Fot.Lunka1969
Urodziny dziecka to chyba jeden z milszych dni w roku. Rodzice starają się, by to święto zapadło dziecku w pamięci.
Jest więc pieczenie tortu i staranne wybieranie prezentu, który co roku stanowi poważniejsze wyzwanie. Często prezent bywa przez dziecko samodzielnie wybierany i zamawiamy z wyprzedzeniem ( wzorem listu do św. Mikołaja). Przerabialiśmy już zakupy wymarzonej marki laptopa , różnych instrumentów (syntezator, tzw. keyboard, gitara elektryczna). Przy czym od razu warto odnotować specyficzną tradycję: nasza latorośl zazwyczaj prosi o prezenty droższe ale i przyznać należy, że sam częściowo się do nich dokłada z własnych oszczędności.
Nie mamy nic przeciwko temu. Dzięki takiej tradycji prezenty są zawsze trafione, bo skonsultowane. A gdzie element niespodzianki, zaskoczenia? Spytacie. Wolimy, gdy prezent go cieszy i tyle. Niespodzianki można przecież sprawiać sobie na wiele sposobów…
Młody jest jedynakiem. Zdajemy sobie sprawę, że większe rodziny z konieczności poprzestają na tym, na ile pozwalają realia finansowe. Zanim westchniecie, że: „No, tak, rozpieszczamy go ale cóż, w sytuacji jedynaków to możliwe”… weźcie jednak pod uwagę, że nie każdy jedynak jest planowanym jedynakiem. Czasem trzeba jednak przejść nad marzeniami do porządku dziennego. Życie czasem weryfikuje część planów. I to w sumie tyle w tej sprawie. Może jeszcze jedno zdanie: żadna z koleżanek, mama syna lub córki, nie chciała skazywać dziecka na jedynactwo. Czasem tak wychodzi i już.
Syn urodził się w kwietniu. Mieszkamy kilkanaście kilometrów od Krakowa w przytulnym, małym domku z ogrodem. Ten ogród na urodziny syna stroi się w niezwykłe zapachy i kolory. To pora rozkwitu cebulek różnobarwnych tulipanów, narcyzów i hiacyntów. Lubię ten czas bo zieleń dookoła niejako „świętuje razem z nami”. Wszystko budzi się do życia, możemy do woli słuchać darmowych ptasich koncertów a gdy nie hałasujemy zbyt głośno na werandzie, możemy czasem, wieczorem, zaobserwować podchodzące pod ogrodzenie sarny i zające.
Co roku na wiosnę wspominamy, jak chyba wszyscy rodzice, wyprawę do szpitala i najbardziej dramatyczne w nim chwile. Kołysanie się rytm bólu i świadomy oddech, wyćwiczony w szkole rodzenia. Są takie dni, które pamiętamy z detalami: fragmenty rozmów, pośpieszną jazdę przez uśpione jeszcze o tej porze miasto, zacinający lekko deszczyk, kołysanie się na piłce podczas fali bólu i skurczów, zwiastujących rychłą chwilę utulenia w ramionach ciepłego zawiniątka. Pierwszy krzyk, pierwsze zdjęcie i odgłos , jaki wydało maleńkie, pulchne ciałko położone na moim brzuchu.
Och, zabrzmiało to tak egzaltowanie, jakby wydarzyło się to rok, dwa a nie OSIEMNAŚCIE lat temu!
Wspominam dzień zostania mamą w ogrodzie , gdzie właśnie wysiewam kwietniowe nasionka. Ostrożnie otwieram różnobarwne opakowania i starannie wsypuję ziarenka w dłoń. Niektóre opakowania zawierają nowoczesna taśmę z dziurką, do której wkłada się nasionko. Dzięki temu rośnie ono w równym rzędzie i w prawidłowym odstępie od innych nasion. Młodej rośliny nie trzeba potem pikować, należy ja tylko chronić przed niskimi temperaturami i dbać o dostateczne nawilżenie gleby. Pożyteczny wynalazek!
Młody człowiek ma dużo wspólnego z kwiatem. W odpowiednim czasie, dzięki trosce i zapewnieniu mu optymalnych warunków, rozkwita pełną krasą, realizuje się w życiu, korzysta ze swych talentów i cieszy swą obecnością również innych. Rodzice tzw. udanych dzieci są dumni jak ogrodnicy, którym udało się wyhodować prawie doskonały, wartościowy okaz. W towarzystwie fajnego, dobrego z natury człowieka rozkwitają inni ludzie. Ludzie, otoczeni miłością, akceptacją lecz znający zdrowe granice, nie zagłuszający innych jak pleniące się bez opamiętania chwasty. Zauważyliście, że chwasty znakomicie odstają od roślin pożytecznych, górują ponad nimi, zagłuszają je i nie wyrwane w porę, niszczą wartościową roślinę, ponieważ odżywiają się jej kosztem?
Co ciekawe, chwasty są bardzo ekspansywne pomimo, że nikt nie okazuje im miłości ani troski. Jedyne o co musi zadbać dobry ogrodnik, to harmonia i wykluczenie chwastów z towarzystwa tak, by nie zagłuszały pożytecznym roślinom światła i nie zabierały im substancji niezbędnych do wzrostu i rozwoju.
Każdy sensownie myślący rodzic stara się wychowywać mądrze, na miarę swoich umiejętności, wiedzy i wartości. Większości z nas trudno zarzucić złą wolę ( z wyjątkiem środowisk patologicznych, rzecz jasna).
Mówi się, ze małe dzieci to mały kłopot a duże dzieci, to większy kłopot. Jeśli jednak nie będziemy traktować swoich rodzicielskich ról przez pryzmat walki a raczej rozwiązywać problemy nie uciskając przy tym członków naszej rodziny, nie narzucając im za wszelką cenę swojej woli lecz pokazując im wartościowe przykłady… Jeśli nie będzie nam żal czasu by nasze dzieci mądrze wspierać i nienachalnie towarzyszyć im na wirażach życia, jeśli spróbujemy zrozumieć ich potrzeby na różnym etapie ich rozwoju i jeśli i wytyczymy zdrowe granice wolności i akceptacji bądź braku tejże akceptacji ( jasno sformuowany kodeks zasad, których się trzymamy), sztuka bycia ogrodnikiem życia naszych dzieci może dać nam mnóstwo satysfakcji i sukcesów.
To nie jest tak, że rodzice i dorastające dzieci zawsze muszą się ze sobą zgadzać.
To w rodzinie powinny się od nas nauczyć sztuki negocjacji oraz szacunku dla innych. Chodzi o to, by szanować swoje odmienne punkty widzenia i pokojowo spotkać się gdzieś pośrodku naszych wyobrażeń, wymagań, oczekiwań a realnymi możliwościami naszych pociech. No i nie wykończyć ich swoimi nadmiernymi oczekiwaniami….
Na koniec historia jak najbardziej wychowawcza. Przed tygodniem spotkałam koleżankę, mamę chłopca, który wraz z moją Pociechą chodził do szkoły podstawowej. Mama chłopca jest urodzona Węgierką, która w Polsce wyszła za mąż i pracuje jako pracownik naukowy w jednej z wyższych uczelni technicznych Krakowa.
Osoba konkretna, sumienna, pogodna. Doświadczona matka trójki dzieci.
Zapytałam ją, jak jej syn radzi sobie w liceum?
- Zupełnie zwyczajnie-odpowiedziała Z.- Miewa dwójki i trójki, nie wymagam od niego szóstek na świadectwie. Oceny bywają wypadkową kilku czynników i nie zawsze obiektywnie odzwierciedlają stan wiedzy ucznia. Mądrzy nauczyciele wiedzą o tym doskonale.
- Jest młodym człowiekiem z pasją i z konkretnym planem A i B na życie. Samodzielnym, twórczym , otwartym. I to jest ważniejsze od świadectwa z czerwonym paskiem- wyrzuciła z siebie Z. bez zastanowienia.- Najbardziej zależało nam z mężem na wykształceniu w nim poczucia odpowiedzialności za swoje decyzje, konsekwencji w działaniu, silnej woli oraz aby miał pasje. Bo to napędza do działania. Chcemy, by miał kiedyś pracę, która zapewni mu środki do życia, to oczywiste. Ale głównym kryterium będzie jednak zainteresowanie. Lepszy dobry literat niż marny inżynier, który skończył studia pod presją rodziny, który będzie zaczynał każdy dzień narzekaniem: -Ojejku, znowu trzeba iść do tej beznadziejnej pracy, której nie znoszę…
Myślę że w Z. ma dużo racji. My, rodzice, powinniśmy przede wszystkim, oprócz wymagań, słuchać. Obserwować. I wyciągać wnioski.
Wrzucam kolejne nasionka w glebę, mieszam podkrakowską, zbitą glinę, na której pięknie kwitną róże, z odrobiną żyznego czarnoziemu. Lepsze podłoże dla lepszego wzrostu. Mówiąc po ludzku: lepsze warunki…
A teraz czekają mnie dwa tygodnie chronienia nasion przed mrozami, zwilżania gleby w razie braku deszczu oraz dwa niezwykłe tygodnie codziennej obserwacji, jak się mają? Czy nie podeptał ich pies lub kot? Czy sa dostatecznie osłonięte od wiatru?…
Co z was wyrośnie?- zastanawiam się, patrząc na zagrabione miejsca, do których posiałam nasiona. Mam nadzieję, że piękne, pachnące, zdrowe kwiaty, którymi długo będziemy się cieszyć!
Pozdrawiam wszystkich rodziców! A wszystkim osiemnastoletnim pociechom życzę spełnienia najbardziej szalonych marzeń….
fot. Lunka 1969