Media donoszą o rządowych planach masowego uzbrojenia służb wszelakich w paralizatory. Dotyczy to nie tylko policji, ale także wielu innych formacji: Straży Granicznej, Straży Miejskiej, Służby Ochrony Kolei, Straży Leśnej, Rybackiej, a także firm ochroniarskich. Łącznie ok. 400 tysięcy ludzi. Przypomina mi się tu informacja sprzed kilku miesięcy, że Polska pod rządami Tuska przoduje w Europie pod względem liczby zakładanych podsłuchów. Świeży pomysł na paralizatory jest również z gatunku „jesteśmy najlepsi w Europie”. Biorąc pod uwagę zapał platformianej ekipy do ścigania internautów i kibiców nie dziwi fakt, że już protestują Fundacja Helsińska i Amnesty International.
Porównanie liczb jest jeszcze z jednego powodu interesujące. Siły Zbrojne Rzeczypospolitej liczą obecnie niespełna 100 tysięcy żołnierzy, a służby o charakterze policyjnym ok. 400 tysięcy funkcjonariuszy. W PRL te relacje liczbowe wyglądały odwrotnie. Jeśli wtedy mieliśmy państwo policyjne (a mieliśmy na pewno), to z czym mamy do czynienia dziś? A może zamiast silnej armii do ochrony naszego państwa potrzebne są liczne służby wewnętrzne od ochrony obywateli. Tylko przed kim?
Inne tematy w dziale Polityka
