Na szlaku lawy, biała czapeczka obowiązkowa.
Na szlaku lawy, biała czapeczka obowiązkowa.
ziem bez ziemi ziem bez ziemi
1055
BLOG

Eksplozja na Hawajach

ziem bez ziemi ziem bez ziemi Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 28

Do zdobycia Korony USA brakowało mi tylko Hawajów. Jakoś nie było okazji, bo daleko, bo gorąco, bo były inne miejsca. Balonik oczekiwań rósł w miarę pompowania pojawiających się informacji, że wg Amerykanów to najlepszy Stan do życia, że wspaniały klimat, że cudowne atrakcje, wspaniałe fenomeny natury…
Pierwsze niepokojące oznaki pękania, rozdymanego do granic możliwości balonika, pojawiły się w samolocie relacji LA – HNL. Steward przy każdej możliwej okazji uświadamiał nas, że lecimy do raju… słowo paradise, czy fraza welcome to paradise, padły niezliczoną ilość razy. Nachalną wazeliną pasażerowie byli uświadamiani, że właśnie lecą do Edenu.

W końcu lądujemy na OAHU w Honolulu. I to w zasadzie wszystko co można powiedzieć o Honolulu. Typowe amerykańskie miasto, trochę wysokich budynków, wiele hoteli. Oczywiście są plaże, słońce i fale. Nic nie zdradza, że jesteśmy na najbardziej odległym zakątku świata. Japończycy opanowali miasto, w pobliskim centrum handlowym są dwa food court-y, jeden całkowicie japoński, drugi teoretycznie nie-japoński. Różnią się tym, że w pierwszy są bary tylko japońskie a w drugim prawie wszystkie japońskie.
Balon eksplodował z hukiem, podczas nocy z fajerwerkami, które są odpalane dla zacnych gości raz w tygodniu.

Sprawy, które trzymały mnie w Honolulu zakończyły się pomyślnie, więc wsiadam do samolotu aby zobaczyć The Big Island. Lądujemy w największym mieście Kona. Pierwsza reakcja: „to rozumiem, nareszcie Hawaje”. Lotnisko wygląda jak „trochę lepszy” PRL-owski dworzec PKS-u. Terminal na otwartym powietrzu, praktycznie bez ścian, zadaszony tylko w miejscach odprawy i poczekalniach przy gate-ach. Drewniane ławki, chyba jedna toaleta, ciekawskie kury na trwaniu przed lotniskiem. Zastanowiło mnie, jak wygląda kolejka do samolotu podczas deszczu, a jak jeszcze trochę zawieje…

Muszę przyznać, że żadne międzynarodowe lotnisko w USA nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak Kona International Airport...  Zmuszeni dobrowolnym upgrade-m, przez pracowników wypożyczalni, odbieramy naszą Mazdę CX5 2018. Nie było naszego skromnego economy, ruszamy w dal. Pali dużo, a ceny paliwa dwa razy droższe niż na kontynencie, porównywalne z polskimi. Widok z okna trochę jak w tkz „trzecim świecie”, często mijamy barako-domy. Porzucone i zdewastowane samochody rozkładają się na poboczach dróg. Dobra sceneria dla post-apokaliptycznego kina.

Pierwszy nocleg w ramach namiotowego air-b-and-b. Czyli rozkładamy namiot na prywatnej posesji za $20 od osoby. Historia właścicielki jest wyjątkowo ciekawa, starczyłaby na kilka dobrych książek. Pielęgniarka, zwiedziła cały świat, pomagając ludziom w ramach różnych misji, wielokrotnie odpowiedzialna za zdrowie uczestników hawajskiego iron-mena. Obecnie prowadzi „nieformalną” klinikę dla lokalnej ludności, której nie stać na szpital. Otwiera lodówkę, pokazuje, lekarstwa, opatrunki, igły i inne niezidentyfikowane rzeczy.
Pyta się o mój akcent. Mówię, że jestem z Polski. Pyta skąd dokładnie. Odpowiadam z południowo-zachodniej. Pyta, skąd dokładnie. Odpowiadam, że z Wrocławia, Wroklawia, Wroklau. Załapuje i zaskakuje mnie swoją odpowiedzią: byłam tam dwa lata temu, uczyłam biznesmenów języka angielskiego… Mówi, że bardzo jej się podobało. Proponuje zamianę na domy na lato, ona do Polski, a ja tutaj. Targuję się na zimę, nie zgadza się...  

O piątej rano budzi mnie chór tysięcy kuu-kuu-rykku. Wiem, że ona ma kozy i kury ale widziałem tylko kilka. Chóralne trzepotanie skrzydeł, skakanie po gałęziach i kukuryku. Prosto w ucho, trochę dalej, dużo dalej. Cała wyspa pieje. Wychodzę, patrzę, stada dzikich indyków skaczące po drzewach. Lokalny kogut próbuje się przedrzeć ze swoim pianiem, ale coś mu nie wychodzi. Biedak, musi być tym strasznie poirytowany.
Pytam się, o co chodzi z tymi indykami. Dowiaduje się, że rozprzestrzeniły się po całej wyspie, podobnie jak wiele innych zwierząt i roślin przywiezionych dawno temu przez amerykańskich osadników i azjatyckich pracowników. Pytam dlaczego nie jedzą tych indyków, odpowiada, że mają żylaste mięso od skakania po drzewach… Na śniadanie kilka guaw, awokado i kawa, wszystko z przydomowego ogródka.

Koleje noce na polach namiotowych usytuowanych na plażach, wulkanach lub soczystej miękkiej trawie. Nikt nie przywiózł jeszcze jadowitych pająków, węży, krokodyli, niedźwiedzi i lwów, więc jest przyjemnie i bezpiecznie.

Cała wyspa, to jeden wielki wulkan. Lawa i popiół. Każdy kamyk to zastygła lawa lub popiół. Na najwyższym wierzchołku znajduje się jedno z największych obserwatoriów astronomicznych. Dokonano tutaj przełomowych odkryć i obserwacji: czarne dziury, odległe układy planetarne, ciemna materia i wiele innych. Widok nieba w nocy jest niepowtarzalny, atmosfera na wyspie jest optymalna do obserwacji. Tutaj można doświadczyć obecności niezliczonej ilość gwiazd i odległych światów. Jest wysoko, ciemno i zimno, więc jedziemy w dół do Hilo, tam jest lato. Na Hawajach pory roku nie zmieniają się w czasie, tylko po wysokości.

W Hilo odwiedzamy lokalny farmers market, czyli miejsce gdzie ludzie sprzedają to co wyhodowali i przygotowali. Owoce, warzywa, napoje, zioła, leki medycyny naturalnej, trochę rękodzielnictwa. Jest to dość popularny sposób na zakupy, bo jest świeżo, tanio i smacznie. Dla wielu jest to jedyna możliwość zarobkowa, dla innych jedyna możliwość zakupowa. Na jednym ze straganów zagaduję do rodziny wyglądającej na Amiszów, czyli religijnych odszczepieńców. Sprzedają herbatę i ziołowe produkty. Jak dowiadują się, że jestem z Polski mówią mi że otwierają w Pradze swoje przedstawicielstwo-kawiarnię. Przenoszą się z Niemiec, bo tam nie wolno bić dzieci, a im przyświecają tradycyjne wartości. Ich córka delikatnie się uśmiecha. W US wolność (poglądów i sposobu życia) to standard, nieznany w UE.
Generalnie na Hawajach jest bardzo dużo ludzi biednych i bezdomnych. Widać to dobrze właśnie w Hilo, miasteczku kilkukrotnie zdewastowane przez tsunami. Po ostatnim został tylko zegar, który obecnie upamiętnia to zdarzenie. Miasto sprawia wrażenie zaniedbanego i biednego, ale po co dbać skoro tsunami czai się tuż za kolejną falą…

Ruszamy na spotkanie z żywą lawą do Parku Narodowego Hawajów. Całkiem niedawno doszło tam do silnej erupcji i część parku jest zamknięta. Na jednej z wycieczek dochodzimy do pękniętej w poprzek drogi i świeżych szczelni powstałych przez wyrzucaną lawę. Generalnie szlaki w parku można podzielić na: chodzenie po niedawno zastygłej lawie, całkiem niedawno zastygłej lawie i dawno zastygłej lawie. Podziwianie dopiero co powstałych kraterów, niedawno powstałych kraterów i dawno powstałych kraterów. Niestety, w czasie którym odwiedzamy Park główna atrakcja jest „nieczynna”, lawa nie spływa do oceanu. Mamy pecha, bo świeża lawa żmudnie powiększa obszar wyspy dość regularnie.

Na jednym ze szlaków, wędrówce po niedawno zastygłej lawie, pięknie święcącej się w promieniach Słońca, tradycyjnie spotykam Amerykanina polskiego pochodzenia. Trzecie pokolenie, wita mnie staropolskim „jak się masz i dzień dobry”. Opowiada, że jego dziadkowie przybili do wybrzeży US na przełomie XIX i XX wieku, ale nie mogli zadeklarować się jako Polacy, więc oficjalnie zostali Austriakami. Towarzyszy mu Amerykanin azjatyckiego pochodzenia, który stwierdza, że też ma w sobie trochę polskiej domieszki. Ot Ameryka.

Zobacz galerię zdjęć:

Lawa...
Lawa... Lawa... W drodzę na najwyższą górę świata Mauna Kea, wulkan na wulkanie Międzynarodowe Lotnisko Kona, Gate 9 Międzynarodowe Lotnisko Kona, kura po odprawie. Międzynarodowe Lotnisko Kona. Jedna z niespodziewająco pojawiających się dziur. Gęsi NE-NE, duma Hawajów,

co by nie napisać i tak nie byłoby to zgodne z rzeczywistością...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości