Nie ma chyba w Polsce postaci niedocenianej tak, jak niedoceniany bywa pisarz gminny. Pisarz gminny? zapytasz czytelniku przecierając z niedowierzaniem oczy i zapytując siebie, czy aby Rolex ma wszystkie klepki poukładane w odpowiedniej kolejności i we właściwych miejscach twarzoczaszki? Otóż tak! odpowiem stanowczo na niewczesne wątpliwości. Postać pisarza gminnego przewija się przez węzłowe miejsca w naszej historii od stu lat z okładem, a od lat ponad pięćdziesięciu wręcz kierunki historii naszej (i pamięci o niej) wyznacza, narzucając swoje jej rozumienie.
Pisarz gminny to postać nietuzinkowa, obdarzona wizją, polotem i intelektem, choć nie można zaliczyć jej do tradycyjnie rozumianej polskiej inteligencji. Nie można, bo ta tradycyjna polska inteligencja była zawsze pisarzowi gminnemu wroga. Wrogość wynikała z prostego faktu, że ta tradycyjna własnie zajmowała (jakże niesłusznie) miejsce w społeczeństwie, do którego zajęcia pisarz gminny aspirował, odkąd posiadł był świadomość własnej wyjatkowości. I - dodajmy - aspirował skutecznie, trafnie odczytując szanse i zagrożenia, zmieniającą się koniunkturę geopolityczną, państwową i miejscową - gminną.
Początki etosu pisarza gminnego wiążą się z zamierzchłymi czasami zaborów, kiedy to administracje zaborcze potrzebowały urzędników najniższych szczebli, by móc skutecznie administrować tak zwaną "ludnością".
Tradycyjna inteligencja, wywodząca się z dawnych warstw szlacheckich, nijak nie nadawała się do wypełniania tej niewdzięcznej, a jakże ważnej roli. Skarżyli się carowie na buntowniczy charakter tejże. Tomy napisano o samobójczych skłonnosciach skostniałej kasty, która w przypływie romantycznych szałów niszczyła nieprzemyślanymi czynami zbrojnymi majatek własny, okupanta, włoscian i - o zgrozo - samych pisarzy gminnych.
Poczatkowo pisarz gminny nie charakteryzował się niczym szczególnym. Od kręgów społecznych, z których się wywodził, róznił się niewiele, poza mozolnie nabywaną umiejętnością niebiegłego tyczytania i pisania we własnym i obcych językach, oraz niechęcią do pracy fizycznej. Jeśli wśród współczesnych, prominentnych postaci dziennikarstwa, polityki, mediów odnajdziecie państwo takie, które z wyrazem wysiłku na twarzy, ale i z wiernopoddańczym uśmiechem, deklamują z trudem przed trzeciorzędnymi przedstawicielami Państw Poważnych: "Łelkom evrybady in auer kauntry, hołp łi łil acziw di egriment łif jor gowerment tudej" to macie szczęście obcować z potomkami zasłużonych pisarzy gminnych w pierwszej linii.
Rzecz jasna, potomek pisarza gminnego za nic nie odezwie się w jakimkolwiek jezyku do obywatela prostego, bo obywatel prosty (dowolnej narodowości) jest dla pisarza gminnego plebsem, a więc gatunkiem ludzkim, z którego jak pamieta pisarz gminny, sam się wywodzi, ale z którym zerwał w drodze kooptacji do administracji Państw Poważnych onegdaj.
Dola pisarza gminnego pod miłościwymi rządami carów i cesarzy nie była zła, ale wciąż nie taka, na jaką pisarz gminny zasługiwał. Dwory obce nie traktowały pisarza gminnego z nalezytym szacunkiem przydzielając mu zadania trzeciorzędne, od podstaw administrowania ludnością, po sprządzanie drobiazgowych raportów i list proskrypcyjnych.
Potem przyszła tragedia, wymodlona przez polskie klechy, i pisarz gminny popadł w niełaskę, choć i w Najjaśniejszej udawało mu się dzieki przypadkowi zrobić karierę, czego doskonały przykładem pisarz gminny Nikodem Dyzma. Wciąż były to jednak przypadki wyjątkowe. Setki zdolnych pisarzy gminnych czekały na lepsze czasy, zajmując się drobnym szmalcownictwem i unikając wiekszych konfliktów z kolejnymi okupantami. Spośród okupantów pisarz gminny nieszczególnie lubił okupantów niemieckich, bo z niezrozumiałych powodów z usług pisarzy gminnych ten okupant w szerszym zakresie korzystać nie chciał. Inaczej z okupantem drugim. Tu pisarz gminny nie tylko, że bywał odceniany: zaczynał awansować!
W zderzeniu z pisarzami takiego, dajmy na to, NKWD pisarz gminny wykazywał się wyższością intelektualną, rozmachem, wizją i pomysłowością. I wiedzą, którą przyswoił sobie od swoich wrogów. Wiedział na przykład do czego słuzy toaleta. Rozumiał, że nie nalezy psuć powietrza w windach, bo winda to pomieszczenie wentylowane słabo i potem trzeba się samemu we własnym smrodzie męczyć przez sekund kilkadziesiat, słowem: polski pisarz gminny obyty był. I znał łaciński alfabet (słabo, bo słabo, ale jednak) dzieki czemu przy sprzyjającej konuinkturze czekały go dobre czasy.
I sprzyjająca koniunktura nadeszła wraz z wyzwoleniem społecznym w roku pamiętnym tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym. Tradycyjni wrogowie nie zawiedli i dali się rozstrzelać w Powstaniu. Ci, którzy przeżyli swoją jawną niechecią wobec przemian odstraszali wyzwolicieli, dając pisarzowi gminnemu pole do popisu, przestrzeń i oddech, na który czekali pisarze gminni przez stulecie z okładem.
Niech was nie dziwi sentyment pisarza gminnego do PRL-u! To były czasy! Niech was nie zaskakuje bojażń i drżenie, których doświadcza nasz pisarz na dźwiek skrótów: KGB, GRU, KPZR. Wobec ludzi, którzy chocby otarli się o jednodniowe szkolenia w tych szacownych instytucjach, będzie pisarz gminny odczuwał nieprzeparty szacunek, widząc w nich (i słusznie) swoich zwierzcników, mistrzów, słowem: prawdziwych fachowców! Litościwie pochyli się pisarz gminny nad byłymi donosicielątkami; rozumie wszak ich racje. W raportowaniu władzy o nastrojach społecznych nie widzi pisarz gminny nic nagannego. Sprawne oko i ucho są wpisane w jego etos tak samo mocno, jak koń w etos ułana.
Nie może pisarz gminny zrozumieć pogorszenia swojego statusu społecznego w kolejnych Rzeczpospolitych, a jego męka znalazła odbicie w kilku już arcydziełach polskiego filmowego przemysłu rozrywkowego, z niezapomnianym Miałczyńskim, który pisarza gminnego obrazem, tak w specyficzych obyczajach higienicznych, swoistym języku i niemożności przebrnięcia przez trudne tomy wieszczów, na barierach w nauce języków obcych (martwych i nowożytnych) kończąc.
Horyzonty geopolityczne pisarza gminnego wyznaczone są przez rolę, którą przez dziesięciolecia sprawował i zmysł praktyczno-polityczny.
Pisarz gminny będzie zawsze wykazywał zrozumienie dla trudnej sytuacji Rosji i Niemiec. Nie tyle z powodu specjalnego zamiłowania do kultury tych wielkich narodów, ile z powodu faktu bliskości geograficznej, ich siły, i prawdopodobieństwa, że jeszcze kiedyś mogą okazać się pisarza pracodawcami.
Nie lubi pisarz gminny jakichś tam Gruzinów, bo nie może pisarz gminny zrozumieć, co do diabła robią tamtejsi pisarze gminni, skoro nie podejmują działań w celu ochrony ich oczywistych interesów, a jesli podejmują to nieskutecznie. Wielbi pisarz pisarzy gminnych z bratniej Osetii i Abchazji, bo tam jest nadzieja nie tylko że na uzyskanie pełnej zależności od pracodawcy, ale i być może na pierwszą, miedzynarodową Ojczyznę pisarzy gminnych!
Jest jednak w portrecie pisarzy gminnych pewna skaza, niedoskonałość rzekłbym, która rozwój tego niezwykłego gatunku spowalnia. Można rzecz okreslić tak: w swoich aspiracjach do zajmowania pozycji niesłusznie zamowanej kiedyś przez polskiego inteligenta, pisarz gminny wytwarza podświadomie ersatze zewnętrznych zachowań tegoż.
I tak na przykład, polski inteligent miewał własne zdanie na rózne tematy, a to dzięki wykształceniu - efekcie pracy wieków.
Pisarz gminny własnego zdania nie ma, bo i jakże?
A własne zdanie mieć wypadałoby. I wroga. Ale "manie" wroga, to stan niebezpieczny. Bo co zrobić, jak wróg okaze się silny? Czy można pozwolić sobie na taki zbytek?
Dziesięciolecia upłynęły, zanim pisarz gminny zdecydował się określić, kto jego wrogiem może sobie być bezpiecznie. Ale udało się. Pisarz gminny ma swoją listę wrogów, nadającą się do zastosowania w każdych okolicznościach, a przy tym nie potrafiącą zaszkodzić pisarzowi, ergo: mogącą mu obunóż na plecy z rozpędu, jak mawia.
Pierwszym wrogiem każdego szanującego się pisarza gminnego jest ksiądz proboszcz dobrodziej. Co prawda pisarz gminny nazywa to walką z zacofaniem, średniowieczem, zabobonem. Albo - pozytywnie - liberalizmem, oświeceniem, scjentyzmem, niemniej zawsze chodzi o to samo.
Wróg w postaci księdza proboszcza jest wrogiem idealnym. Za Cara - można sobie było pojechać po proboszczu, jak po burej suce. Bo od rimskiego papy szpion.
Za Hakaty? Jak najmilej widziane!
Za Hitlera? Żydów ukrywał i z bandytami z lasu się kumał!
Za Sowieta? No toż można było od razu pisać w "Czerwonym Sztandarze" wstepniaki cnoty nie tracąc!
Za PRL-u? Sami sobie dopowiedzcie!
Zawsze, o czym kolwiek byście nie mówili, pisarz gminny musi dołozyć ksiedzu proboszczowi. Po prostu: trzyma się wygodnej linii.
I nie piszę tego, broń Boże, z pozycji agenta Watykanu lub pozycji klęcznej. Mam pełne zrozumienie dla strategii pisarza gminnego, a nawet (przyznam się) żywię podziw dla właściwej oceny i wybory wroga, w którego można sobie bić bezkarnie i namiętnie.
By jednak nie sprawić wrażenia pewnej monotonności w doborze wroga, zamiennie dokłada pisarz gminny wrogów pobocznych. Często wrogiem są Chiny. Dlaczego? Bo są daleko i pisarz nie spodziewa się, by kiedyś mógł być chińskim władzom do czegoś potrzebny. Wzruszą się więc raz na miesiąc pisarz gminny losem Tybetańczyków, albo boleje nad brakiem wolności słowa, która - jak często zauważa - i tak jest wieksza niż byłaby, gdyby rządził ksiądz proboszcz dobrodziej. Tybetańczycy mają przechlapane, ale (z drugiej strony) mieli by przechlapane dopiero, gdyby ich podbił Benedykt XVI.
Szczególnie inteligentni i przewidującu pisarze gminni nie lubią również Stanów Zjednoczonych. A czemu? Bo podobnie, jak Chiny, to kraj daleki. Po drugie - i to najistotniejsze - Stany Zjednoczone nie potrzebują pisarzy gminnych! W odróżnieniu od Rosji, czy Niemiec, ten kraj obywa się bez nich i (o zgrozo!) ma się zupełnie dobrze!
Ja tam żywię do pisarzy gminnych sympatie, krajobraz współczesny mazowieckich nizin, miasteczek, przysiółków i wsi byłby niepełny, gdyby nie ubarwiał go opisany typ w swojej malowniczości.
Cieszy, że przyswoił sobie pisarz najnowsze metody komunikacji i nie tylko drukuje, odczytuje na ekranach i apeluje w głośnikach, ale i surfuje, blogguje i komentuje, jak najęty.
Przyszłość przed pisarzem gminnym widzę promienną, szczęscia mu życzę i wszelkiej pomyślności; nauka wszak twierdzi, że każde bydlatko musi się narobić, by przeżyc, ale wśród bydlatek są i takie, co żerują na pracy tych naiwnych. Ta sama nauka brzydko nazywa takie zachowania pasożytnictwem, ale nie przesadzajmy: każdy orze, jak może.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka