Dzień Drugi Dni Mediów w Schwerin rozpoczął się dla mnie tak, że na wysokości Schwerińskiego skrzyżowania ulicy Zamkowej z ulicą Puszkina zorientowawszy się, że zapomniałem zabrać identyfikator musiałem cofnąć się do hotelu i pierwszą część wykładu ambasadora Rzeczypospolitej w Berlinie JE Marka Prawdy opuściłem. Swoją drogą dziwni Ci Niemcy. Dla Rosyjskiego poety znajdą ulicę w Schwerin, a dla największego poety słowiańszczyzny – Mickiewicza, ulicy już nie ma. A może to li tylko pozostałość po czasach gdy w Schwerin stacjonował garnizon Armii Radzieckiej?
Już z identyfikatorem trafiam na salę. Ambasadora Rzeczypospolitej. Ambasador prawi miłe rzeczy. Tak miłe, że żadnych nie rozumiem. O tym, że na świecie powinno być miło. A zwłaszcza między Polakami i Niemcami, bo to co było wcześniej – przede wszystkim II Wojna, to jakby już nie było. I wtedy dopiero byłoby miło… Moja wyobraźnia historyczna zdecydowania domagała się bezpośredniej konfrontacji ambasadora Prawdy z Ambasadorem Józefem Lipskim. Który z nich lepiej rozumiał kraj w którym był akredytowany? Który z nich lepiej prowadziłby interesy Rzeczypospolitej. Najdziwniejsze w naszej historii jest to, że znamy dokładnie wszystkich ambasadorów akredytowanych w Warszawie za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, a czy ktoś zna naszych ambasadorów z tamtych czasów akredytowanych w Petersburgu czy Berlinie?
Następnie I dyskusja panelowa z udziałem Profesora Balcerowicza. Ponieważ znów śpieszyłem się i nie wziąłem elektronicznego wariata do tłumaczenia, to z musu skupiłem się na tym co mówił Profesor Balcerowicz, mniej zaś na tym co mówił Parlamentarny Sekretarz Stanu z Federalnego Ministerstwa Finansów – p. Steffen Kampeter.
Co powiedział Profesor Balcerowicz: Sytuacja w Grecji jest znacznie gorsza, niż mieliśmy w Polsce w roku 1989, a jednak My, Polacy (w domyśle, Ja – Balcerowicz) wyszliśmy z niej. Z tym zdaniem miałem ochotę polemizować. Po czym Profesor Balcerowicz powiedział, że jednym z sukcesów Polskiej gospodarki jest elastyczność rynku pracy. Tłumacze symultaniczni w budce rzecz przetłumaczyli na niemiecki. Niemcy pokiwali ze zrozumieniem głową. A ja nie miałem siły i mikrofonu aby dodać, że ta elastyczność polega na tym, że można w Polsce zamknąć zakłady pracy dla 50 tysięcy ludzi… i nic, a to że ludzie przeciwko temu nie wychodzą na ulicę i protestują, to tylko dzięki temu że my nadal jesteśmy społeczeństwem pańszczyźnianym. Cały czas w wypowiedzi było podkreślane znaczenie wzrostu gospodarczego. To też ciekawe jakim bożyszczem u nas stał się wzrost gospodarczy, a nie same bogactwo narodowe. Co z tego, że w ZSSR w latach 30-tych był największy wzrost gospodarczy, a w Szwajcarii ten wzrost był ujemny, skoro tysiąc razy i tak zawsze lepiej się żyje we Szwajcarii niż żyje się i żyło się w Związku Sowieckim czy dzisiejszej Rosji. Chwalił także przeogromnie Profesor Balcerowicz nasz zapis konstytucyjny o tym, że nasz dług nie może przekroczyć 3/5 rocznego produktu krajowego brutto. Niemcy wyraźnie patrzyli na to ze zadowoleniem. Ale nikt im nie podpowiedział, że szczegóły obliczania PKB określa ustawa i tą można tak modyfikować, że jak będzie potrzeba, to nigdy nie przekroczymy progu ostrożnościowego, i nikt o jego przekroczeniu się nie dowie, aż do momentu bankructwa.
Z rzeczy z którymi z wypowiedzi profesora Balcerowicza zgodzić się wypada wymienię tylko końcowy fragment, gdzie zwrócił on uwagę, na to że nadmierne wymogi ekologiczne są dla gospodarki europejskiej zabójcze w sytuacji, gdy nie stosują się do nich gospodarki Chin i Indii.
Z rzeczy które Profesor Balcerowicz nie powiedział. Przede wszystkim nie wyjaśnił: skąd się wziął obecny kryzys. No bo się wziął – po prostu. Słowo Chiny – padło w wypowiedzi tylko raz, i to w kontekście ekologicznym. Wychodzi więc na to, że Profesor Balcerowicz nie widzi żadnego związku między tym, że nasze sklepy są zalane chińskimi produktami i w związku z tym tracą pracę europejscy producenci, a i europejscy importerzy też niedługo stracą pracę jak w ich miejsce wejdą chińscy eksporterzy. Dużo też Profesor Balcerowicz mówił o oszczędzaniu, co przy mojej Keynsistowskiej duszy nie spotykało się ze zrozumieniem. A jako radę na wszystko Profesor Balcerowicz podał – prywatyzację, czym od razu skojarzył mi się z lekarzem-generałem z „Przygód Dobrego Wojaka Szwejka”, który na wszystkie bolączki kazał przepisywać lewatywę. Swoją drogą czy w Polsce jeszcze można coś prywatyzować? Bo niedługo chyba zaczniemy prywatyzować prywatne, ale nasza historia pokazuje już podobne przypadki, że wspomnę Antoniego Tyzenhausa z Wielkiego Księstwa Litewskiego w XVIII wieku.
Tu na zakończenie wywodów Profesora Balcerowicza wypada odnotować pytanie zadane mu przez redaktora Krzemińskiego: czy z obecnej sytuacji gospodarczej na świecie jest tylko jedno wyjście? Odpowiedź Profesora Balcerowicza: wyjść jest wiele, ale zasadniczo to tylko jedno: prywatyzacja. Nie darmo mówią: Profesorowie obradują, ojczyzno jesteś zgubiona.
Po tym ekonomicznie niekonsekwentnym i nic nie wnoszącym wykładzie w Oranżerii zamku w Schwerinie zaserwowano lunch. Talerzyk w ruch. Mały tourne po stolikach z wystawioną żywnością. Lekka loteria w dobrze i już jestem przy stoliku, jem i szukam osoby z którą mógłbym się dzielić swoimi przemyśleniami. Na swoje nieszczęście przysiadło się do mnie dwoje miłych państwa z ZUS – kim dokładnie w ZUSie byli, tego już z identyfikatora nie doczytałem – zabrakło mi jakiejś półtora dioptrii.
- I jak się państwu podobał wykład Profesora Balcerowicza – zapytałem z polemicznym zacięciem.
- Znakomity.
Mój umysł nie lubiący w rzeczowej dyskusji nadmiaru przymiotników, oczekiwał za chwilę lawiny rzeczowników i czasowników tworzących uzasadnienie wypowiedzi. Doczekał się.
- Po prostu znakomity.
Nie tracąc nadziei na podjęcie polemiki rzuciłem pytanie pomocnicze.
- A co się szczególnie państwo w wykładzie podobało.
Nic. Zapadła cisza. Ale były uśmiechy. Trzeba było wątek dyskusyjny rozpocząć od innej strony.
- A czym się Państwo zajmują w ZUSie?
- Prowadzimy szkolenia.
- A w jakim zakresie? – wpadłem w prokuratorski ciąg pytań.
- Różne.
- Bo wiedzą państwo, tu wczoraj ze znajomymi się wkurzałem, jak to w Polsce w urzędach przewalamy pieniądze na szkolenia urzędników z zasad savoir vivre czy obsługi klienta, a nie uczymy tego urzędnika znajomości prawa, a co potem z tego, że urzędnik nam ładnie wyda decyzję, jak to będzie decyzja administracyjna błędna, w Niemczech pewnie nacisk jest jednak kładziony na jakoś prawną administracji, a nie jakość nazwijmy to „handlową”.
- No tak ale w Niemczech wszystko jest inaczej.
Potem jeszcze mili państwo z ZUS zaskoczyli mnie, gdy mi tłumaczyli, że winowajcą wyższych cen kredytów w Polsce niż w Niemczech jest mniejsza wartość nabywcza złotówki niż EURO. I na nic nie pomogły moje protesty, że siła nabywcza do wysokości kosztu pożyczki nie ma nic wspólnego. Dyskusja toczyłaby się dalej, ale trzeba było wracać na główny punkt wizyty ze Schwerin z punktu blogerskiego, to jest dyskusji o dziennikarz i blogerach, moderowanej przez szanownego red. Janke i z udziałem nie mniej szanownego Czarka Krzysztopy. Tu już na tą dyskusję szedłem z mocnym postanowieniem chwycenia za mikrofon i powiedzenia kilku słów, oraz tym razem dla pełniejszego uczestnictwa uzbroiłem się w maszynkę do tłumaczenia.
Debatę rozpoczęła prezentacja także szanownego red. Krawczyka, którą można nazwać „Chwalimy się salonem24”. Potem część niemieckich panelistów opowiedziało o tym jak wyglądają blogi w Niemczech, i że praktycznie nie wyglądają. W moim punkcie Sali dało się słyszeć komentarze w ojczystym języku, że blogerzy to mniej więcej frustraci, którzy wcześniej pisali do gazet swoje „listy” a teraz znaleźli inne miejsce dzielenia się swoimi przemyśleniami. To już tylko dodało ognia do mojej duszy. Wyciągnąłem najdalej jak się da swoje palczatki i porposiłem o głos. O dziwo. Red. Janke głosu mi udzielił. W zamierzeniach rzecz jasna moja wypowiedź miała być jasna, poprawną polszczyzną zbudowana, celna i wypowiedziana spokojnym głosem. Rzeczywistość pewnie była inna i niekoniecznie wszyscy zrozumieli to, co chciałem powiedzieć. A mówiłem mniej więcej tak:
„Proszę państwa, w czasach II Rzeczypospolitej w takim Wilnie było 7 gazet polskojęzycznych, co znaczyło, że po Wilnie chodziło 7 redaktorów naczelnych tychże gazet. Każdy z Wilnian doskonale wiedział, gdzie dany redaktor jada obiad. Więc nie było tak, że redaktor w swojej gazecie mógł napisać cokolwiek, co było nieprawdą. Nie, ponieważ zaraz by przyszedł do niego obywatel miasta i powiedział mu, że bredzi. Podstawowy problem proszę państwa w Polsce polega na tym, że my nie mamy dziennikarzy, my mamy propagandzistów. Dziennikarz Polski nie jest od opisywania rzeczywistości, on jest od tłumaczenia nam rzeczywistości z punktu widzenia rządowego. Dziennikarz Polski to propagandzista. Dlatego muszą w Polsce być blogerzy, bo to jest jedyna szansa na potwierdzenie tego, że społeczeństwo jeszcze dobrze widzi. Władza u nas dba o żeby dziennikarze byli jak najdalej od społeczeństwa, a jak najbliżej władzy. Dziennikarz Polski skupia się często na sprawach całkowicie nieistotnych. I tu jest największa tragedia, bo często blogerzy, którzy lepiej rozumieją i znają świat, siedzą gdzieś na dole, natomiast dziennikarze chodzący po salonach i szczytach władzy, widzący na żywo polityków jak wychodzą z ważnych rozmów, tego świata w ogóle nie rozumieją i nie chcą zrozumieć. Bo widzą Państwo, gdy ktoś z dziennikarzy mi tłumaczy, że demokrację w Polsce budujemy od 1989 roku, a nie zna Konstytucji Nihil Novi…” Tu już redaktor Janke wyraźnie dawał mi znaki aby zmierzał ku finiszowi. Więc była błyskawiczna puenta: „Nie będzie w Polsce żadnego problemu konkurencji blogerów wobec dziennikarzy, bo my doprawdy mamy gdzie zarabiać pieniądze i nie chcemy zabierać chleba dziennikarzom, nich tylko dziennikarze uczciwie wykonują swoją pracę i dobrze opisują świat”.
Dyskusja toczyła się dalej. Jakoś nikt do moich słów nie nawiązał. Widocznie był w nich większy chaos niż zamierzałem. Potem kolejna przerwa kawowa i kolejny panel. Na jego początku zaprezentowano krótką analizę badań doniesień medialnych w Polsce i w Niemczech. Z analizy tej najbardziej mi się wbiło to, że w Niemczech doniesienia gospodarcze zajmują 18%, a w Polsce ledwo 10%. Natomiast społecznych w Polsce jest 35%, a w Niemczech ledwo 22%. Z ławek pojawiły się komentarze: a dlaczego w tych badaniach nie uwzględniono radia? Przecież radio to najważniejsze medium. To zapewnie mówili radiowcy. Ja natomiast szukałem odpowiedzi na takie różnice w badaniach. I ot, voila. Te brakujące 8% doniesień gospodarczych w Polsce do Niemiec bierze się stąd, że jak zlikwidowano stocznie, to prasa nie piszę o kolejnych kontraktach, o kolejnych wodowaniach, o planach nowych statków. To też od razu tłumaczyło przewagę tematów społecznych, bo jeśli taki stoczniowiec po utracie pracy zajął się sprzedażą pietruszki ze swojego ogródka działkowego, to jest to jednak temat społeczny, a nie gospodarczy. Błyskawicznie chciałem się podzielić swoim przemyśleniem. Czy idę dobrą stroną, czy złą. Ale koło mnie akuratnie albo sami Niemcy siedzieli, albo specjaliści od metodologii badań, roztrząsający cały czas kwestię, a dlaczego w badaniach nie uwzględniono radia.
I znów przez duszę przelatywało pytanie: czy Niemcy też skupiają się na takich sprawach drugorzędnych i nieistotnych, uciekając od głównego problemu. Pytanie na które póki nie pożyję przez kilka lat w Niemczech i nie nauczę się i nie zrozumiem języka odpowiedzi chyba nie znajdę.
Inne tematy w dziale Polityka