśmy historię i politykę rozumieli symbolicznie. My tego jednak zrobić nie możemy bo to jest droga do katastrofy, jeśli się za to zabierzemy serio, a jeśli rzecz potraktujemy jako chwyt marketingowy zaprowadzić nas to może do jakiegoś tam zwiększenia sprzedaży, ale wcale nie oszałamiającego. Nic więcej się z tego nie wyciśnie.

Ponieważ nieuchronnie zbliża się termin debaty pomiędzy mną a Grzegorzem Braunem na temat tego czy naszą historię trzeba pisać od nowa, ja już teraz powiem, że trzeba. W dodatku trzeba to zrobić tak, by odpłynąć jak najdalej od znanych nam imperialnych opisów dziejów. Ja to będę jeszcze wyjaśniał, ale to jest postulat najważniejszy: musimy porzucić XIX wieczne opisy, które stworzone są na potrzeby małych i dużych aspiracji politycznych, na potrzeby imperialne różnych mocarstw, które rozpadały się potem szybciej niż wymyślane przez zatrudnionych tam profesorów idee.

To co proponuje nam Rymkiewicz wydaje się na pierwszy rzut oka zanegowaniem porządku imperialnego, ale nie jest tym w istocie. Jest to jedynie tego porządku uzupełnienie. Narracja Rymkiewicza to pożywka dla kampanii imperialnych bliższych i dalszych mocarstw, które chętnie wykorzystają sytuację, kiedy to grupka wariatów pozwala sobie na „niewielki rozlew krwi”. To jest zła droga. Kiedy mamy bowiem zdefiniowanego, na poziomie narracji, przeciwnika, musimy pomyśleć o sposobach na sukces, a taki sposób jest tylko jeden: trzeba się odwołać do porządku wyższego niż ten, który został stworzony przez imperium, nawet jeśli mówimy tylko o imperium medialnym. I taki porządek jest tylko jeden. I wszyscy wiemy o jaki porządek chodzi. I tu pod naszymi stopami rozwiera się przepaść, bo zaraz wyskakuje jakiś wariat, który machając do nas od kawiarnianego stolika chce, żebyśmy wszyscy umarli za miliony bo to taki mesjanizm, albo Rymkiewicz, nawołuje do zjadania szkła z potłuczonych zniczy pod pałacem, bo od potłuczonego szkła wepchniętego w przewód pokarmowy poprzez usta zmarł poseł Tadeusz Rejtan. Nie tego od nas wymaga porządek, o którym tu chcę napisać i wszyscy o tym dobrze wiecie. Nie tego. Na pewno. Ci zaś którzy twierdzą, że szkło jest smaczne, a tysiączne ofiary potrzebne, na pewno nie są emisariuszami tego porządku. To mogą być jacyś emisariusze organizacji rytualnych o nieznanym charakterze, ale z tym porządkiem – według oczywiście mojej opinii – nie mają nic wspólnego.

Ponieważ mnie się bardzo podoba stworzony tu niedawno model systematyzujący organizacje, chciałbym, żebyśmy teraz zastanowili się jaka forma organizacyjnej aktywności będzie dla nas dziś najlepsza. Myślę, że misyjna. Jeśli zaś taka, to albo w ramach Kościoła, albo w ramach osobistych ambicji i dążeń służących do pomnożenia siły każdego z nas. Zwracam uwagę na słowo: pomnożenie. To ważne słowo i ono jest kluczem. Misja może być zasilana z zewnątrz i wtedy potrzebny jest jakiś zewnętrzny budżet, ale o tym nie będę pisał, bo mam słabe rozeznanie w budżetach organizacji misyjnych, albo może aktywizować budżety własne. Te zaś muszą, bo nie ma innego wyjścia, brać się z dystrybucji jakiegoś produktu albo idei. Po zgromadzeniu zaś powinny być wykorzystane z maksymalną efektywnością. A do tego co szalenie ważne trzeba przy ich wykorzystywaniu unikać takich słów i pojęć jak: wojna, zwalczanie, bitwa i pochodnych. Jeśli ktoś nie rozumie dlaczego odsyłam go do tekstów publikowanych w niezależnych mediach opisujących straszliwe metody działania służb specjalnych.

I to na razie tyle, reszta opowieści na spotkaniach, które odbędą się w najbliższych dniach.

Teraz opowiem co sądzę o wyrzuceniu z TV Republika Czarka Krysztopy, bo do tego wczoraj przyszło, tak to przynajmniej opisał sam Cezary.

Miał tam Czarek jakiś program skonstruowany na zasadzie: pan z małpą na głowie opowiada jak był w Himalajach i spotkał tam sobowtóra Ronalda Reagana. I wszystko szło bardzo dobrze, ale Czarek nie rozpoznał ani istotnego celu swojego programu, ani misji samej telewizji. No i nie zrozumiał także kim są dokładnie jego goście. W dodatku, jak sam twierdzi, pracował tam za darmo. I to jest uważam szczyt. Zanim przejdę do tego co w historii Czarka najważniejsze, chciałbym, rzec słów kilka o misji, o której wspomniałem już przy okazji fragmentu o Rymkiewiczu. Każdy uczestnik misji liczy na jakąś nagrodę. Dokładnie wie na jaką i godzi się na taką właśnie formę nagrody. Misjonarze Jezuiccy liczyli na zbawienie, na wielką przygodę i na ten szczególny rodzaj adrenaliny, który powstaje wtedy kiedy samotny, nieuzbrojony człowiek przekonuje się nagle, jak wielką władzę daje mu słowo i jego przyrodzone przymioty, które być może wcześniej lekceważył. Tej ostatniej korzyści nie da się porównać z niczym i za to ludzie gotowi byli ginąć. I nadal są gotowi, ale niewiele jest dziś okazji, by przeżyć coś tak szczególnego. Jaką zaś nagrodę proponują swoim współpracownikom blogerom władze TV Republika? W dużym skrócie da się to sformułować tak: pracuj dla nas, a jak coś pomieszasz albo czegoś nie zrozumiesz, kopniemy cię w tyłek i obśmiejemy jeszcze. Towarzysko będziesz skończony. I tyle.

Ponieważ Czarek jest osobą kompletnie pogubioną i nie rozumie jakie porządki istnieją na świecie, a jakiemuś bardzo by chciał służyć, bierze co idzie mu w ręce. No i potem to się tak kończy. Samemu zaś Czarkowi nie pozostaje nic innego jak udawanie, że wszystko jest w porządku. Tak jak wszystkim, którzy uwierzyli PO i Tuskowi.

Misja fałszywa tym się różni od prawdziwej, że w tej pierwszej korzyści płynące z uczestnictwa są pozorne, a w tej drugiej rzeczywiste, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się inaczej. Misje zaś prawdziwe mogą wręcz odstraszać formułą celów i metod, które podjąć i wykorzystywać mają misjonarze. Nie ma się co tym przejmować, trzeba po prostu policzyć korzyści jakie płyną z uczestnictwa w takiej misji i podjąć decyzję. Niczego więcej się od nas nie wymaga. Casus złotej papierośnicy zamieniającej się w końskie łajno i skrzypiec zamieniających się w końską gicz, jest zawsze aktualny.

Zejdźmy jednak z tych wyżyn i postawmy sprawę na gruncie zawodowego profesjonalizmu. Co to jest za telewizja, gdzie do programu, na który czeka pół blogosfery zaprasza się ludzi bez planu i uprzednich uzgodnień? To znaczy, że tam nikt niczego nie kontroluje, a najważniejszą troską dziennikarzy jest ustawienie się przed kamerą pod takim kątem, by nie było widać zmarszczek oraz by uśmiech był najładniejszy. Bo jak inaczej? Czarek sprasza do telewizji ludzi, którzy od jakiegoś czasu zachowują się po prostu dziwacznie, a w dodatku nie mają za wiele do powiedzenia. No i jeszcze próbują się dostać na multipleks, co jest oczywistą prowokacją. Ponieważ TV Republika dąży ze wszystkich sił do zgody TV Trwam, nie można – z pozoru – dopuścić by ktoś taki jak Adam Fularz pokazywał się na wizji. No, ale skoro się już pokazał, bo Czarek się nie zorientował o co chodzi? Albo go skompromitować, albo potraktować jak niegroźnego, a może nawet sympatycznego wariata. Na pewno nie należy w takim wypadku wyrzucać Krysztopy z pracy, do której przychodzi on za darmo, z dobrej woli, żeby reklamować swoich kolegów, którzy ani żadnego produktu generującego budżet, ani żadnej idei czyniącej to samo nie mają. Jest więc to wszystko jakimś wielopiętrowym kuriozum. Telewizja, która deklaruje chęć pogodzenia się i współpracy z Rydzykiem toleruje kogoś takiego jak Śmiłowicz, który pokazuje się publicznie z jednym z prominentnych pracowników tej telewizji i rozmawiają obaj w najlepszej komitywie. Biedny frajer zaś, który robi za darmo, bo wydaje mu się, że taka jest misja, zaprasza dziwaka, który coś sobie tam uroił i za to zostaje demonstracyjnie odsunięty od współpracy ze stacją. Współpraca ta zaś polegała na tym, by robić dobre tło dla dziennikarzy, deklarujących pojednanie z TV Trwam, dobre oznacza w tym wypadku słabe, gorsze, albo wręcz jak najgorsze. I tu Czarek jakby intuicyjnie coś przeczuł, ale okazało się, że akurat wczoraj ten rodzaj intuicji jest na nic. I pozostaje teraz tylko odpowiedzieć na pytanie, który z blogerów będzie ciągnął misję Czarka, za darmo oczywiście? I kogo do swojego programu zaprosi?

 

Przypominam, że 9 czerwca w Grodzisku Mazowieckim odbywa się kiermasz produktów regionalnych, na którym będę sprzedawał swoje książki. Tego samego dnia mam wieczór autorski w pubie Zachcianek przy Miedzianej 7 w Warszawie. W czwartek zaś w Domu Literatury, debata coryllus- Braun, o godzinie 17.30. Kolejne odsłony tej debaty w Krakowie przy placu Szczepańskim 8, 18 czerwca o 17.30 i we Wschowie 22 czerwca o 17.00 w zamku. Zapraszam wszystkich serdecznie. W niedzielę 9 czerwca nasze książki będą sprzedawane przy Kościele pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego przy ulicy Aliny 17 w Zielonej Górze. Będzie tam można również nabyć audiobook z nagraniem I tomu Baśni jak niedźwiedź. Zapraszam mieszkańców, oczywiście na nabożeństwo, a nie wyłącznie do zakupu książek. No i oczywiście zachęcam do odwiedzania strony www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (31)

Inne tematy w dziale Polityka