Pewien kierownik w przedsiębiorstwie państwowym w czasach komunizmu zwykł powtarzać, że aby ukraść dziesięć złotych, trzeba zmarnować sto. Dobrze jest przy tym pozwolić podkradać innym, wywołać jakąś zadyme lub coś w rodzaju pożaru w burdelu. Tak żeby ludzie dookoła skoczyli sobie do gardeł. Im większy chaos, tym większe prawdopodobieństwo, że nikt nie dojdzie o co chodzi. I właśnie o to chodzi. O jak największy bałagan – tłumaczył ten inteligentny człowiek.
Patrząc na lustracje w Polsce nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autorzy tego zamieszania napisali scenariusz ściśle według tego samego schematu. Czysty, nieskażony żadnym myśleniem bandytyzm totalitarnego państwa przykryto drobnymi łajdactwami i zwyczajnymi słabościami maluczkich, po czym uroczyście mówiąc o przeszłości odkreślonej grubą linią, hurtem na całość przymknięto oko. Dzięki temu ludzie, którzy mają na sumieniu grzeszki typu donoszenie za paszport czy prawo jazdy stracone za jazdę po pijaku, z automatu stają w obronie rasowych złoczyńców przeciwko "funkcjonariuszom z IPN". Wszystko po to, żeby nigdy nie wyszły na wierzch niegodziwości i zbrodnie tych, którzy prześladowali a czasami nawet mordowali ludzi działających przeciwko komunistycznemu systemowi lub po prostu walczyli o wolną Polskę. Ciekawa metoda.
Lustracja w Polsce dryfuje. W atmosferze ogólnej awantury niektórzy zapomnieli, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Podnoszone są jakieś surrealistyczne twierdzenia, że lustracja to upokorzenie związane z podpisaniem deklaracji przyzwoitości czy polowanie na czarownice. W całym tym zgiełku na daleki margines zeszła dyskusja o tym jak bardzo instytucje takie jak UB i SB szkodziły swoją działalności Polsce, społeczeństwu i pojedynczym ludziom, nie mówiąc o tym, że z oczywistych powodów były to ekspozytury tak znanych firm jak KGB czy GRU. A przecież siedemnaście lat temu w Niemczech i w Czechach ten problem został określony i rozwiązany. I odbyło się to tam normalnie. Bez tych wszystkich potępieńczych nawoływań i wyzwisk. Dla przypomnienia. Po pierwsze. Chodziło o obnażenie i ukaranie komunistycznych przestępstw takich jak prześladowania polityczne i morderstwa. Po drugie. O odsłonięcie łajdactw ludzi, którzy współpracowali z bezpieką a dziś aspirują do wysokich stanowisk lub bycia przykładem dla młodych pokoleń. To co jest w tym wszystkim najgorsze to obezwładniająca amnezja części elit i bezprzykładne pobłażanie dla bądź co bądź przestępstw.
Mam żal do części naszych sfer intelektualnych. Do dziennikarzy, ludzi nauki, duchowieństwa i polityków. Zamiast doprecyzować problemy i zaproponować ich skuteczne rozwiązanie przez długi czas udawali, że tematu nie ma, a kiedy okazało się, że dłużej już nie można milczeć, podnoszą jakieś absurdalne dyskusje typu „czy lustracja to religia” (Jacek Żakowski) lub czy przypadkiem nie doprowadzi ona do powstania „państwa strachu” (Tomasz Lis). Zamiast napisać precyzyjne i proste prawo, które będzie zrozumiałe dla każdego, nawet dla ludzi którzy nie chcą go zrozumieć, produkują hurtowo buble jeden za drugim. Powstaje wrażenie, że nic nie jest w stanie przerwać tego osobliwego festynu radosnej twórczości w dziedzinie legislacji. I chyba nie dzieje się to przypadkiem.
Na zakończenie. Parę dni temu Kataryna zwróciła uwagę na artykuł Pani Mai Narbutt o bestialskich przesłuchaniach, jakie esbecja stosowała wobec opozycjonistów. Uwagę moją zwrócił fakt, że jeden z fachowców od walenia w mordę ludzi ze związanymi rękami i z workiem na głowie jest dzisiaj wykładowcą w Akademii Psychologii Biznesu. Skojarzenie z dzisiejszym protestem ludzi nauki nasuwa się samo. I pytanie gryzące w oczy tych, którym lustracja uniwersyteckich elit się nie podoba. Co jest większym upokorzeniem? Podpisanie deklaracji przyzwoitości czy obecność w środowisku akademickim takich ludzi jak ekspert wymieniony wyżej?
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka