Ot czytam sobie taki starodruk. Jędrzej Kitowicz „Opis obyczajów za panowania Augusta III”. Rzecz spisana jeszcze w wieku XVIII, tuż przed rozbiorami Polski. Ksiądz Jędrzej opisuje w rozdziale „O pasyjach i karnikach” zwyczaje religijne kościoła rzymskokatolickiego, o tym jak zbierano datki na słabych i potrzebujących: „Nie wołały ony na nikogo o jałmużnę usty swymi, ale tylko brzdękiem tacy (…) Urodziwsze kwestarki zazwyczaj więcej ukwestowały niż te, którym na urodzie schodziło, przez wrodzoną ku urodzie skłonność nawet w pobożnej szczodrobliwości”. Taką to oto życiową wiedzę zawarł ksiądz, pamiętnikarz XVIII wieku. Spisał tą wiadomość w języku polskim.
Przyszły zabory, powstania, I Wojna Światowa, Niepodległość, II Wojna, komunizm, Bierut, Gomułka, Gierek i Jaruzelski i w historii Polski doszliśmy do III Rzeczypospolitej. Niby wtedy wynaleziono „public relations”, nowoczesny marketing. I nasi szpece od tego zaczęli się zaczytywać w zachodnich, angielskich pismach poświęconych pr i marketing. „Ach jakieś to wszystkie mądre i nowoczesne”. Może i to prawda była, gdy się to zestawiało z siermiężnością czasów komunistycznych. Zaczęli przyjeżdżać do nas ze zagranicy różnego autoramentu spece od piaru i marketingu, aby nas Polaków uczyć, co to właśnie jest i jak to się robi. Płaciliśmy za to ciężkie pieniądze, ale w końcu trzeba się było jakoś wydostać z komunizmu i postkomunizmu. A oni mówili/pisali nam tak: „Drodzy Państwo, prowadząc swoje działania reklamowe muszą państwo pamiętać o wyglądzie. Nie można do klienta wychodzić niegodnie ubranym, nie uporządkowanym, czy zaniedbanym. Szczególnie należy wiedzieć, że klienci lubią kiedy produkt jest reklamowany im przez piękne i zadbane dziewczęta”.
Czytam sobie to co pisał Kitowicz. Przypominam sobie te wszystkie szkolenia marketingowe z lat 90 tych czy pierwszego dziesięciolecia XXI wieku, to czego uczono na studiach, na tych wszystkich marketingach politycznych, zajęciach z dziennikarstwa. Tam gdzie z taką estymą odkrywano to co pisali amerykańscy, czy w ogóle zachodni, specjaliści od piaru i marketingu…
Jedno podstawowe pytanie. Ile nas kosztowało ściągnięcie z zachodu tych wszystkich mądrości, tych Gerardów Abramczyków, Eryków Mistewiczów, tych którzy tłumaczyli naszej „ciemnej szarej polskiej masie” co to jest nowoczesny piar i marketing, ile za to zapłaciliśmy do rąk zachodnich za tą mądrość, czy inaczej nazywając „knowledge”. Ile nas kosztowało utworzenie na studiach kierunków marketingowych? I jak te wszystkie koszty mają się do tego, że wystarczyło się tylko przejść do byle jakiej biblioteki publicznej czy szkolnej posiadającej w swoich zbiorach dzieło Kitowicza?
Żeby to Kitowicz napisał w łacinie, albo w jakiejś okropnie archaicznej polszczyźnie. To może by tłumaczyło, że nie mogliśmy do tego dotrzeć, tego zrozumieć i dlatego musieliśmy sięgać po to wiedzą do amerykanów i innych ludzi z zachodu. Ale jak nic tutaj wychodzi nasza leniwość intelektualna i zapatrzenie się w zachód. Ewentualnie przekonanie, że jak coś pisał ksiądz to na pewno to był zabobon i głupota. Tylko, że za te niby nowoczesne i racjonalne przekonanie płaciliśmy i płacimy olbrzymią sumę. A jeżeli Rząd przeforsuje pomysły w ograniczeniu nauki historii, to będziemy płacić jeszcze więcej, bo spadnie kolejna ilość wiedzy do której mamy tak banalnie łatwy dostęp. Z racji przynależenia do kultury języka Polskiego.
Ba, nawet ja zapomniałem jak to w łacinie brzmiało: „Odkrywasz to, co dawno znane”.
Inne tematy w dziale Polityka