Jerry.from.lublin Jerry.from.lublin
652
BLOG

W kinie. Filmy 2013 cz.3

Jerry.from.lublin Jerry.from.lublin Kultura Obserwuj notkę 4

W kinie. Filmy 2013 cz.3


Intruz The Host (2013) – zaczynam od filmu słabego, bardzo słabego. Powodem jest to, że wiązałem z nim nadzieję na fajne, mięsiste kino sf. I zostałem oszukany. Oszustwo jest oczywiście w mojej głowie, bo producenci i reżyser od początku chcieli dać nam wino wymieszane z wodą w proporcjach 1 do 15. W skrócie i to wcale niedużym: obcy przejmują ludzkie ciała, przy pomocy „dusz” o kształcie meduzy wczepiającej się w mózg, są tacy co z tym walczą tzn. ich osobowość toczy walkę z intruzem, co słyszymy na ekranie. I nasza bohaterka przekonuje swojego intruza do tego, że ludzie to istoty kochające wolność, w międzyczasie jest facet co do którego i bohaterka i jej meduza czują miętę itd. Itd. Nędza i kiście szczawiu. Aktorstwo wystrugane z kawałka huby i efekty zrobione w łazience producenta. Kręci się tam jeszcze bez celu William Hurt ale on ma wytłumaczenie, zapłacili mu. Czy obejrzeć? Nie. Chyba, że nastąpi koniec świata a płyta z Intruzem będzie ostatnią jak przetrwała na ziemi. Chociaż nie, nawet wtedy należy ją rozdeptać i zakopać.

7 psychopatów – No tak. Film z rodzaju tych które lubię. Wiecie, opowieść o tych paru pokręconych ludziach którzy pewnego dnia w pewnym miejscu spotykają się w środku czerwonego kręgu by żyć lub umrzeć. W filmach które lubimy, zwykle umierają. Mamy więc niewydarzonego scenarzystę (Colin Farrell), niewydarzonego zajmującego się porywaniem psów aktora (Sam Rockwell), porywacza psów (Christopher Walken), mafioza zakochanego w swoim shi tzu (Woody Harrelson), świra (Tom Waits), no i mojego ulubionego Harry Dean Stantona w roli faceta z brzytwą. W kapeluszu. Pewnie będzie parę osób które się ze mną nie zgodzą ale aktorstwo jest z rodzaju tych po których można już tylko obciąć sobie co nieco i falsetem z najwyższej wieży ogłosić triumf wyżej wymienionych. Genialny Rockwell, doskonały Walken, świetny Farrell, boski Waits, dobry Harrelson i Stanton z brzytwą. Miód i doskonały zestaw serów na łagodnym toskańskim wzgórzu z naszą piękną żoną i Ferrari (jednym z czterech) na podjeździe. Cała historia to łagodna opowieść o paru psychopatach, miłości, różnych paskudnych rodzajach śmierci i tym co powoduje, że pewnego dnia postanawiamy zakończyć naszą podróż na jakiejś zapomnianej przez Boga drodze. Film ma wszystko co jest potrzebne do tego by stał się kultowym filmem drogi. Tej amerykańskiej drogi. Bo to jest film drogi. 66 czy 666 wszystko jedno. Niestety, zabrakło czegoś co jest trudne do określenia, iskry? Daru? Odrobiny geniuszu? Albo odrobiny szaleństwa. Wiecie, tego czegoś co powoduje, że nasze nędzne i banalne życie na te dwie godziny wznosi się gdzieś pod bramy nieba czy piekła a my wychodzimy z kina z głębokim przekonaniem, że trzeba coś w końcu zmienić… Oczywiście następnego dnia idziemy na 7 do nudnej pracy ale co nasze to nasze. Czy obejrzeć? Koniecznie. Każdy miłośnik kina musi, powtarzam MUSI ten film obejrzeć, wszystko jedno, kino czy DVD. Idźcie i smakujcie.


Jack Reacher – kolejny nędzny film, piszę o nim bo jest tam Tom Cruise. I to jest w zasadzie wszystko co można o nim powiedzieć. Cruise strzela, bije i robi za twardziela z tymi swoimi 160 cm w kapeluszu. Treść jest całkowicie nieistotna, szczerze powiedziawszy nic już nie pamiętam. Można sobie darować. Chyba, że lubimy Cruisa. Ale kto go tam lubi?

Skyfall – yes, yes, yes. Film o którym nie mogę pisać na zimno. Bo to Bond. A ja jakkolwiek by to nie zabrzmiało, kocham Bonda, nawet moja żona kocha Bonda, ma w tym co prawda swój niewielki udział Daniel Craig (w przypadku żony) ale i tak jej zainteresowanie to moje dzieło i lata zamęczania kolejnymi Bondami. Skyfall jest lepszy od Quantum of Solance (co nie dziwi) ale nie tak dobry jak Casino Royale. Craig jest coraz bardziej pomięty i zmęczony. Do tego zaczynamy się zajmować dziecięcymi traumami Bonda i ta jego psychoanaliza oznacza, że czas Craiga jako Bonda dobiega końca. Do tego na służbie umiera M. Na szczęście. Nie jestem jakimś męskim szowinistą ale M. kobieta? No proszę was bardzo. Mam nadzieję, że zgłębienie psychiki naszego Jamesa już się zakończy i wróci do tego co robi najlepiej. Przykrym elementem filmu jest również przeciwnik Bonda wyrwany żywcem z jakiegoś kiepskiego filmu klasy F (Javier Bardem) jak i wyboje w scenariuszu. Można wybaczyć wiele ale ucieczka Silvy z siedziby MI6 obraża mnie jako widza Bondów od wielu, wielu lat. Nawet piękna walka w światłach i cieniach w szanghajskim wieżowcu tego nie rekompensuje. A i trzeba wspomnieć o Adele, intro z jej piosenką to najlepsze Bondowskie intro od lat o ile nie najlepsze w ogóle. Odnowa Bondów z Craigiem w roli głównej powiodła się. To znowu jest wspaniałe kino które trzeba zobaczyć, oczywiście w kinie i oczywiście z ukochaną kobietą, żeby wiedziała, że jesteśmy prawdziwymi facetami i że Bonda musi zaakceptować.

Iron Man 3 – są ludzie którzy traktują Iron Mana jako infantylne kino dla dzieci i zdziecinniałych dorosłych. Ignorujmy ich. Niech sobie oglądają te ich popaprane filmy o niczym. Iron Man to najczystszy wywar z kina superbohaterów. Taki sam jak wołowy wywar z wołu. Gdy zaczynamy od wołu z rogami i kopytami, a kończymy po tygodniu gdy zostaje z niego filiżanka. Ekstrakt z bohaterów. Filiżanka pełna czystej, skondensowanej wiary w dobro które zawsze skopie złu cztery litery. Genialny Robert Downey Jr, można go jeść łyżkami i się nie nudzi, piękna Gwyneth do liz… no wiecie, nie mam nic złego na myśli, po prostu jest jak lody waniliowe z odrobiną ostrej, czerwonej papryczki. Ten film nie jest infantylny, jest odpowiedzią na nasze najgłębiej skrywane marzenia. Nie tylko o tym żeby sprać w końcu tych których nie lubimy (a jest ich wielu) i by nie spotkała nas za to kara ale o naszym braku najważniejszej rzeczy na świecie – spokoju. I dziecięcej wierze w to, że można złu tego świata wystawić zakutego w żelazną maskę bohatera. Ale mamy XXI wiek i nasz bohater poza siłą i odwagą ma też narcystyczne ciągoty do płaskiego egoizmu i miękkości charakteryzującej facetów z Zachodu którzy wciąż marzą o swoim pokoiku z dzieciństwa, pełnego zabawek i mamy która zawsze utuli. Iron Man Downeya to superbohater który cierpi i za maską (nomen omen) twardziela ukrywa wrażliwe i pełne wątpliwości serce. I dlatego go kochamy. I Gwyneth też. Zgodnie z duchem czasów Iron Man walczy z terrorystami, którym przewodzi Ben Kingsley wyglądający jak doktor Fu Manchu a który okazuje się tylko wynajętym aktorem za plecami którego są prawdziwi sprawcy czyli psychopatyczni technokraci albo kompleks militarno – przemysłowy jak kto woli. Niech was nie zmylą maski i kostiumy, ten film więcej nam daje niż z dziesięć osiągnięć Hollywoodu na niwie psychoanalizy i grzebania kijkiem w produktach wydalonych przez ambitne kino tak lubiane w Sundance. Obejrzeć! Koniecznie! W kinie i w 3D. Nie dodałem, że 3D zupełnie nie przeszkadza i po raz pierwszy od dawna naprawdę warto zainwestować 3 zł w okularki.


Mój rower – polski film. To ważne bo od czasu jak moja żona podstępem uraczyła mnie Buzkową rozpuszczającą tego ubeka w kwasie i tą biedną Różą gwałconą przez wszystkich naokoło unikam polskich filmów. Dałem się jednak namówić na Mój rower i nie żałuję. Film z gatunku ciepłych filmów o nas samych, naszych słabościach i lękach. Tak dobrze robionych przez Brytyjczyków czy Czechów. Nasza próba z Urbaniakiem, Żmijewskim i jakimś młodym jest nadspodziewanie udana. Dziadek, ojciec i syn wyruszają w drogę by odnaleźć siebie i pokonać swoje smoki. Film jest ciepły i pełen wyrozumiałości do naszych słabości i niedoskonałości. Nawet zdradzająca i będąca powodem całej historii babcia dostępuje odkupienia. Zostaje jej wybaczone, wybaczone zostaje dziadkowi, ojcu a syn dostaje szansę na naprawienie ich błędów (będzie bowiem ojcem). Ciepłe i dobre są te historie. Gra piękna muzyka a my wraz z bohaterami podążamy drogą zrozumienia. Nie wiem tylko po co umiera Urbaniak. Trochę też brakuje dbałości o urodę widowiska, scena z orkiestrą pewnie by była lepsza gdyby nie pamięć o Concierto de Aranjuez z pamiętnego Brassed Off. Zresztą tam też stary muzyk – górnik umiera. Cóż ten film trzeba zobaczyć, niekoniecznie w kinie. Miłe i dobre polskie kino czyli coś jak jednorożec.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura