estimado estimado
5603
BLOG

"Rozmowy smoleńskie" ze zwolennikiem tezy o zamachu

estimado estimado Polityka Obserwuj notkę 301

Słowo wstępu

Smoleńsk to nie jest ani moje hobby, ani obsesja. Zasypiam nienajgorzej pomimo świadomości, że niektórych szczegółów jeszcze nie wyjaśniono bądź nie wykluczono w sposób naukowo niezawodny, a kto wie - może w ogóle nie da się tego uczynić. 


Oczywiście mam swój pogląd co do przyczyn, półtora roku temu wyraziłem go w formie rymowanej, tytuł był "1o kwietnia albo lądowanie siłą woli", a może jakoś podobnie. Jeśli dziś, w wyniku późniejszych informacji, miałbym coś w tym tekście zmienić, to chodziłoby niezbyt istotne detale. Jak ktoś ciekaw, niech sobie wgugla mój nick razem z tytułem lub jego częścią. Pisowców specjalnie nie namawiam - nie spodoba im się i zacznie się pyskówka.
 
Ostatnio ktoś polecił mi notkę @Roxturbo - "inżynierską", rzeczową, co nie musi znaczyć, że w pełni trafną albo że ja się z nią zgadzam. 

Sprowokowała mnie ona do spisania w punktach tego, co ja, laik bez skłonności do fantazjowania o spiskach i niewyjaśnionych morderstwach oraz ambicji śledczych, myślę o przyczynach smoleńskiej tragedii, w której zginęło tylu ludzi - Lech Kaczyński (facet zupełnie nie z mojej bajki, ale Prezydent mojego kraju), jego przesympatyczna żona, dwie osoby dobrze mi znane i lubiane z wzajemnością, żona mojego starego kumpla, i masa innych, czyichś ojców, matek, synów, córek... W tekście powołuję się na pewne tezy, wykazywane przez Rexturbo, jak ta o wznoszeniu się samolotu z prędkoscią ok. 2m/s czy o wyskokości samolotu wkrótce po zderzeniu etc.

Potem wysłałem ten tekst blogerowi Rexturbo, on zechciał skomentować (dziękuję!), ale też dał mi do zrozumienia, że woli rozmawiać publicznie, więc nie jest zainteresowany dalszą rozmową via PW, ale zgadza się na włączenie jego uwag do notki na moim blogu. Poniżej jest więc zapis urwanej w pewnym miejscu rozmowy dwóch ludzi starających się myśleć logicznie, ale o różnym przygotowaniu profesjonalnym, różnym podejściu do wniosków, jakie można wyciągać z niejasności etc. 
 
Rexturbo obiecał zajrzeć, a jeżeli wywiąże się z tego sensowna dyskusja, to pewnie poznamy jego bardziej szczegółowe argumenty.

Struktura poniższego tekstu jest taka: 
(x) (czarna czcionka) mój punkt - odrębna teza lub wniosek z punktów poprzednich 
(bordowa czcionka) komentarz Rexturbo 
(granatowa czcionka) moja odpowiedź 
(y) mój kolejny punkt etc.

Na końcu jest jeszcze moje postscriptum, pisane razem z odpowiedziami, ale z uwagami otwierającymi nowe wątki.

Ewentualnym Czytelnikom będę zobowiązany, jeżeli w tym wyjątkowym przypadku zamiast pochwał z jednej strony, a bluzgów, trollowania, hejtingu i innych słoików z g... z drugiej strony (zresztą z obu stron), pojawią się pod spodem konkretne, rzeczowe uwagi do poszczególnych punktów. Komentarze nie spelniające tych postulatów będę wycinał, więc szkoda roboty. 

No to zaczynamy...
 
 
(1)Problem z koordynacją chronologiczną rozmaitych zapisów daje się rozwiązać/usunąć w sposób sensowny, bez potrzeby naciągania faktów czy ekwilibrystyki rachunkowej.
 
Zgoda
 
(2)Samolot w chwili zderzenia wnosił się. Prędkość wznoszenia ("climb rate") wynosiła ok. 2m/s (z prostego przeliczenia z miar angielskich), po utracie części skrzydła również w związku z rozpoczęciem ruchu obrotowego, ergo
 
(3)Samolot na chwilę przed zderzeniem z poważniejszą przeszkodą musiał znajdować się jeszcze nieco niżej, i to niekoniecznie jakieś centymetry, bo zapewne jeszcze wcześniej obniżał swój lot, czyli najpierw trzeba było wyhamować ruch tej wielkiej masy w dół, a potem od najniższego punktu zacząć przyspieszać do góry. 
 
Jeśli mówisz o sytuacji na dolocie do krytycznej brzozy, to zgoda.
 
Tak, mówię o dolocie do zderzenia z tym czymś, co spowodowało urwanie skrzydła (milcząco przyjąłem założenie, że było to zderzenie z obiektem naziemnym, czyli wg mnie - ta najgrubsza brzoza) 
 
(4) Samolot musiał więc mieć także taką prędkość poziomą, przy której samolot w ogóle jest w stanie zebrać się do wznoszenia. Nie chcę wchodzić w szczegóły i udawać mądrzejszego niż jestem - intuicyjnie zakładam, że musiało to być dobrze ponad 200, pewnie ok. 300 km/h, czyli coś jak bolid F1.
 
Zgoda, przed brzozą miał ok. 270.
 
Tak +/-myślałem.
 
(5) Samolot musiał zatem aż do tego momentu mieć ciąg (czy jak się tam ta "siła trakcyjna" w lotnictwie nazywa) i być sterowny. 
 
Jeśli mówisz o sytuacji na dolocie do krytycznej brzozy, to zgoda.
 
Mówię o dolocie do tego fatalnego czegoś z poprzedniego punktu (wg mnie to coś to brzoza)
 
(6) Rozmowa w kokpicie aż do przedostatniej chwili jest w zasadzie spokojna i rzeczowa. Z nagrań wynika raczej jednoznacznie, że również urządzenia pomiarowe działały +/-poprawnie, a piloci byli w pełni świadomi zejścia już grubo poniżej dopuszczalnej granicy (niezależnie czy opierano się na urządzeniach radiowych, czy ciśnieniowych). 
 
(7)Czyli samolot znalazł się tam "dobrowolnie" - w sensie błędnej decyzji pilotów; nie roztrząsam w tym miejscu, czego  ten błąd dotyczył i czym był spowodowany (albo dezorientacja wskutek błędów własnych lub sprowokowanych z zewnątrz, albo własne "kozactwo" lub nacisk osób trzecich).  
 
Przy założeniu prawdziwości odczytów FDR/QAR, CVR, FMS/TAWS oraz świadomości i pewności załogi o pozycji samolotu, - do końca, jedyną logiczną hipotezą, zgodną ze wszystkimi zasadami lotniczymi, jest fałszywe naprowadzanie przez wieżę jako okoliczność pomocnicza, a zasadniczymi narzędziami mogły być: fałszywa mobilna radio-latarnia bliższa (BNDB) oraz fałszywe reflektory progu pasa tzw. APM. Ten system przy złej widoczności, stwarzał pozory wirtualnego pasa, wysuniętego o ok. 1 km przed pas rzeczywisty. Przedstawiałem to w kilku notkach. Nikt nie był w stanie obalić tego fachowymi lotniczymi argumentami. Oczywiście w rachubę wchodzą tutaj lekkie odstępstwa załogi od reguł, ale są one niczym, jeśli ruskie zastawili taką pułapkę. Nawet najdrobniejszy element przemyślanego wprowadzania w błąd lądującego samolotu jest zbrodnią. 
 
Opcja, że załoga podjęła błędne działania dlatego, że miała błędne informacje od przyrządów lub z ziemi, była przewidziana  - jest syntetycznie wymieniona w nawiasie na końcu punktu (7) . 
Na marginesie - trafiłem przedwczoraj na szerszy wywód o lewych nadajnikach NDB, ciekawe i daje do myślenia, ale nie do weryfikacji na moim poziomie kompetencji i zainteresowania.
 
(8)Po niewielkiej synchronizacji (skoordynowaniu chronologii) poszczególnych zapisów wyliczenia wskazują, że samolot w chwili zderzenia* z przeszkodą znajdował się prawie 13m nad glebą, z poprawkami na jego rozmiary oraz rozpoczęty ruch obrotowy, i nadal się wznosił w sensie wysokości bezwzględnej - bo wobec pochylonego terenu to już niekoniecznie (zważywszy na proporcje prędkości/składowej pionowej i poziomej oraz możliwy z nich do wyliczenia kąt wobec np. płaszczyzny poziomej. 
 
Nie. Moja notka dotyczy pozycji samolotu po uderzeniu o krytyczną brzozę - ok. 140 m po przeleceniu jej.
 
Zgoda, w sumie tak przypuszczałem, ale zapisałem nieprecyzyjnie. Nic mi to nie psuje w rozumowaniu o tyle, że również ruch obrotowy samolotu nie odbywał się przecież skokowo, lecz w miarę jednostajnie, ergo i tych metrów pod samolotem było trzeba w samym punkcie zderzenia mniej, a potem coraz więcej aż do punktu +/-ćwierćobrotu, gdzie kikut skrzydła był w maksymalnym dolnym położeniu (prostopadle w dół). Po minięciu tego punktu koniec kikuta skrzydła podnosił się wskutek dalszego obrotu od dolnego położenia, czyli samolot mógł już zacząć opadać bez szkody dla mojego rozumowania.
 
(9) Wszystko, co powyżej, zwłaszcza prędkość wznoszenia i zachowana do tego momentu sprawność samolotu, raczej zdecydowanie wyklucza to, aby do jakiegoś "bum", tj. ważnego uszkodzenia, doszło wyżej niż te 12-13m, czyli wskutek zdarzeń innych niż zderzenie z okoliczną botaniką. Tym samym różniste rewelacje AM są o kant brzozy pardon sosny.
 
Nie ma śladów żadnego „bum”, ani nawet symptomów, w żadnych rejestracjach. To czysta konfabulacja. Oczywiście brak badań na tę okoliczność; wraku, ofiar, itd. Itp.
 
Pisałem o domniemanym "dodatkowym bum" (nie-brzozowym), które wg niektórych miało być prawdziwą przyczyną katastrofy. Ale ja też uważam, że to majaczenie. Gdyby hipotetycznie założyć, że coś takiego w jakimś momencie nastąpiło, to wcześniejsze uwagi wykluczają możliwość, aby nastąpiło ono gdzieś wyżej, np. na "20m Macierewicza". 
Poniżej staram się wykluczyć także hipotezę, że jakieś mniemane "dodatkowe bum" miało miejsce na wysokościach zbliżonych do miejsca ucięcia grubej brzozy lub niższych.
 
(10)Wszystko, co powyżej, ze szczególnym uwzględnieniem wysokości w chwili zderzenia, wyliczonej u Ciebie w notce na prawie 13m, raczej zdecydowanie obala różne teorie i teoryjki, w myśl których samolot był zbyt nisko, by się obrócić o więcej niż 90° (długość kikuta skrzydła). Innymi słowy nie da się wykluczyć kolizji z konkretną brzozą na konkretnej wysokości. 
 
Z danych i reguł lotniczych wynika, że mógł wykonać pół beczki.
 
No właśnie. Około pół beczki, czyli 180°, ergo po drodze musiał przejść przez 90°. I o tym jest pkt (8), bo parę razy widziałem twierdzenia, że samolot nie mógł przejść przez położenie 90°, gdyż za nisko leciał i kikutem skrzydła zawadziłby o glebę.
 
(11) Zgodnie z poprzednimi punktami na sekundy przed uderzeniem w grubszą brzozę  wszystko działało, a samolot wznosił się. Czyli gdyby miało miejsce jakieś zdarzenie dodatkowe ("zamach"), powodujące uszkodzenie samolotu i jego upadek, to musiałoby ono mieć miejsce na ułamki sekund przed uderzeniem w brzozę, czyli na sekundy przed upadkiem na ziemię, czyli już "tam" - tuż nad glebą i sporo w BOK od pasa. 
Tym samym samolot znalazł się "o własnych siłach" i "świadomie" w miejscu,gdzie nie miał prawa być, a gdziez uwagi na to położenie i tak zachodziło już co najmniej graniczące z pewnością prawdopodobieństwo kolizji z jakąś przeszkodą naziemną, i gdzie katastrofa rzeczywiście nastąpiła. 
Dodam dla jasności, że zachowanie załogi uważam za oczywistą próbę lądowania. Jakoś nie wierzę w bajki zaczynające się od słów żony nakrytej z gachem in flagranti: "To nie jest tak, jak myślisz, kochanie!".
 
(12) Reasumując powyższe spostrzeżenia, również bez wprowadzania hipotezy zamachu do zaistnienia katastrofy aż nadto wystarczało powodów, dotyczących procesów decyzyjnych i wykonawczych na samym pokładzie (choćbyśmy uznali, że współdziałanie rosyjskich przyjaciół z wieży również nie było doskonałe). 
W ten czy inny sposób doszło do złych, niedopuszczalnych decyzji, być może towarzyszyły temu także błędy "manualne" (początkowa bezskuteczność "odchodzenia").
W nauce od wielu stuleci obowiązuje tzw. "brzytwa Ockhama", tj. postulat, by nie mnożyć bytów ponad potrzebę.W przenośnym zobrazowaniu: jeżeli coś daje się wyjaśnić na poziomie znanych praw i zjawisk ziemskiej natury, to nie mieszamy w to ani transcendencji (ani Pana Boga, ani Szatana), ani przybyszów z Kosmosu.   
Podobnie, kiedy rozpatruję przyczynę zgonu osoby już spadającej z dachu wieżowca, ergo podlegającej sile ciążenia oraz wynikającemu z niej przyspieszeniu, to do rozwikłania zagadki nie są mi zupełnie potrzebne hipotezy i wersje śledcze, wg których między pierwszym piętrem a parterem ktoś tę osobę podstępnie otruł, udusił lub mylnie poinformował o kierunku do toalety. Oczywiście, jeśli u nieboszczyka widzę np. wyraźne ślady duszenia na szyi, albo dziurę od kuli w czole, to powinienem to wyjaśnić, ale i wówczas sprawcy zapewne będę poszukiwał raczej na dachu niż na balkonie na 1. piętrze. 
Ponadto, obok znacznego prawdopodobieństwa, że do katastrofy doszło w sposób "naturalny", tj. bez ingerencji z zewnątrz noszącej znamiona zamachu, w mojej ocenie zachodzi tu jeszcze rzecz druga: prawdopodobieństwo zaistnienia takich zdarzeń zewnętrznych jest znikome.
 
(13) Warunki atmosferyczne podczas lotu, a zwłaszcza akurat w chwili podchodzenia do lądowania przez ten konkretnie samolot, były do przewidzenia co najwyżej z jakimś prawdopodobieństwem, i to rzędu pojedynczych procentów. A już zwłaszcza z wyprzedzeniem, pozwalającym na podjęcie zawczasu jakichkolwiek "profesjonalnych" przygotowań do zamachu, przeprowadzonego "z ziemi". 
Czyli hipotetyczne zbrodnicze sieci musiałyby być rozpięte w nomen omen mglistej nadziei na zdarzenie przyszłe a mało prawdopodobne (gęsta mgła, i to z niską podstawą) akurat w momencie przylotu tego konkretnego samolotu. 
 
(Uwaga - w wersji komentowanej przez Rexturbo punkty 11-13 stanowiły jeden punkt)
 
Mgła była warunkiem koniecznym planu zamachu, a warunki atmosferyczne 10.04.2010 były odpowiednie dla niej. Także możliwość lokalnego zagęszczenia, przy dzisiejszym stanie techniki jest dość łatwa. Przy braku mgły, nie wiadomo jakie mogły być warianty planu. Rezygnacja mogła być jedną z opcji. Zawodowiec ma zawsze plan wielowariantowy.
 
Kontra. Zawodowiec zdeterminowany osiągnąć jakiś cel (np. kogoś skasować) raczej nie spuszcza się na zdarzenie przyszłe i mocno niepewne jako na warunek konieczny sukcesu. On ma plan na KAŻDĄ sytuację, również taką, że (a) mgły nie ma, (b) mgła jest, ale załoga zachowuje się zgodnie z regułami sztuki. Mało tego, raczej koncentruje się na okazjach oferujących znaczne szanse powodzenia. Ekstensywnych przygotowań raczej unika, bo to m.in. zwiększa ryzyko zdemaskowania (więcej podejrzanych ruchów, to więcej okazji do pozostawienia śladów, a także więcej uczestników i świadków, czyli okazji, by ktoś powiedział o słowo za dużo).
Poza tym są mi znane żadne ślady istnienia "planów B, C etc. na wypadek, gdyby jednak mgły nie było albo załoga postanowiła odejść na lotnisko zapasowe. A Tobie? 
A dopóki ich nie znam - patrz uwagi wyżej o brzytwie Ockhama. 
To samo dotyczy sztucznego zagęszczania mgły. Wg mnie wymysł niepoparty jakimkolwiek dowodem. Pokaż ślad dowodu, choćby pośredniego, albo realnej praktycznie ścieżki do jego uzyskania, i możemy wrócić do tematu. 
 
(14) W tych mało prawdopodobnych a fatalnych warunkach na pokładzie podjęto również zupełnie nieprawdopodobną, niestandardową próbę lądowania. 
Czyli była ona "nieprawdopodobna do kwadratu", czyli trudna do przewidzenia z zewnątrz z odpowiednim wyprzedzeniem. Nie mów mi proszę, że było inaczej - w bajki zaczynające się od słów żony nakrytej z gachem in flagranti: "To nie jest tak, jak myślisz, kochanie", jakoś nie wierzę. Zresztą również decyzja o zejściu aż tak nisko w jakimś innym celu w tak fatalnych warunkach była równie mało prawdopodobna 
Ale nawet przy założeniu, że przebiegli Rosjanie przewidzieli i warunki atmosferyczne, i dodatkowo niestandardową decyzję załogi, to zupełnie nie mogli przewidzieć, że samolot znajdzie się w miejscu tak odległym od pasa startowego (gruba odchyłka co najmniej w 2, jeśli nie 3 wymiarach) oraz wszelkich miejsc, w których miał prawo się znajdować zgodnie ze sztuką lotniczą, a choćby tylko zdrowym rozsądkiem. 
 
Patrz odpowiedź do 13.
 
Patrz tamże :)
Nie radzę sobie jeszcze do końca z wykluczeniem opcji fałszywego naprowadzania (w sensie zaserwowania załodze fałszywych oznaczeń pozycji wobec lotniska - radiowych, świetlnych etc.). Ale to nie ja jestem od udowodnienia, że coś takiego nie mogąo mieć miejsca. Wszelkie reguły dowodzenia wskazują, że to przede wszystkim strona powołująca się na jakieś fakty powinna je udowadniać, a co najmniej uprawdopodobniac. 
 
Ponadto również do tej hipotezy odnoszą się uwagi o niewielkim prawdopodobieństwie, by ktoś zawczasu przewidział i mgłę, i determinację załogi do podjęcia próby lądowania, i by mało prawdopodobny zbieg tych warunków uznał za taką szansę realizacji zamachu, do której opłaca się przygotowywać.
 
(15) Jest praktycznie nie do pomyślenia, aby ktoś czekał na ten samolot akurat tylko w tym konkretnym miejscu i w jakiś odpowiedni sposób go "odstrzelił z przyczajki". Tym mniej do pomyślenia jest, że kawał zachodniej Rosji plus kawałek Białorusi były obstawione, miejsce koło miejsca, ludźmi, z których każdemu wydano wyraźny rozkaz , by odstrzelił TU 154 pomalowane na biało i czerwono, gdyby akurat przelatywało mu 12m nad głową... Ilu ludzi musiałoby być zawczasu wtajemniczonychw tak przebiegle zorganizowaną "obławę", która mogła się do czegoś przydać tylko przy splocie okoliczności a priori mało prawdopodobnym (złe warunki plus zła decyzja na pokładzie)? 
Tam samym praktycznie odpadają możliwości przygotowania ataku z ziemi  lub z powietrza, polegającego na ingerencji w strukturę i stan techniczny samolotu.
 
Jeśli dobrze zrozumiałem, to każdy plan zakładający zniszczenie samolotu środkami wojskowymi jest skrajnie ryzykowny. Nosi wiele faktorów poza kontrolą wykonawcy, dlatego ułatwia wykrycie zamachu.
 
Mówiłem o wszelkim (wyjątki poniżej) planie spowodowania katastrofy w drodze fizycznej ingerencji z zewnątrz w stan techniczny samolotu lub w warunki jego zdolności do lotu (inhalacje helowe, haha). 
Przy założeniu braku decydującego wpływu na pogodę i zachowania załogi (patrz wyżej hipoteza fałszywego NDB)
UWAGA: Wyłączam z tego tylko metody subtelne, polegające na dostarczeniu na pokład INFORMACJI INICJUJĄCEJ określone zgubne działanie jakiegoś czynnika obecnego na pokładzie. Takim czynnikiem mogli być (a)  załoga, (b) uprzednio spreparowane urządzenia nawigacyjne lub sterownicze lub (c) jakaś bomba lub podobne cacko. 
Ale co do (b) i (c) nie ma dowodów, a wg wszelkiego prawdopodobieństwa - byłyby. 
O opcji karmienia załogi lewymi informacjami pisałem pod (6)i jeszcze wspomnę w P.S. 
 
(16) Jeszcze mniej prawdopodobne, choćby z uwagi na trajektorię lotu oraz sprawność wszystkich podstawowych układów samolotu, jest atak z powietrza, czy to na samolot, czy to  na warunki zewnętrzne lotu. Byłbym za tym, byśmy nie dyskutowali o takich rzeczach te banialuki o helu etc., od których Archimedes obraca się w grobie z prędkością turbiny). Hipotezy sztucznej mgły również odłóżmy, przynajmniej do czasu odkrycia jakichkolwiek . Podobnie - hipotezy o ataku z morza, z kosmosu lub z 4. wymiaru. 
 
Jak do poprzedniego.
 
Zgoda - w sumie punkt od początku zbędny, napisany "z ostrożności". 
 
(17) Ataku "z pokładu", w sensie jakiejś "bomby" zainstalowanej np. podczas remontu w ruskich zakładach, wykluczyć absolutnie nie potrafię, za krótki jestem. Ale jest on moim zdanie ekstremalnie nieprawdopodobny, bo: 
17.1. Eksperci (także polscy) wykluczyli jakikolwiek wybuch lub podobne zdarzenie. 
17.2. Samolot, zwłaszcza "Air Force 1",  był przecież remontowany pod polskim nadzorem i potem też poddawany najrozmaitszym dogłębnym sprawdzeniom. 
17.3. Nie widać sposobu, w jaki ten zamach miałby zostać wykonany (wszystko działało jeszcze tuż przed walnięciem o glebę...). 
17.4. Na nagraniach nie ma żadnych "dodatkowych" dźwięków o takim brzmieniu etc., jak te, jakie temu zdarzeniu musiałyby towarzyszyć. 
17.4.a. Jakiś nie w pełni zidentyfikowany dźwięk pojawia się w odstępie ułamków sekund od "głównego" uderzenia o brzozę, czyli w momencie, w którym to uderzenie i tak było już przesądzone wobec masy/ bezwładności samolotu. Już prędzej mógłby to być ślad dźwiękowy jakiegoś niezbyt istotnego zdarzenia w kokpicie, też nie mającego już wpływu na ciąg dalszy. Ponadto nie było możliwe takie zsynchronizowanie tego hipotetycznego "bum" z uderzeniem w brzozę, np. w celu zatarcia śladów (aby oba zdarzenia mogły nagrać się jako jeden dźwięk), bo nie było też możliwe wcześniejsze przewidzenie kolizji z konkretnym drzewem w konkretnym ułamku sekundy i odpowiednie dobranie momentu tego "bum". 
17.4.b. Nie ma na taśmach podejrzanego dźwięku wcześniej, kiedy jeszcze mógł on być przyczyną czegokolwiek. Zresztą samolot był zasadniczo sprawny jeszcze tuż przed chwilą kolizji z drzewem (pomijam wcześniejsze otarcia lakieru przy przystrzyganiu gałązek).
17.5. Jeżeli nawet hipotetycznie na pokładzie byłby zainstalowany jakiś rosyjski zdalnie odpalany gadżecik, to przecież w warunkach poważnego ryzyka, że jego użycie zostanie wykryte, nie użyliby go nawet Rosjanie. Oni nie lubią, żeby było widać, że w czymś maczali paluszki. A katastrofę o jakimkolwiek innym przebiegu byłoby trudno zwalić na  jakąś głupią brzozę. Brzozy na wysokości, na jakiej samolot "miał prawo" się znaleźć, tj. 100m (dla pana Protasiuka - nawet 120m), są w klimacie rosyjskim rzadkością... Czy zatem montowano go, licząc na mgłę nad Smoleńskiem?
 
Zgoda.
 
No to kamień z serca... 
 
Reasumując, moim laickim zdaniem do wyjaśnienia przebiegu tej katastrofy nie są potrzebne żadne zdarzenia generowane z zewnątrz. Zgodnie z "brzytwą Ockhama" nie należy powoływać się na przyczyny zewnętrzne, skoro aż nadto wystarczało przyczyn "na pokładzie", dotyczących procesów decyzyjnych i wykonawczych, podejmowanych w warunkach, które okazały się za trudne. Wychodziło n razy, n+1 razy nie chciało. Pech... Tragedia...
 
Nie zgadzam się. Istnieje morze niejasności w postępowaniu władz polski, oraz ewidentne błędy, przekłamania, mataczenia i fałszerstwa w postępowaniu i dokumentach rosyjskich.
 
Jest świetne niemieckie słowo "JAIN" - hybryda Ja & Nein. Czyli zgadzam się i nie zgadzam. 
Owszem, sprawdzić wszelkie hipotezy należy z najwyższą możliwą i rozsądną starannością. Podkreślam: możliwą i rozsądną. 
Zgadzam się, że taką potrzebę wzmacniają, ale tylko trochę, niektóre zachowania strony rosyjskiej. A dlaczego tylko trochę? Bo widzisz, jeżeli to jest zwykły wypadek lotniczy, to jest on wynikiem zbiegu tysiąca przyczyn, w tym 990 fakapów polskich plus 10 drobniejszych lub grubszych fakapów ruskich, np. obsady wieży. Takich wiesz, jak to w tej naszej słowiańskiej okolicy - ktoś się napił w robocie, albo w przeddzień, ktoś nie dokręcił, ktoś nie sprawdził etc., bo przecież jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było.
Niech będzie, że proporcje są 980:20 albo i 900:100. Ile by ich nie było - Ruscy tak już mają, najchętniej idą w zaparte,  przyznawać się do niczego nie lubią i chachmęciliby także w takim przypadku (oni zawsze i we wszystkim są doskonali, nawet HIV zachodni był nieuleczalny, a ten ichni - niezwyciężony). 

Badać, powtarzam, trzeba.Jeśli uznajemy, że jakieś hipotezy "bratniej pomocy" nie są jeszcze wykluczone, to trzeba je dalej  sprawdzać. I tylko tyle. 

Ale dopóki hipotezy pozostają tylko hipotezami, wszelki krzyk o zamachu, o rosyjskich zbrodniarzach i ich polskich współsprawcach albo co najmniej poplecznikach (tacy, co w przestępstwie nie brali udziału, ale pomagają je ukryć) bez twardych dowodów w garści jest zwykłą polityczną hucpą (obie pisownie prawidłowe) i jednocześnie ohydną nekrofilią. 
A już zwłaszcza takie brednie, jak te wszystkie majaki Macierewicza, Biniendy i Rogalskiego. Ostatnio nawet Jarosław nie mógł tego słuchać...

P.S. Mam jeszcze 2 dalsze punkty, dotyczące nie tyle techniki, ile raczej celowości i pragmatyki działania:

(18) Wg mnie istotne są też odpowiedzi na pytania z okolic sławnego "cui prodest?"
LAK obiektywnie mógł Ruskim nagwizdać, i to nawet w Gruzji i na Ukrainie (hasło bohater narodowy Bandera). 
Ba - ciągłe zadzieranie z Unią z byle powodu albo i bez było dla Kremla wręcz korzystne - pomagało mu puszczać oko do Zachodu nad naszą głową "sami widzicie, z tymi Polakami nie da się rozmawiać poważnie, ergo trzeba rozmawiać bez nich, nad ich głowami". 
Ponadto Lech był już politycznie skończony w Polsce, tzn. co najmniej niewybieralny na prezydenta w rychłych wyborach. Wystarczyło poczekać parę miesięcy i z głowy, gość sam znika z afisza. A Ruskim się z niczym specjalnie spieszyć nie musiało - w okresie po katastrofie nie wykonywali żadnych ruchów po których LAK mógłby podnieść poważniejszy krzyk. Więc po cholerę im był ten zamach ???
Ba - nawet gdyby chodziło o zwykłą zemstę za pyskowanie, to niewiele później można było skasować emeryta w jakiś mniej spektakularny sposób - bez ruskiego lotniska, ruskiego samolotu i ruskiego Katynia w tle.... 

Chyba że... jest taka jedna hipoteza, zresztą wyrażana przeze mnie nie po raz pierwszy, ale może Ci się nie spodobać. 
Zamach ma sens, jeżeli korzyścią Kremla był właśnie spowodowany katastrofą wstrząs w Polsce, pozwalający zbudować mit Lecha, który następnie kupiła jakaś znaczniejsza część elektoratu. Co prawda nie dość znaczna dla odzyskania władzy przez Jarka, ale wystarczająca dla totalnego skłócenia Polaków i w ogóle narobienia w Polsce chlewu. 
Ale jeżeli przyjmujesz tę hipotezę, to tym samym zgadzasz się, że korzyść Kremla polega właśnie na wzmocnieniu PiS z Jarosławem Polskęzbawem, bo to właśnie oni, pomimo całej antyruskiej retoryki, destabilizują sytuację w kraju, a przez eurosceptycyzm (dość wśród nich popularny) działają również w kierunku zadrażniania relacji z Zachodem, co niewątpliwie musi się podobać Putinowi...
Przyjęcie tej hipotezy ustawia więc właśnie Jarka w pozycji agenta Ruskich, świadomego lub co najmniej nieświadomego(kiedyś taki ktoś był nazywany pożytecznym idiotą). Świadomość trudno zakładać, w końcu kosztem  było m.in. życie jego brata bliźniaka. Wprawdzie historia uczy, że dla władzy... ech, dreszcz idzie po plecach...
I my również dajmy spokój takiej opcji, póki nie mamy dowodów.

(19) Ponadto, nawet przy założeniu determinacji Rosjan do skasowania LAK, wraca punkt (10) dotyczący nieracjonalności planu, w którym osiągnięcie celu zależałoby od serii zdarzeń przyszłych i mocno niepewnych (pogoda + decyzje na pokładzie).
Nawet jeśli prawdziwa miałaby być hipoteza od oszukaniu załogi co do położenia (lewe NDB) - czy to racjonalny ruch, zawczasu wysłać do Smoleńska całą ekipę fachowców od mokrej roboty z całym niezbędnym wyposażeniem, w nadziei na kumulatywne spełnienie się paru tak mało prawdopodobnych warunków? 
Czy mamy choćby ślady jakichkolwiek innych przygotowań do osiągnięcia zakładanego celu w alternatywny sposób, na wypadek niespełnienia się tych warunków?

I czy to opłacałoby się Kremlowi ryzykować międzynarodową kompromitację na niespotykaną skalę, zwłaszcza akurat w ruskim samolocie, na ruskiej glebie i w bezpośrednim kontekście Katynia? 


(o 14:00 parę rzeczy wytłuściłem)
estimado
O mnie estimado

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (301)

Inne tematy w dziale Polityka