Nie znam przypadku zdemaskowanego przez media agenta, który wyznałby publicznie stare grzechy: tak, niestety, tak było. Złamali mnie. Połakomiłem się na samochód. Chciałem wyjechać za granicę. Zagrozili mi wyrzuceniem z pracy. Obawiłem się o życie dziecka. Wszystko przez hazard - zawsze brakowałomi pieniędzy, a SB obiecała za każdą informację płacić. Odwrotnie zamiast powiedzieć prawdę, wszyscy byli agenci kopiują ten sam schemat.
Dopóki jakiś dokument nie zostanie wyciągnięty na światło dzienne - ostro zaprzeczają jakimkolwioek związkom z tajnymi służbami. Jak juź są jakieś papiery, tak jak ostatnio u Sokorza, właściciela Polsatu, znalazła się własnorręcznie podpisana przez niego "deklaracja o współpracy", to byli donosiciele bagatelizuja kolaborację. Twierdzą. że nikomu swpoimi informacjami krzywdy nie zrobili. Dlaczego? Bo opowiadali esbekom tylko te historie, które był powszechnie znane.. Są więc niewinni, a nazywanie ich agentami jest teraz dla nich obelgą. I potwarzą - twierdzą. Jeszcze chwila, a Zygmunt Solorz posunie się o krok dalej. Zacznie domagać się odznaczenie za walkę z SB. Za prawdziwie heroiczną postawę. - Nie sztuką było nie kablowac, kiedy nic się nie podpisało - mógłby teraz uzasadniać swoje zasługi Solorz. - Prawdziwą odwagą wykazali się tylko tacy jak ja. Podpisali, a nie szkodzili. Przekazywali SB jedynie dyrdymały - tłumaczy.
Mam do Solorza i jemu podobnych dwa pytania. Skąd wie, jakie informacje dla SB był przydatne, a które nie. Bo każdy, kto choć trochę liznął wiedzy o służbach wie, że nie ma dla nich informacji nie ważnych. A po wtóre, jak mogę teraz wierzyć Solorzowi, że nic ważnego nigdy SB nie powiedział, skoro przed komisją przyznającą koncesję na uruchomienie telewizji Polsat, w 1994 r. skłamał, że nie współpracował z SB.
Inne tematy w dziale Polityka