"Bez ognia, emocji nie jest możliwy żaden rozwój ani w żaden sposób nie można osiągnąć wyższej świadomości. Jeśli ktoś jest w procesie analizy beznamiętny i nie cierpi - jeśli nie pojawia się ani ogień, ani nienawiść ani rozpacz, ani konflikt, ani wściekłość, ani rozdrażnienie, ani nic w tym rodzaju - można być niemal pewnym, że niewiele z tego się ukształtuje i będzie to niekończąca się analiza typu "bla-bla". Zatem ogień, nawet jeśli jest to destrukcyjny rodzaj ognia - konflikty, nienawiść, zazdrość, lub dowolny inny afekt - przyspiesza proces dojrzewania i staje się prawdziwym testem oraz zjawiskiem ujawniającym wiele spraw."
w: "The Interpretation of Fairy Tales" Marie-Louise von Franz
Opisany tu ogień to nic innego, jak promesa dla wszystkich odcieni emocji.
Zaś te odcienie w każdej z możliwych temperatur.
Wtedy tak naprawdę jesteśmy podłączeni do tego co w nas.
Każdy port emocji ma znaczenie.
Z jednym zastrzeżeniem - swoboda rydwanów emocji - to nie drenowanie ich w postaci ciosów, wyżycia się na innych.
Tym bardziej, ze agresja najczęściej jest owocem nieprzepracowania siebie.
Gniew, którym uderzamy w innych - nie jest ślepy, on rodzi się ze ślepoty.
Dojrzałość to nie odwracanie twarzy od kart emocji.
Dojrzałość to obieranie owocu gniewu, z wiedzą dlaczego pojawił się w dłoniach. Tylko wtedy jest szansa na jego wygaśnięcie.
Gniew rzucony w innych, wraca zintensyfikowany, udomowiony i maluje podniebienie duszy na czarno.
Dopuszczone do głosu emocje potrafią nas nieźle przeczołgać. Do głosu wewnętrznego - bo owszem można je wykrzyczeć - ale nie z intencją ranienia tych obok.
Kneblowany gniew, czy nawet śmiech bo coś - pęcznieją w nas torbielą, która redukuje czucie jako takie.
Stonowane nabrzmienie - zawsze wybucha i zawsze irracjonalnie. Bez konstruktywnego waloru.
I nie jest tak, że choleryk stał się nim, bo rozwiązał języki swych emocji. On jest z definicji nieprzewidywalny - czyli bez autorozpoznania.
W powszechnie znanej alternatywie: emocje rządzą nami, albo my emocjami - kryje się wiele pułapek.
Wynika to z wieloetapowości.
Zdemaskowanie emocji - to początek.
Zdemaskowanie jej źródła - to już trudniejszy etap.
Obróbka bez rękawiczek, asekuracji, samooszukiwania siebie - to już poziom dla zaawansowanych w tej materii.
I zostaje 'ława sędziowska' z werdyktem na gruncie pytania: i co w związku z tym?
Nie zawsze dokona się komfort uzyskania odpowiedzi. Czasem dogania nas długo po urodzinach pytania.
Jednak ta rozumiane budowanie świadomości siebie chroni nas.
Selektywnie potraktowane kanały emocji - gdzie wyeliminowane są te parzące lub mrożące - oddalają nas nie tylko od samych siebie, ale od pełni czucia życia, świata.
Takie nie do końca świadome wyłączenie traktów korowych.
Zaskakująca emocja nie musi być naszym wrogiem. Ale też nie z przypadku się pojawiła.
Zbyteczny wtedy jest foch, lęk przed nią.
Wystarczy uczciwy dialog.
Czasem musi trochę potrwać.
Czasem na zasadzie akordu i finisz.
Autopsja emocji z dziś czyni nas sprawniejszymi na jutro.
Są takie momenty, gdy budzi nas w środku dnia zaskakujący ból mięśni twarzy. Bo były skute napięciem poza naszym monitoringiem.
Po chwili puszcza dyskomfort - ale rozglądamy się myślami za przyczyną.
Redukowanie emocji do tych "poprawnie" stonowanych, letnich - betonuje mięśnie naszej duszy.
Ból się zamanifestuje. Bez obaw. Zawsze.
Cóż, życie jest takie że czasem walnie w nas pieronek.
Nagła energia bólu, albo rozkoszy.
Sponiewiera jednakowoż.
Nawet z chwilową utratą 'przytomności.'
A wtedy pozostaje pytanie o obecność lub absencję izolacji z naszą stabilnością emocjonalną.
Zależność rokowań - oczywista...
Inne tematy w dziale Rozmaitości