Rano wziąłem taryfe do pracy i jak zwykle zostałem zdemaskowany. Na nic się zdało staranne wyciąganie wszystkich “a” w “o”. W momencie kiedy przestajesz mówić jak karabin maszynowy, jesteś spalony jako “Dobliner”. Po piętnastu minutach rozmowy z taksówkarzem, którym była urocza pani, padło sakramentalne pytanie “Where are you from?”. Kiedy się dowiedziała, że z kraju nad Wisłą, nieoczekiwanie zapytała:
- Czy byłeś na spotkaniu z tym politykiem z Polski w niedziele w Liberty Hall?
- Nie. Planowałem się wybrać, ale nikt z moich znajomych nie był tym zainteresowany. Poza tym uważam, że facet przestał być wiarygodny.
- To samo powiedziała dziewczyna z Polski, która u nas pracuje. Pewnie nie jest w jej typie. Ha, ha, ha…
Dalej rozmowa potoczyła się wedle kolejnych schematów. F**ken traffic and horrible weather. W trakcie lunchu przejżałem pobieżnie wszystkie newsy odnośnie tournee Tuska i doszedłem do wniosku, że był to niewypał (nie znalazłem żadnych informacji na ten temat w polskich serwisach). Miało być hucznie - wyszło gorzej niż sztampowo. Kolejny kamyczek do ogródka fatalnych speców od kampanii wyborczej PO. Za najbardziej spektakularne wydarzenie wizyty Tuska w UK brytyjska prasa uznała jego wizyte w Tesco (sic!). Z kolei w Dublinie szef polskich liberałów i zwolenników wolnego rynku wylądował na spotkaniu zorganizowanym przez… związki zawodowe SPITU (sic!!!).
Kropke nad “i” postawił Artur Boruc, który się wypiął na możliwość spotkania z Donem, przypieczentowując w ten sposób peowiacką klapę. Podobno nie chciał żeby go kojarzono z którąś z partii w trakcie kampanii wyborczej. Zapewne wolał chłodne Tyskie zamiast spienionego Tuska.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka