W słynnej Dolinie Krzemowej w USA, w siedzibie wielu kluczowych spółek informatycznych, których logo zna każdy pierwszoklasista, istnieje sympatyczny zwyczaj, nakazujący inżynierom integrację podczas lunchu. Ta, na ogół trwająca godzinę przerwa, to czas nie tylko dla ciała, ale i dla ducha. Ładowanie baterii na resztę pracowitego dnia w korporacji. Bardzo potrzebna, by zresetować mózgi, odciążyć zmęczone wpatrywaniem się w ekran oczy. I okazja by poznać się lepiej. W firmach informatycznych przykłada się wielką wagę do zdolności kooperacyjnych, ugodowości itp. cech charakteru, które ułatwiają pracę zespołową, sprzyjają rozwiązywaniu poważnych problemów technicznych i czynią życie zespołów pracowniczych znośniejszym.
Po pierwsze: nie wymiękaj!
Niepisaną zasadą wspólnych lunchów, gdy wychodzi się na nie poza siedzibę firmy,
( w trosce o należyte trawienie, które, jak każdy i to nie tylko jogin, ale przeciętnie rozgarnięty człowiek wie, jest kluczowe dla zachowania zdrowia), to złota zasada zachowania milczenia na temat problemów zawodowych i osobistych. Każdy ma po dziurki w nosie rozwiązywania swoich własnych przeciwności losu i podczas jedzenia woli gdy nie serwuje mu się tragedii. Dozowlone są zatem dyskusje na o ostatnio obejrzanym filmie, meczu… lub o odbytej randce… Triumfują tematy neutralne; I tak, na przykład, kibicie sportów tzw. „narodowych” wymieniają komentarze, uwagi techniczne i szklanką soku wznoszą toast za wygrany mecz. Dyskusje o sporcie w naturalny sposób stają się gorętsze w okresie ważnych rozgrywek sportów narodowych: baseball, american football, gromadzi przed odbiornikami miliony fanów i w tym okresie podekscytowanym komentarzom nie ma końca. Nic dziwnego. W naszym kraju facetów również bardzo „rajcują sportowe emocje”.
Drugą niepisaną, ale bardzo przestrzeganą zasadą, która zaczęła obowiązywać w Dolinie Krzemowej w sumie od niedawna, bo od czasu, gdy w telefonach komórkowych pojawił się mobilny Internet, jest… dobrowolne pozbycie się wszelkich elektronicznych gadżetów na czas lunchu. W praktyce wygląda to tak:
Towarzystwo zasiada do wybranego stołu i pierwszą rzeczą jaką robi, jeszcze przed złożeniem zamówienia u kelnera/kelnerki jest… wyłożenie na środek stołu swoich komórek. Uwaga! Nie wyłącza się ich! To byłoby zbyt proste! Która z nich zadzwoni pierwsza? Czy ktoś „pęknie” i sięgnie po nią, by odebrać? W życiu są przecież różne sytuacje a wyobraźnia, trzymana zbyt długo w karcerze próżni informacyjnej, zaczyna gwałtownie dopominać się o zaspokojenie potrzeb. I tu dochodzimy do sedna sprawy:
Po drugie: zachowaj zimną krew!
„Korporacjusze” z Doliny Krzemowej dzielnie walczą z uzależnieniem od natychmiastowego rozładowania napięcia, związanego z potrzebą bycia na bieżąco poinformowanym. Ten rodzaj napięcia sklasyfikowano już jako poważny problem!
A co, jeśli żona zaczęła rodzić? Albo Zmarł ojciec? Może dziecko doznało w szkole kontuzji? Co, jeśli matkę wywieźli do szpitala z zawałem lub udarem mózgu? Lub… gdy dzwonią do nas z wyśnioną latami propozycją zawodową ? Nieodebranie połączenia może grozić realną katastrofą, rozwodem, reprymendą matki, ojca , żony, męża, teściowej, córki, syna… lub… pozostaniem do końca życia zawodowego w pracy, w której delikwent się wypalił (niepotrzebne skreślić).
W Stanach Zjednoczonych, miejscu kultu hazardu i ruletki, panuje jednak niezachwiane przekonanie, że … jak nie ma ryzyka to nie ma zabawy!
Komórki dzwonią sobie. Wibrują. Licznik nieodebranych połączeń sumiennie zlicza „grzechy” swoich właścicieli. Lunch i niezobowiązujące plotki, proces doładowywania baterii na resztę dnia w korporacji, w żadnym wypadku nie może zostać zakłócony. Chyba, że… pękniesz i odbierzesz.
Ale wtedy, zgodnie z miejscowym zwyczajem, płacisz cały rachunek w restauracji. Własny oraz tych wszystkich, którzy wytrwali dzielnie z tobą do końca lunchu i nie sięgnęli po telefon.
Zaraz, zaraz, kto to powiedział: „Obyś żył w ciekawych czasach”?
Ciekawe, czy trend z Doliny Krzemowej rozpowszechni się z czasem również i w naszym kraju?
Czy jesteście za?…….