Ilu ludzi może uczciwie przyznać, że żyje z tego, co ich naprawdę kręci? Na ogół idziemy w życiu na kompromis. Jeśli nie ma się tego, co się lubi, lubi się to, co się ma...W końcu życie to nie bajka. Składa się, między innymi, z rachunków. Wielu z nas odczuwa raczej przymus niż radość z wykonywanej pracy. Jakże często wypalamy się zawodowo. Dla wielu z nas praca jest tylko miejscem zdobywania środków do życia. NIe marudzimy, gdy nie odczuwamy satysfakcji w pracy. takie czasy...Czasem pracujemy poniżej kwalifikacji.Czasem nie zmieniamy mało satysfakcjonującej pracy ze względu na stałą umowę lub przyzwyczajenie... A ja dzisiaj chciałam napisać o prawdziwym muzycznym pasjonacie, który mieszkał kiedyś kilka pięter nade mną, w jednym z krakowskich blokowisk.
Forsycja wystrzeliła burzą delikatnego kwiecia. Smuga promieni marcowego słońca pada wprost na kępkę fioletowych krokusów. W niedzielne poranki rozleniwieni ludzie budzą się dwie godziny później niż zwykle. Nieśpiesznie przyrządzają sobie do łóżka kawę. Wtuleni w siebie tworzą historie, warte wspominania. Czasem czytają kilka stron ulubionego autora, słuchają muzyki. Większość, sprawdza, czym znowu zadziwił nas dziś lub rozczarował świat.
A ja? Pędzę przez pół Polski, wciskając do oporu pedał gazu.Pomruk silnika i soczysta zieleń za oknem. Czasem przez drogę przeleci jakiś marcujący kot... a w radio, młody kompozytor opowiada o swojej najnowszej muzyce do filmu pt. "Kamienie na szaniec".
Kompozytor, tak się składa, przed dwudziestu kilku laty, biegał z kijem i bandą przyjaciół, umorusanych w podobnym stopniu jak on, między blokami jednej z sypialnianych, niezbyt bezpiecznych dzielnic Krakowa,bawiąc się w akcję pod Arsenałem.
Babcia przyszłego kompozytora, a było to pod pod koniec lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia, wynajmowała pokój studentom. Przyszło mi dzielić z tą uroczą, starszą panią dwa lata studenckiego życia. Jakże barwne dwa lata! Gdy wracałam z uczelni, zmęczona sesją, pani M. witała mnie tak, jak może to zrobić jedynie zadowolony z życia, spełniony człowiek. Dziergała sweterki, była życzliwa ludziom i nigdy nikogo nie obmawiała.Eleganckie damy znają limit słów. Wszystko poza tym limitem to już balast.Interesowała się polityką i modą, mawiała, że tylko ludzie bez wyobraźni mogą się w życiu nudzić. Lubiła przymierzać w lustrze swoje kapelusze. Kochała galaretkę truskawkową .Czułam się jak jej przyszywana wnuczka. Pani babcia była osobą niezwykle towarzyską i zawsze potrafiła znaleźć wspólny język z młodzieżą. Córka, syn oraz wnuki były wielką dumą pani M.
Potrafiła o nich mówić bez znużenia. Kim będą wnuki, 3 wspaniałych chłopaków, gdy dorosną?- zastanawiała się często. Wyrażała nadzieję, że...po prostu dobrymi ludźmi. Ale jakie zawody wybiorą? Może w ślad za mamą zostana lekarzami, może po tacie, wybiorą karierę naukową na uczelni technicznej?
Skaranie Boskie z tym Łukaszkiem. Ma zespół muzyczny i rzępolą z kolegami w piwnicy na tych swoich gitarach .Czy to się nie odbije na nauce?-martwiła się moja gospodyni.Czy on z tego wyrośnie?-zastanawiała się głośno, licząc oczka w dzierganym właśnie sweterku.
Zięć postawił synowi warunek i zrobił mądrze- chwaliła starsza pani; najpierw przyzwoite studia techniczne a potem niech idzie na drugie, wymarzone studia na wydział Jazzu do Katowic. Ma być Markiem Knopflerem? No to będzie. Tyle, że z dyplomem AGH…
10 lat temu ponownie odwiedzam panią M. Niedługo po mojej wyprowadzce pani M. poznała w sanatorium uroczego pana, z zawodu jubilera.I zaimponowała jej wytrwałość, z jaką starszy pan odwiedzał ją w Krakowie.Gdy nabrali pewności, że przepadają za swoim towarzystwem, pobrali się i to był piękny czas dla starszych państwa. Tyle wspólnych tematów, tyle porcelanowych kubków, buzujących aromatem herbaty, tyle wspólnie dzielonych chwil przy szarlotce...Ba! Nawet sweterki na drutach dziergały się jakoś prawie samoistnie. No i przydarzyło się jej, tej pani M., 5 lat miodowych. Tylko tak je wspomina. Miód na serce! Nie przypuszczała, że życie kryje w sobie tyle miłych niespodzianek. Mówię pani M., że pogodne osoby po prostu przyciągają w życiu szczęście. Ich szczęście przyszło dzielić ze sobą krótko, zbyt krótko. Jej złotko, jak go nazywała, niespodziewanie zmarł. Pani M. przyjmuje pogodnie co niosą lata. Taka już jest.Widocznie tak miała pisane. I kropka. Pytam o wnuki. Pani M. chwali się małymi prawnuczkami, trzecie dziecko młodszego wnuka w drodze. Tylko mój starszy nicpoń nie ma czasu na randki- martwi się seniorka. Wyprowadził się do Warszawy. I całkiem konkretnie realizuje swoje młodzieńcze marzenia. Nagrywa , komponuje. Tylko gdzie w tym wszystkim czas na założenie rodziny? Starsza pani ufa jednak wnukowi i jest pewna wartości, jakie chłopiec wyniósł z domu. Rodzina napełnia panią M. poczuciem dumy i spełnienia.
Słyszę w radio głos Łukasza i rozpoznaję jego brzmienie sprzed lat, gdy wychodząc z piwnicy ze swoją gitarą, mijał nas czasem, objuczonych słoikami i zajętych prozą życia.On już wtedy konsekwentnie rozpoczął realizację marzeń.
Czasem gdy zdarzyło mi się wyskoczyć do piwnicy po surówkę domowej roboty, słyszałam strzępki tych piwnicznych koncertów i choć muszę przyznać, że brzmiały nieźle, nie przyszłoby mi do głowy, że tam, na nowohuckim osiedlu tworzy się historia. Że dorasta tam następca Wojciecha Kilara. Minęły lata.Nie mieszkam już w Krakowie.Chętnie posłuchałabym jeszcze raz tego piwnicznego koncertu, gdyby tylko dało się znów cofnąć czas. Na szczęście teraz mogę posłuchac płyt z kompozycjmi Łukasza, wzruszających , nastrojowych.Płyt z niezłymi kawałkami.
Łukaszu, pozdrawiam serdecznie w imieniu rodziny z ( dawnego ) parteru. I choć nasze sąsiedzkie drogi już się nie krzyżują, życzę wielu sukcesów i Oskara. Bo właściwie czemu nie? Warto realizować marzenia . Oj, warto!