Wtorkowe jazdy po bandzie:
Wysocki "zinterpretowany" przez Maleńczuka
Włodzimierz Wysocki i Maciej Maleńczuk. Dwóch artystów, których łączy chyba tylko ilość wypitego w życiu alkoholu, bo na pewno nie Sztuka. Jednak ten drugi zdaje się do dziś nie dostrzegać, że Wysocki leży daleko poza jego horyzontami muzycznymi
i interpretacyjnymi. Niestety niefortunny zbieg okoliczności spowodował, że pan M. bardzo mocno zainteresował się twórczością pana W., co zaowocowało wypuszczeniem na rynek płyty "Wysocki Maleńczuka". Płyty więcej niż nieudanej. Ponoć "śpiewać każdy może"… nie Wysockiego.
Wieloletnia praktyka estradowa wielu, nie tylko polskich, artystów pokazała,
że w przypadku tak charakterystycznych twórców jak Włodzimierz Wysocki, nie sprawdzają się żadne unowocześnienia, muzyczne czy literackie. Takich autorów trzeba brać takimi jakimi są, bo sposób w jaki uprawiają swoją dziedzinę sztuki (w przypadku Wysockiego to poezja i śpiew) świadczy o autentyczności ich przeżyć. O autentyczności ich samych. I każda większa przeróbka będzie niepotrzebną ingerencją w tę autentyczność i na pewno odciśnie się na przerabianych dziełach zaniżając ich wartość artystyczną. Oczywiście od wielu lat znajdują się desperaci, którzy za wszelką cenę próbują zaprzeczyć powyższym faktom. Przemijają oni z wiatrem pod wpływem mniej
lub bardziej ostrej krytyki. Jednak tak nieudanych przeróbek pieśni Wysockiego jakich dokonał pan Maciej Maleńczuk nie było jeszcze nigdy i nie spodziewałem się,
że kiedykolwiek powstaną.
Jak najbardziej jestem w stanie zrozumieć fascynację twórczością rosyjskiego barda. Mogę sobie również wyobrazić chęć czy też potrzebę Maleńczuka żeby zmierzyć się
z pieśniami artysty europejskiego formatu i zinterpretować te pieśni na swój indywidualny sposób. Nie potrafię natomiast pojąć przerobienia utworów głęboko osadzonych w rosyjskiej tradycji muzycznej i opowiadających o wątpliwościach
i przeszkodach na jakie natrafia w życiu każdy myślący człowiek, na westernowe standardy ("Ten, co z nią wcześniej był"), big beatowe, ciężkie brzmienia ("Bokser"), jałowe melorecytacje ("James Bond") czy ordynarną weselną disco - przyśpiewkę ("Moskwa - Odessa").To już wykracza daleko poza moje rozumienie słowa "interpretacja". I nie pomoże tu mówienie, ze "Wysocki, kiedy próbował wydobyć się z rosyjskiej pułapki [muzycznej], to szedł w stronę bluesa". Nie szedł. Maleńczuk głuchy nie jest, po nagraniu płyty musiał być świadom, że mu nie wyszło. Po co więc uparł się żeby taką płytę wydać ? Odpowiedzi udziela sam autor w wywiadzie na portalu muzyka.interia.pl: "(...) w pewnym momencie zrozumiałem tą najprostszą zasadę (...),że ludzie lubią to, co już gdzieś słyszeli". Rozwijając tę myśl za Maleńczukiem, możnaby dopowiedzieć, że ludzie pewnie też k u p i ą to, co już gdzieś słyszeli, a to już nie pozostawia wątpliwości co do pobudek pana M.
Jednak warstwa muzyczna, wbrew pozorom, nie jest najsłabszym punktem tego cudu fonograficznego, bo jeszcze bardziej Maleńczuk popisał się w kwestii tekstów. Większość ludzi nie robi rzeczy, na których się nie zna, i których robić nie umie. Maciej Maleńczuk jednak zdaje się postępować odwrotnie, gdyż w przypływie swojej ułańskiej fantazji postanowił, że osobiście przetłumaczy wybrane przez siebie utwory Wysockiego. Wyszło to, co wyszło. Pomijając już fakt zabójczej wręcz zgodności z oryginałami, tłumaczenia lidera Psychodancingu nie trzymają się kupy w żadnej mierze. Rozumiem, że nie każdy otrzymał od Boga dar pisania pięknych wierszy czy choćby tekstów piosenek,
ale tłumaczenia Maleńczuka w wielu miejscach są sprzeczne z elementarnymi regułami gramatyki języka polskiego, o polocie poetyckim czy jakiejkolwiek "metafizycznej" głębi nie wspominając. I o ile jestem w stanie zrozumieć pomyłki w przypadku pisania w języku obcym, to nie potrafię sobie wyobrazić jak wielką ignorancją wobec własnego języka musi wykazać się człowiek, który z premedytacją posługuje się na płycie i scenie
b ł ę d n ą polszczyzną i bez najmniejszych skrupułów sprzedaje to ludziom, z uśmiechem na twarzy tłumacząc, że to jest taka konwencja, i że tylko on tak naprawdę rozumie pieśni Włodzimierza Wysockiego. A najgorsze jest to, że ludzie mu wierzą, "bo to Maleńczuk", bo trzeba wierzyć człowiekowi, który potrafi mówić głośno, choćby nawet miał mówić bzdury.
Ciężko jest takie coś podsumować. Płyta "Wysocki Maleńczuka" nie jest wynikiem głębokiego zrozumienia pierwszego pana przez drugiego, lecz raczej wynikiem głębokiego nieporozumienia, jakiego obaj, chcąc nie chcąc, stali się uczestnikami. Jeżeli ktoś zapytałby mnie o definicję sformułowań "przesada", "przekombinowanie" czy "skrajnie błędna interpretacja", dałbym mu posłuchać pieśni Wysockiego w oryginale, a potem kazał porównać je z wersjami Maleńczuka. Jestem pewien, że dalsze tłumaczenia nie byłyby potrzebne.
Grzegorz Paczkowski
Fronda Młodych
Inne tematy w dziale Kultura