jan0403 jan0403
877
BLOG

Szkodliwy Żeromski?

jan0403 jan0403 Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 28


Kiedy sierpień zbliża się do swojego środka, kiedy coraz bardziej niepokojąco widoczny jest koniec wakacji, do głowy przychodzą takie tam różne myśli. A właściwie nie tyle przychodzą, co wracają. Wracają odbite jak echo, a źródło swoje mają wśród prac maturalnych czytanych w maju. W związku z nimi rodzi się pytanie, czy w spisie lektur szkolnych powinien mieć swoje miejsce Żeromski. Nie chcę oczywiście w krótkiej notce wywracać kanonu naszej narodowej klasyki, nie chcę odmawiać wielkości, nie czuję zresztą takiej potrzeby, o czym napiszę trochę dalej. Na razie chcę tylko stwierdzić, że lektura Żeromskiego, a w szczególności jednej z jego powieści, może być szkodliwa. Ale po kolei.


Dawnymi czasy w programach szkolnych nasycenie Żeromskim było znaczne – Syzyfowe prace, Siłaczka, Popioły, Wierna rzeka, Echa leśne, Ludzie bezdomni, Przedwiośnie, a pewnie coś tam jeszcze. I tak nasiąkaliśmy Żeromskim, a niektórzy mówią żeromszczyzną. A ja? Przyznaję, że przywykłem do tych klimatów, polubiłem je, zawłaszczony przez wielkiego pisarza, przygnieciony nieco tą wielkością. I wcale nie żartuję sobie. Wystarczy wybrać się w Góry Świętokrzyskie, aby zacząć oddychać w rytm Stefanowej frazy. No może trochę przesadzam, ale szczerze mi żal, że dziś chyba już nikt tak nie potrafi pisać o przestrzeni, z taką zmysłowością z jednej strony, a niezwykłą ekspresją z drugiej. Jego przestrzeń żyje wielością barw, rozmaitością zapachów, tajemniczymi dźwiękami, a jednocześnie jest to przestrzeń pełna osobistych emocji, uczuć. To, co nazywa się gadulstwem Żeromskiego, dla mnie jest bogactwem jego języka. I tak już zostanie.


No właśnie, tak zostanie, a ja podtrzymuję tezę postawioną wcześniej. Żeromski jako lektura szkolna może być szkodliwy. Nie zostało go wprawdzie dzisiaj zbyt wiele, a odnoszę się do obowiązującej jeszcze „starej” podstawy programowej (nowa niech zacznie funkcjonować), ale jest. To znaczy jest alternatywnie, bo w tak zwanym „sercu literatury polskiej” (fajne określenie, nieprawdaż?), tak w gimnazjum, jak i w liceum nie ma ani jednej pozycji Żeromskiego. Konkretne programy proponują jednak najczęściej Ludzi bezdomnych i Przedwiośnie. A z Ludźmi bezdomnymi jest kłopot, bo to ta powieść, literacko chyba najbardziej dojrzała, może być dzisiaj szkodliwa.


Na czym szkodliwość owa miałaby polegać? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wziąć pod uwagę pewien schemat jej percepcji, dodajmy percepcji niewynikającej z analizy świata przedstawionego, a ukształtowanej przez pewną interpretacyjną tradycję, w dodatku z każdym pokoleniem upraszczaną, by nie rzec – prymitywizowaną. Oto ona. Świat jest dwubiegunowy: są ludzie biedni, na ogół dobrzy albo przynajmniej potencjalnie dobrzy – gdyby nie ta bieda – i ludzie bogaci albo przynajmniej nieźle sytuowani, zwykle obojętni lub niewiele robiący dla naprawy tego świata. I jest jeszcze pomiędzy nimi szlachetna, piękna jednostka, wspaniały doktor Judym, który w pojedynkę pragnie zburzyć ten paskudny świat i stworzyć nowy, sprawiedliwy. Ach, i jeszcze gotów jest wszystko poświęcić, aby to zrealizować. Przesadzam? Pewnie tak. Nie tak należy oczywiście interpretować powieść Żeromskiego. Problem polega jednak na tym, że utwór kreuje niewłaściwy, wręcz niepożądany wzorzec.


Tym wzorcem ma być oczywiście doktor Tomasz Judym, model polskiego inteligenta z przełomu XIX i XX stulecia. No i tu koniecznie trzeba powiedzieć: Broń nas, Panie Boże, przed takimi wzorcami. Pochodzący ze społecznych nizin, utalentowany, dobrze się zapowiadający lekarz, tak naprawdę przez cały czas powieściowej akcji zmaga się ze swoimi kompleksami, wynikłymi z owego pochodzenia oraz z faktu, że z domu rodzinnego wyciągnęła go ciotka, prostytutka, mająca już za sobą lata najlepsze. Ciotka okrutnie znęca się nad swoim wychowankiem, na każdym kroku upokarzając go i przy okazji wykrzywiając jego osobowość, co później przejawia się jego dziwacznym stosunkiem do sfer bogatych, a także  nieumiejętnością ułożenia sobie relacji z kobietami, a może wręcz ukrytym strachem przed nimi. Można by stworzyć całkiem ciekawy portret psychologiczny, który zresztą jest wpisany w powieść. Ale gdzież tam! Autor koncentruje naszą uwagę na postaci społecznika, a za tą sugestią idą pewnie liczne popularne opracowania i interpretacje, a za nimi prace maturalne, w których czytamy o szlachetnym Judymie, poświęcającym wszystko dla idei. A tymczasem Judym to nieudacznik i egoista. Spójrzmy bowiem na jego działalność. Wraca z Paryża do Warszawy z całkiem niezłymi perspektywami, zostaje zaproszony na spotkanie, w którym uczestniczy elita warszawskich lekarzy. I cóż robi Judym? Wygłasza swój nudnawy referat, przy okazji obrażając obecnych tam lekarzy. A potem próbuje założyć prywatną praktykę. Z jakim skutkiem, można się domyślić. Następnie dostaje swoją szansę w uzdrowisku w Cisach i bierze się energicznie do pracy. Osiąga całkiem sporo, po czym… wrzuca administratora do stawu, kończąc w ten sposób spór, w którym miał rację, i niwecząc przy okazji wszystkie swoje dokonania. Tłumaczy się to często bezkompromisowością bohatera, ale dla mnie, wybaczcie Państwo, jest to głupotą. Wreszcie akt ostatni, Zagłębie. I odrzucona miłość Joasi. I kolejna interpretacyjna bzdura, ale sprowokowana przez samego autora symbolem rozdartej sosny. Mówi się, że Judym poświęca swoje szczęście osobiste, aby walczyć ze społeczną niesprawiedliwością, z ludzką nędzą, z ludzkim wykluczeniem, jak powiedzielibyśmy to dzisiaj. Otóż nie. Szanowny doktor Tomasz Judym poświęca szczęście, ale nie swoje, a kochającej go Joasi. Niszczy jej życie, jej marzenia. Ona się już prawdopodobnie nigdy z tego nie podniesie, mimo że wcześniej tyle razy dzielnie potrafiła sprostać przeciwnościom losu. A on? Może tym razem wrzuci kogoś do bieda-szybu. Taki to wzór.


Tomasza Judyma należałoby, rzecz jasna, objaśniać inaczej. To człowiek o rozchwianej osobowości, uciekający ze środowiska, w którym przyszedł na świat, czasem wręcz brzydzący się nim, a jednocześnie pragnący współczuć, a przede wszystkim pomagać, to także człowiek gardzący sferą ludzi bogatych, a jednocześnie pragnący do tej sfery wejść, człowiek doznający niezwykłych przeżyć na widok paryskich arystokratek, spacerujących po parku. Tomasz Judym to wreszcie ktoś, kto nie potrafi poradzić sobie z uczuciami do kobiet, najpierw podkochujący się w dobrze urodzonej Natalii, a potem znajdujący rekompensatę w postaci ubogiej szlachcianki, ślicznej Joasi, od której w końcu po prostu ucieka. I byłoby to wszystko nawet wiarygodne, gdyby nie drugie oblicze doktora, oblicze nadane mu przez autora, oblicze dominujące – bezkompromisowego bojownika, kontynuatora romantycznych bohaterów, tyle że w innym już opakowaniu. I tu istnieje sprzeczność, a także niebezpieczeństwo. Takie wzorce są bowiem niebezpieczne.


Szczerze mówiąc, wolę już Przedwiośnie, powieść literacko nieudaną, z koszmarnym bohaterem, jakim jest Cezary Baryka. Tam wprawdzie też mamy sprzeczność w kreacji bohatera, z jednej strony zepsutego młodzieńca, niszczącego życie niejednej osobie, w tym własnej matce, z drugiej strony mającego zgoła fantastyczne i naiwne poglądy, wrażliwego na społeczną krzywdę, ale przynajmniej nikt nie próbuje z niego czynić postaci jednoznacznie pozytywnej. Może jednak najbezpieczniej będzie, jeśli w nowych programach Żeromski nie zdominuje obrazu polskiej literatury.


jan0403
O mnie jan0403

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura