Dotychczas uważałem pana Marka Migalskiego za osobę, która choć krytycznie, to jednak trafnie opisuje rzeczywistość w PiS. W większości zgadzałem się z jego analizami, bo tak jak on uważam, że potencjał „liberalnego” skrzydła PiS jest niedoceniany i zbyt słabo wykorzystywany przez ścisłe kierownictwo partii. Sam zresztą zaliczam się do wyborców PiS, którym mentalnościowo bliżej do Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Pawła Kowala niż Marka Kuchcińskiego. Niestety opublikowany dziś list otwarty, każe mi bardzo mocno powątpiewać w polityczne zmysły tego politologa.
Po pierwsze, Migalski zarzuca Jarosławowi Kaczyńskiemu, że ten ma negatywny wizerunek społeczny, co uniemożliwia PiS wygrywanie wyborów. Co prawda dodaje zaraz, że ta ocena nie do końca jest zgodna z rzeczywistością, bowiem można ją uznać za wynik medialnej kreacji, ale mimo wszystko psuje to obraz PiS i hamuje partię na poziomie 30% poparcia. Moim zdaniem jest to teza, jak na doświadczonego politologa niezwykle naiwna. Migalski zdaje się myśleć, że jak Kaczyńskiego zastąpi ktoś łagodniejszy, to owa ocena medialna się zmieni, a w odbiorze społecznym wszystko będzie znowu ok. To kompletny nonsens. Przede wszystkim dlatego, że jest oparty na całkowicie fałszywym założeniu minimalnej uczciwości mediów. W rzeczywistości, niezależnie od tego, kto będzie stał na czele PiS, należy się spodziewać brutalnych ataków prasy , a do świadomości społecznej pompowane będą jedynie negatywne opinie na temat każdego lidera. Pozytywny wizerunek medialny Joanny Kluzik-Rostkowskiej w mojej opinii nie wynika z jej specjalnych cech charakterologicznych, ale z tego, że w medialnym sztabie PO, grupującym „zaprzyjaźnione rozgłośnie” odbierana jest ona jako konkurentka Kaczyńskiego i nadzieja na rozłam w partii. W dniu w którym zostałaby wybrana na prezesa PiS, cała machina z równie wielką siłą zaczęłaby uderzać także i w nią. Przyprawiono by jej mroczną „gębę” tak samo szybko, jak kiedyś Kaczyńskiemu. Bez względu na rzeczywistość. A działoby się tak dlatego, że celem PO i jej środowiska nie jest marginalizacja PiS, ale jego kompletna anihilacja. Czy naprawdę europoseł PiS nie przypomina sobie co się działo, gdy media uznawały, że czas dokopać Kaczyńskiemu? Ja doskonale sobie przypominam jak Renata Beger stawała się męczennicą moralności, a Ludwik Dorn przez kilka dni w miejsce diabła wcielonego ogłoszony został „niezależnym, uczciwym politykiem”. Ten mechanizm równie ostro działa też w drugą stronę. Dziś można być bohaterem, a jutro nie zasługującym na szacunek potworem.
Po drugie, w świetle oczywistych faktów, stawianie tezy, ze wybory prezydenckie zostały przegrane bo „zabrakło czasu na odrobienie wielkiej straty” brzmi już całkowicie absurdalnie. Dlaczego jako naukowca nie zastanawia pana Migalskiego pewien wyłącznie polski fenomen: Partia ubóstwiana przez krajowy establishment, media, sporą część naukowców oraz artystów, we wszystkich sondażach miażdżąco wygrywa, często z poparciem ponad 50 a nawet 60%, a w rzeczywistych wyborach jej wyniki są zdecydowanie gorsze, gdy tymczasem z partiami opozycyjnymi jest dokładnie odwrotnie? W parlamencie brytyjskim działała kiedyś komisja mająca wyjaśnić dlaczego wyniki wyborów odbiegały od sondaży o zaledwie 2 punkty procentowe (na korzyść tych którzy ostatecznie przegrali), bowiem uznano to za niemal zamach na demokrację. U nas jednemu kandydatowi na prezydenta nagle, na miesiąc przed wyborami poparcie i zaufanie szybuje w górę o kilka procent dziennie, a w efekcie okazuje się i tak wyższe od przewidywanego w badaniach. Odpowiedź słyszymy bardzo często, i dziś pan Migalski też ją przedstawia: rzekomo udana kampania. Osobiście uważam to za bzdurę z kilku powodów. Przede wszystkim mam bardzo wielu znajomych (popierających różne środowiska), ale w kampanii wyborczej nie zauważyłem nawet minimalnych zmian preferencji. Ci którzy wcześniej popierali PO zagłosowali na Komorowskiego, a ci którzy byli zwolennikami PiS oddali głos na Kaczyńskiego. Przy tak wyraźnym wzroście sondażowym Kaczyńskiego, powinienem znać przynajmniej jedną osobę zmieniającą swoje wyborcze preferencje, a tak nie było. Rola „dobrej kampanii” jest w moim odczuciu przeceniana, a jej efekty były w rzeczywistości minimalne (jeśli już, to na niekorzyść Kaczyńskiego). Podobnie jest teraz, kiedy „Kaczorowi” w badaniach spada na łeb na szyję, a tymczasem ani ja, ani nikt z moich znajomych, nie znamy nikogo, kto by wycofał się z poparcia dla prezesa PiS. Polacy nie są aż tacy głupi za jakich uważa ich polityczna elita, i w znacznej części potrafią dokonywać racjonalnych wyborów.
Jestem niemal pewien, że przed następnymi wyborami poparcie dla PiS będzie rosnąć równie szybko co przed elekcją prezydencką (i wszystkimi poprzednimi głosowaniami). I będzie to niezależne od tego, czy na czele kampanii stanie Paweł Poncyliusz, Marek Migalski czy Karol Karski. Po prostu sondażownie będą (jak to mają w zwyczaju od lat), urealniać wyniki swoich badań, w obawie przed kolejną powyborczą kompromitacją. Tylko tyle. Podawane do publicznej wiadomości wyniki sondaży są zafałszowane nie dlatego, że ktoś je zmienia na korzyść PO (chociaż patrząc na to co robi Gazeta Wyborcza i tego nie można wykluczyć). Manipulacja jest zdecydowanie bardziej subtelna – na przykład poprzez taki dobór metody lub próby, aby z góry faworyzowała wielkomiejskich wyborców PO.
Po kilku latach obserwacji krajowej sceny politycznej, każdy wytrawny analityk musi dostrzec, że PiS nie jest traktowany przez media jak partia normalna, a przez przeciwników jako zwyczajna, demokratyczna konkurencja. Dla tych grup PiS ze swoim programem „oczyszczenia” życia publicznego jest śmiertelnym zagrożeniem i dlatego niszczony wszelkimi dostępnymi środkami. Niestety nie dostrzega tego pan Marek Migalski, dlatego proponuje rozwiązania, które może poprawne w odległej, brukselskiej i strasburskiej teorii, nie przełożą się na krajową pseudodemokratyczną rzeczywistość. Uśmiechy, robienie dobrej miny do złej gry nie są w moim przekonaniu drogą, którą można dojść do wyborczego zwycięstwa, wręcz przeciwnie. Ludzie muszą dobitnie przekonać się kto po której stronie stoi, wtedy sami wyciągną wnioski.
Choć sam miałem wielokrotnie zastrzeżenia do wizerunku Kaczyńskiego, przekonałem się, że to jak jest pokazywany ów polityk w najmniejszym stopniu nie zależy od tego co robi, ani jak to robi. Gdy jest miły, zarzuca mu się fałsz, gdy się uśmiecha - oskarża się go o cynizm, gdy jest smutny, to w opinii medialnych ekspertów gra trumnami, a gdy się wycofuje, znawcy głoszą że się bojaźliwie ukrywa. Za bezsensowne uważam też przywoływanie argumentu o 6 z kolei przegranych wyborach. To już totalny absurd. PiS w opozycji jest dopiero 3 lata, a liczą się tak naprawdę wyłącznie wybory do sejmu. W wyborach prezydenckich na Kaczyńskiego głosowało 47% Polaków, a na Komorowskiego 53% mimo, że miał poparcie nie tylko PO, ale także innych sił, zwłaszcza większości lewicy. Szef PiS był całkowicie samotny, a jednak udało mu się niemal prześcignąć wrogą koalicję wszystkich pozostałych. To był prawdziwy i jedyny wiarygodny sondaż, a z weryfikacją kierownictwa PiS należy moim zdaniem spokojnie poczekać do kolejnych wyborów parlamentarnych.
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka