Od dłuższego czasu w polskiej debacie przewija się wątek utyskiwanie z powodu niedocenienia naszego wkładu w rozkwit demokracji w Europie Środkowej. Komentatorzy narzekają, że nigdy nie byliśmy zdolni do tego by wspólnie opowiedzieć innym o naszej historii najnowszej wpływając tym samym na symbolikę tego co się stało dwadzieścia lat temu. Z reguły clue narzekań stanowi obarczenie za obecny stan rzeczy jednej ze stron bieżącego sporu politycznego w związku z czym cała rozmowa na temat zmarnowanych szans się urywa. A szkoda. Wbrew pozorom jest o czym rozmawiać. I to bynajmniej nie mam na myśli dyskusji pod tytułem “kto zawinił?”. Pytanie, które co i rusz się nasuwa brzmi: “Dlaczego wybraliśmy personalizację zamiast symboliki?”
Żeby zrozumieć zasadniczy problem jaki mamy z naszą historią najnowszą wystarczy przeprowadzić analizę porównawczą symbolu, który skutecznie zjednoczył Niemców i namiastki tegoż, który rzekomo ma jednoczyć nas - Polaków. Czym jest dla przeciętnego Niemca upadek berlińskiego muru? Bez wątpienia czymś wyjątkowym. Kresem upokorzenia jakim był komunizm, początkiem lepszego życia zarówno dla Ossis jak i Wessis. W wielu przypadkach końcem rozłąki rodzin brutalnie podzielonych przez postpoczdamowską rzeczywistość. Co najważniejsze jednak, przywróceniem jedności podzielonego kraju i być może początkiem wielkich Niemiec - najsilniejszego kraju w dzisiejszej Europie.
A kim dla przeciętnego Polaka jest Lech Wałęsa? Bez wątpienia postacią nietuzinkową. Historycznym przywódcą “Solidarności”. Egocentrykiem. Megalomanem. Człowiekiem swego czasu szanowanym, który kilkakrotnie został przyłapany na krętactwach w sprawie swojej przeszłości. Politykiem, który w ciągu ostatnich kilku lat zdążył naubliżać “psycholom od Rydzyka”(to o słuchaczach Radia Maryja), “małpie z brzytwą”, “choremu debilowi”(to o Krzysztofie Wyszkowskim), “małym, zapchlonym, którzy mu zazdroszczą” (to o kolegach z opozycji), etc. Czy taka osoba może być symbolem jedności? Czy tego rodzaju indywidualność jest w stanie pełnić rolę pozytywnego symbolu czegokolwiek? Zdecydowanie nie. Jeżeli porównamy ikonę jaką jest mur berliński - przedmiot upamiętniający wysiłek, cierpienie i śmierć wielu niewinnych ludzi - z kontrowersyjnym człowiekiem jakim jest były Prezydent Polski, to jest czymś oczywistym, że tego typu konfrontacja musi wypaść z korzyścią dla tego pierwszego. Jeżeli dodamy fakt, że Wałęsa jest aktywnym politykiem biorącym na codzień udział w doraźnych pyskówkach i politycznych nawalankach to praktycznie rzecz biorąc jakakolwiek dyskusja nad takim porównaniem traci sens.
Wbrew temu co niektórzy usiłują nam wmówić nasze nieszczęście nie polega na tym, że nie potrafiliśmy wypromować własnych symboli i stworzyć przekonującej narracji, która byłaby w stanie porwać entuzjazmem i autentycznością innych. Naszym problemem jest to, że zbyt pochopnie spersonalizowaliśmy nasze symbole uniemożliwiając w ten sposób ich stabilne trwanie.Mówiąc wprost - wybraliśmy coś (lub kogoś), z czego symbolu jednoczącego nas wszystkich uczynić się nie da bez wykluczenia pokaźnej części społeczeństwa. O ile berlińska pamiątka po traumatycznych wydarzeniach z lat komunizmu może stanowić dla Niemców przedmiot wspólnych odniesień i zjednoczenia, o tyle człowiek, który nie stroni od obrażania innych nie jest w stanie zjednoczyć nikogo poza uczestnikami awantur.
Wniosek jaki się nasuwa jest taki, iż w sposób dramatyczny potrzebujemy redefinicji naszych symboli upadku komunizmu i odzyskania niepodległości. Dotychczasowa symbolika okrągłego stołu i nagrodzonego Noblem elektryka zawiodła przepadając w ogniu politycznych sporów. Komplementowany przez dominującą część elit Wałęsa okazał się osobą kontrowersyjną. Człowiekiem bardzo często uciekającym się do populizmu, krętactw i urągania innym. Taki sposób działania bardziej sprzyja destabilizacji i dzieleniu Polaków aniżeli ich jednoczeniu. Wydaję się, że dużo lepszym łącznikiem mogłoby być miejsce lub wydarzenie (lub nawet kilka miejsc i wydarzeń) upamiętniające tych, którzy zapłacili cenę życia za walkę z komunizmem. Być może wkład tych osób w walkę z poprzednim systemem był mniejszy od wkładu czołowych działaczy opozycji, ale chyba nikt o zdrowych zmysłach nie podpisałby się pod twierdzeniem, że bez nich komunizm upadłby równie szybko.
I jeszcze jedna dygresja na koniec. Lech Wałęsa został zaproszony do obalenia pierwszego kawałka makiety muru berlińskiego podczas dzisiejszych uroczystości rocznicowych w stolicy Niemiec. Pytanie brzmi: Czy Mur jest rekwizytem dla Wałęsy, czy Wałęsa dodatkiem do Muru?
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka