Tydzień temu Trystero poruszył sprawę logiki głosowania w systemie demokratycznym. Zaproponował (całkiem słusznie), żeby oprócz możliwości głosowania na „tak” zapewnić wyborcom także opcje głosowania na „nie”. Przyznam, że sprowokowało mnie to do wyłożenia swoich przemyśleń na temat systemu wyborczego. Dotyczą one podobnych zagadnień, ale może zacznijmy od początku.
Pamiętam jak mieszkając w Polsce zżymałem się z bezsilności, kiedy przychodziło mi pod koniec roku wypełniać deklaracje podatkową. Ostatnie lata przed moją emigracją, za każdym razem okazywało się, że lądowałem w trzecim progu podatkowym (40%) i płaciłem najwyższą z możliwych stawek ZUS (około 12 tysiów). Co miałem w zamian? Wiadomo. Moja frustracja ulegała pogłębieniu, kiedy w trakcie kolejnych wyborów uświadamiałem sobie, że byle facio, który z wyboru nie pracuje lub ciągnie państwowy zasiłek, ma do powiedzenia na temat przyszłości naszego kraju dokładnie tyle samo, co człowiek, który codziennie zasuwa i oddaje pokaźną część swoich dochodów fiskusowi. Gdzie w tym wszystkim jest logika? – zastanawiałem się.
W normalnym domu, przy założeniu, że jest to dom pełen szacunku i zrozumienia, każdy członek rodziny ma prawo do decydowania o wspólnej przyszłości. Nie jest jednak niczym dziwnym, że ci którzy dom utrzymują, mają do powiedzenia odrobinę więcej. Czyż nie podobnie powinno być w zdrowym, nowoczesnym i demokratycznym społeczeństwie? Skoro mamy progresywny, to jest stopniowo zwiększający skalę opodatkowania obywateli, system fiskalny, w sposób logiczny powinniśmy zwiększyć stopień decydowania o przyszłości państwa dla tych, którzy nie tylko w dużo większym stopniu partycypują w utrzymywaniu tegoż, ale także są przez to państwo obdzierani z dwukrotnie większą intensywnością (vide III próg podatkowy).
Różnice pomiędzy obecnymi systemami głosowania sprowadzają się tylko i wyłącznie do kosmetyki. Nie jest istotne czy w danym kraju mamy do czynienia z systemem d’Hondta czy St.Lague. Zasada zawsze pozostaje ta sama. Jeden człowiek - jeden głos. I nie jest ważne kim ten człowiek jest. Może to być osoba wykształcona i ciężko pracująca na swoją przyszłość, a może to być również kryminalista żyjący na koszt państwa w więzieniu, które uważa za swój dom i głosuje na polityków, którzy obiecają mu baseny w więzieniach.
Propozycja, która moim zdaniem mogłaby być interesującą alternatywą dla obecnego, mocno archaicznego systemu wyborczego, polegałaby na przyznawaniu punktów wyborczych w zależności od płaconych na państwo podatków. Nie płacisz podatków? - Świetnie masz jeden punkt za to, że jesteś. Płacisz? - Masz punkt dodatkowy. Jesteś w trzecim progu? – masz dodatkowe trzy punkty za wkład w rozwój państwa. Nie podoba Ci się ten system? – To zmuś polityków do wprowadzenia podatku liniowego. Jednakowego dla wszystkich. Będzie prościej.
Dla niektórych z nas system ten byłby pobudzeniem do postawy pro-państwowej. Być może wielu ludzi przestałoby uciekać w szarą strefę. Jeszcze inni postawiliby sobie za cel życiowy znalezienie się w elicie, która dzięki własnej zamożności ma większy wpływ na przyszłość. A socjaliści? Paradoksalnie mogliby się stać zwolennikami najprostszego podatku – liniowego. Który dawałby tą samą siłę większości wyborców. Same plusy. ;)
No i jest jeszcze wspomniana na początku propozycja Trystero. Warto się temu przyjrzeć pod jednym warunkiem. Osoba głosująca nie powinna mieć możliwości jednoczesnego głosowania na „tak” i „nie”. Z prostego powodu. Głos fanatyków, którzy nie zapominaliby o skreślaniu politycznych przeciwników, eliminowałby głosy osób o przeciwnych poglądach i bardziej umiarkowanym podejściu do polityki.
Zdaje sobie sprawę z tego, że to co napisałem będzie stanowić kamień obelgi dla różnego rodzaju tolerałów i postępołów pokroju profesora Sadurskiego, ale wydaje mi się, że nie sposób wciąż uciekać przed tym tematem. Przestańmy udawać, że wszyscy są równi. Postawmy na równość szans i równość wobec prawa. Tak będzie lepiej.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka