rozpylaczek rozpylaczek
1007
BLOG

O elbląskich taśmach łajdactwa i Jacku Sasinie

rozpylaczek rozpylaczek Polityka Obserwuj notkę 14

Kompromitujące nagrania nigdy nie szkodziły, nie szkodzą i nie będą szkodziły żadnemu kandydatowi PiS, bo elektorat tej partii ma mentalność wielbicieli komunizmu w latach stalinowskich. Elbląskie „taśmy prawdy” zwolennicy PiS uznają za zmanipulowane (sam Wilk już to zresztą zrobił) i po kłopocie. A nawet gdy zwolennicy PiS będą musieli przyznać, że ich kandydat na prezydenta miasta naprawę to wszystko powiedział, to powiedzą, że przecież wszyscy tak robią.

I tu akurat zgadzam się ze zwolennikami PiS. Rzeczywiście, w każdej partii jest wielu takich Jerzych Wilków. W jednych mniej, w innych więcej, ale ogólnie jest to raczej norma niż wyjątek.

Jeżeli coś wyróżnia Jerzego Wilka, to mówienie „otwartym tekstem”. Żadnego owijania w bawełnę, żadnego mrugania okiem, tylko jak w rozmowie dwóch czekistów: wypierdolić konkurenta, potajemnie finansować z partyjnych funduszów działania rzekomego niezależnego komitetu, wciągać na czarne listy ludzi, którzy podpadli i szykanować ich w pracy…

Te taśmy są używane jako element walki politycznej. Nie ma w tym niczego złego. Źle będzie, gdy na tym ich użycie się skończy.

Elbląskie „taśmy prawdy” powinny być dla wszystkich polityków swoistym memento. Okazją do zastanowienia się nad stylem uprawiania polityki. To już naprawdę ostatni dzwonek. Niedawno rozmawiałem m.in. o tym z historykiem Timothym Gartonem Ashem, który porównał polityków do francuskiej arystokracji sprzed rewolucji francuskiej: przywileje, korupcja, oderwanie od codziennego życia i pogarda dla zwykłych ludzi. To się któregoś dnia może naprawdę skończyć rewolucją, która uruchomi gilotynę. Może już pora na otrzeźwienie i próbę zmiany stylu uprawiania polityki?

Napisałem, że ludzie pokroju Jerzego Wilka są w każdej partii. Tylko dziwnym trafem szczególnie dużo ich w partii, która ma w swojej nazwie szczytne słowa „prawo” i „sprawiedliwość”. Toczy się właśnie cywilny proces o zniesławienie, który minister Radek Sikorski wytoczył Jackowi Sasinowi. Sasin w wywiadzie dla „Naszego Dziennika” powiedział: „Sami słyszeliśmy z Maciejem Łopińskim od personelu obsługującego gości w jednej z placówek prezydenckich w Warszawie, jak niedługo po katastrofie świetnie bawili się na zakrapianym alkoholem spotkaniu Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski. Według relacji byli wówczas w doskonałych nastrojach i w pewnym momencie Komorowski miał podobno powiedzieć do Sikorskiego: »Lecha nie ma, ale został nam jeszcze ten drugi«. Na co Sikorski: »Nie martw się, Bronek, mamy jeszcze jedną tutkę«. Jak nam mówiono, takie słowa tam wtedy padały”.

Oczywiście Jacek Sasin nie poda żadnego konkretu identyfikacyjnego. Ani co to za „placówka prezydencka”, ani kiedy to słyszeli i od kogo konkretnie. No bo na przykład ja, gdyby mi kelner powiedział tak straszną rzecz o polityku z wrogiego obozu, to pierwsze, co bym zrobił, to zapytał, czy ten kelner zgodzi się powtórzyć w sądzie to, co niby usłyszał z ust Komorowskiego i Sikorskiego. Przecież to byłby dynamit, który mógłby wysadzić prezydenta z pałacu. Kelnerowi obiecałbym dostatnie życie, bo całkowicie by na to zasłużył.

Jacek Sasin jednak nie poda żadnego konkretu identyfikacyjnego, bo doskonale wie, że w najlepszym razie by się okazało, że ci kelnerzy podle kłamali. Ale o wiele bardziej prawdopodobna jest wersja, że podle kłamie sam Jacek Sasin, który zmyślił całą tę historię. Nie przejmując się tym, że w ten sposób rzucił podłe posądzenie na personel wszystkich prezydenckich rezydencji.

Proces jeszcze trwa, ale z góry wiadomo, czym się skończy: Sasin proces przegra i powie, że sąd był stronniczy i że uległ naciskom politycznym. Jeżeli piekło istnieje, Jacek Sasin ma tam zabukowany apartament.

Jerzy Skoczylas

rozpylaczek
O mnie rozpylaczek

Stoję tam, gdzie stało ZOMO, dziecko resortowe, dziadek z Wehrmachtu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka