Kiedyś, indagowany dość nachalnie przez media zbliżone bardziej do kół psychiatrycznych niż politycznych, skojarzyłem telewizję publiczną z innymi organizacjami, określanymi również przymiotnikiem: „publiczny”. Wywołało to falę oburzenia w owych kołach.
Niedawno ktoś zapytał mnie prywatnie, czy nie powinienem, być może, przeprosić za te porównania. Odpowiedziałem, że po namyśle – tak. Otóż uważam, że uczyniłem tym porównaniem pewną krzywdę domom publicznym. Są to przecież prywatne firmy, które stosują normalną na rynku zasadę: „nasz klient, nasz pan” i kiedy się zgłasza klient, to za swoje pieniądze dostaje – można domniemać – to, co zamówił. Tymczasem za publiczną telewizję płacimy z góry, a gdy wjedziemy pilotem na TVP1, to dostajemy propagandowe łajno.
Z przypomnienia powyższych zjawisk i moich ocen tychże zjawisk wynika wyraźnie, jaki mam stosunek do mediów publicznych. Jak w starym dowcipie o stosunku mężczyzny do służby wojskowej: stosunek jest, a przyjemność żadna.
Mediów publicznych nie potrzeba w ogóle. Jeśli państwo – rząd, prezydent, parlament - ma coś pilnego do zakomunikowania obywatelom, to wykupuje czas antenowy i komunikuje. No dobrze, a misja: kulturalna? edukacyjna? – zapyta ktoś zaniepokojony. Nie widzę żadnego powodu do dyskryminacji mediów prywatnych w tym względzie. Powinien powstać fundusz kultury i edukacji o mniej więcej stałej wielkości i w s z y s t k i e media powinny konkurować o pieniądze funduszu na realizację rozmaitych projektów.
I jeszcze jedno: jestem przeciwko pomysłom oddania mediów (i towarzyszących im pieniędzy, bo o to przecież chodzi) towarzystwu wzajemnej adoracji. To znaczy twórcom. Powstałaby wówczas bardzo szkodliwa dla obywateli sytuacja, mianowicie m e c e n a t u b e z m e c e n a s a.
Byłaby to typowa gra w klik-klaka. To znaczy jakaś artystyczna klika realizowałaby jakiś „nowatorski” projekt, interesujący głównie samych artystów, a nie publiczność, Natomiast klakierzy z innych klik wspieraliby ten projekt gorąco, licząc na wzajemność, czyli pieniądze przy następnym konkursie. Powstaje wówczas kultura i sztuka realizowana ku pełnej satysfakcji artystów, z zupełnym zlekceważeniem interesów konsumentów, czyli publiczności. Prawo do eksperymentu ma każdy – za własne pieniądze i pieniądze (prywatne!) fanów danego nurtu. A nie za pieniądze podatników. Pamiętajmy, że prawdziwe dzieła artystyczne, czyli takie, które przetrwały próbę czasu, powstawały zawsze na czyjeś zamówienie.
Zlikwidujmy media publiczne, które – jak wszystko co państwowe – są nie tylko zawłaszczane przez różne kliki polityczne, dziennikarskie i artystyczne, ale jeszcze są dramatycznie nieefektywne. Będąc osobą często proszoną o wywiady i inne wypowiedzi przez rozmaite media, mogę to obserwować sam. Gdy przyjeżdża do mnie ktoś z TVN czy Polsatu, to kierowcą jest dziennikarz lub kamerzysta (i jest ich dwie osoby, nigdy więcej!). W tych rzadkich przypadkach, gdy przyjeżdżała telewizja – przepraszam za wyrażenie – publiczna, grupa liczyła 4-6 osób!
I tak jest wszędzie. Właśnie dowiedziałem się z raportu NIK, za „Gazetą Wyborczą”, że i państwowe drukarnie okazały się w latach 2005-09 dziurą bez dna. Ale jak mogło być inaczej, skoro wydajność na jednego zatrudnionego była tam nawet trzykrotnie niższa od średniej w prywatnym na ogół przemyśle poligraficznym. W niektórych drukarniach koszty wynagrodzeń i świadczeń na rzecz pracowników przekraczały czasem wartość przychodów ze sprzedaży usług...