Grudeq Grudeq
223
BLOG

Wolność słowa a oszczędności budżetu

Grudeq Grudeq Polityka Obserwuj notkę 2

 

Wolność słowa dla Państwa jest przede wszystkim wynalazkiem praktycznym, obniżającym koszty jego funkcjonowania. Nie ma sensu lać ideologicznej papki, że wolność słowa to gwarancja demokracja, najdonioślejszy wynalazek państwa liberalnego, czy już największe kłamstwo, że wolność słowa jest zdobyczą XX wieku zabezpieczającą przed totalitaryzmem, przede wszystkim faszystowskim. Ta ideologiczna papka bowiem gubi nam istotę wolności słowa, i umożliwia później rożnego rodzaju machinacje z wolnością słowa. Rzekomo oczywiście w imię obrony demokracji, bowiem wolność słowa w III Rzeczypospolitej nie jest wartością samą w sobie, ale służy tylko do ochrony najważniejszej wartości, czyli szeroko niesprecyzowanej demokracji. A później kończy się to, że zarówno nie mamy demokracji jak i wolności słowa. Starajmy się być zatem choć na moment trzeźwymi Anglosasami (w sensie myślenia państwowego), a nie uczonymi i teoretycznymi twórcami demokracji w Rzeczypospolitej.
 
Zacznijmy zatem od praktycznego wykazania, jak wolność słowa obniża koszty funkcjonowania państwa. W czasach upadku I Rzeczypospolitej, już za Sasów, dość częstym „przekrętem” była taka oto sytuacja, że gdzieś to na kresach Rzeczypospolitej służył jakiś pułk wojsk koronnych, dowodzony przez miejscowego starostę, na który to pułk co kwartał albo i co rok, szły ze skarbu Koronnego pieniądze na tzw. porcje żołnierskie. 100 porcji oficerskich i 1000 porcji żołnierskich. Tak było to rachowane w księgach w Warszawie. Na miejscu rzecz jasna pułk był, tylko że faktycznie liczył 20 oficerów i góra 200 żołnierzy. Od praktyki już miejscowej zależało, czy nieistniejące w praktyce porcje żołnierskie przejmowane były przez starostę, czy też żołnierze i oficerowie pułku brali porcje za swoich nieistniejących kolegów, czy też wariant najlepszy: żołnierze dzielili się po równo ze starostą. To wyjście z resztą było najlepsze, gwarantowało bowiem, że nikt nie puści pary z ust, że z pułkiem jest coś nie tak. Ani żołnierze, ani starosta, bo każdy miał w tym interes.
 
Wyjścia z tej sytuacji istniały właściwie dwa. Pierwszy to stworzenie silnego aparatu nadzorczego nad starostami, który stale objeżdżałby ich włości, kontrolował czynione przez nich wydatki i rozliczał z pobranych kwot. Tylko, że takie posunięcie w czasach wszechwładzy Sejmików było już wielce utrudnione i zostałoby przedstawione jako wprowadzania dominus absolutus. Poza tym w epoce Saskiej utworzenie takiego aparatu kontroli, złożonego zapewne z urzędników Saskich, do kontroli urzędników Polskich i Litewskich byłoby przedstawiane jako próba utworzenia konfliktu narodowościowego. Dochodzą do tego jeszcze koszty związane z funkcjonowaniem takiego aparatu kontrolnego i możliwość konieczności stworzenia kolejnego aparatu kontrolnego nad tym aparatem, gdyby okazało się, że aparat kontrolny wchodzi w konszachty z kontrolowanymi, aby przykryć ich machinacje. Tak więc pozostawał wariant drugi.
 
Wariant drugi to wolność słowa, ściśle związana z modelem anglosaskim. Tam przecież też byli lokalni szeryfowie (starostowie), którzy mogli stworzyć jakiś lokalny układ i powiększać w sposób nieuprawniony swoje dochody. Król Anglii zabezpieczenie przed takim czymś miał w tym, że co pewien czas mógł szeryfów z jednego hrabstwa przenosić na drugie. Ale co dwa zabezpieczenia to nie jedno. Drugie zabezpieczenie polegało więc na tym, że ilekroć Król dokonywał objazdu hrabstwa, tylekroć z prośbą o wysłuchanie do niego mógł się zgłosić każdy z mieszkańców hrabstwa, począwszy od samego szeryfa, jakiejś osobistości kościelnej, przez szefa rady, do najzwyklejszych piekarzy, rybaków czy kamieniarzy. Szeryfowi nie sposób było takiej masy ludzi upilnować, i chociażby na czas objazdu królewskiego pozamykać w więzieniach, tak żeby nie szepnęli Królowi słówka, że oto są jakieś nieprawidłowości, lepiej samemu było do takich nieprawidłowości nie doprowadzać. Każdy mógł rzec co to mu się podobało, to wraz z rozwojem techniki, doprowadziło w Anglii do tego, że każdy mógł pisać co mu się podobało i tak to zasadniczo trwa do dnia dzisiaj. A przede wszystkim pisał i mówił na własny koszt, a nie koszt państwa, które nie musiało utrzymywać rozbudowanego aparatu kontroli.
 
Wprowadzenie jednak tego wariantu na terenie Rzeczypospolitej byłoby utrudnione z tego chociażby względu, że nasze chłopstwo było całkowicie zdemoralizowane przez jeszcze bardziej zdemoralizowaną szlachtę. Mieszczaństwo prawie nie istniało, a jeśli było to głównie żydowskie i niemieckie, i one sprawami państwa w ogóle się nie interesowało, więc co ich tam obchodziło, że starosta żyje sobie na państwowym. Właściwie to zamykamy się tutaj w obłędnej kwadraturze koła. Chłopstwo nie miało nic do powiedzenia, bo szlachta mocno dbała o to aby nic ciekawego nie mogło mieć do powiedzenia. Król jeżeli dokonywał jakiegoś objazdu swoich włości, to właściwie tylko po to aby się spotkać z miejscowymi notablami, pójść na polowanie czy jakiś bal, gdzie oczywiście był zapewniany, że wszystko w starostwie jest w jak największym porządku, jedynie czasem może Tatarzy albo Kozacy się zapuszczą, no i że za Żydami nikt nie przepada, ale starosta nie pozwoli aby pospólstwo starło się z Żydami.
 
A gdyby Król zapytał się: co sądzi pospólstwo. Starosta odpierałby: Miłościwy Panie, to chamstwo, nie obeznane z prawami Rzeczypospolitej, nie znające i nie rozumiejące polityki, nie ma sensu się z nimi spotykać, oni się niczym nie interesują i nie mają nic do powiedzenia (po czym za kilkaset lat, jacyś czytacze takich kronik wysuwali z tego wniosek, że chłopstwo się u nas niczym nie interesowało, bo pan starosta tak stwierdził).
 
Ilekroć głębiej wchodzi się w historię, tym bardziej dostrzega się, jacy ciągle jesteśmy tacy sami, jakimi ciągle tymi samymi namiętnościami w życiu się kierujemy, ale co akurat przy tym tekście jest najważniejsze, jakimi bardzo prostymi metodami, można osiągać ważne cele. Zamiast organizowania kolejnych konferencji na temat poprawiania administracji, na których sami urzędnicy z samymi sobą debatują, co tu jeszcze zmienić, aby się nic nie zmieniło, na poważnie zacząć traktować instytucję skarg i wniosków. I przede wszystkim bronić tego, że każdy może powiedzieć to co chce i to co widzi. Oczywiście, że 50 na 50 osób może zwyczajnie bredzić, i prawić swoje niezbyt sensowne przemyślenia, ale te drugie 50 może w całkiem sensowny sposób wykazać, że miejscowy starosta robi czyny swojego stanowiska niegodne.
 
I właściwie tylko do tego jest potrzebna wolność słowa, bo ona nie jest potrzebna do wyrażania swojej osobowości etc. to można robić nawet bez wolności słowa w swoim mieszkaniu, a przede wszystkim do tego to akurat są potrzebne przede wszystkim pieniądze. Tu chodzi o to aby wolnością słowa, kontrolować rządzących. Jakiekolwiek ograniczenia tej wolności słowa, będą prowadzić do tego, że jakiś starosta będzie z takiego wyjątku korzystał dla zamknięcia sobie opozycji. Tu też warto zwrócić uwagę, że jeżeli w krajach anglosaskich prasa wychodzi niejako z dołu, od społeczeństwa. To u nas prasa koniecznie stara się iść z góry, nie być głosem ludu, ale głosem do ludu. Ale to już może temat dla kolejnej notki.
Grudeq
O mnie Grudeq

Konserwatywny, Prawicowy, Antykomunistyczny

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka