,,Technologiczna logika zniszczyła nawyk i umiejętność głębokiego myślenia, które nas czyni ludzkimi. A rezygnując z głębokiego myślenia człowiek stał się bezradny wobec własnej, ludzkiej rzeczywistości. Coraz lepiej rozumiemy i kontrolujemy materię, a coraz gorzej siebie. To jest fundamentalny brak, który odczuwamy. " Tadeusz Antoni Gadacz
Owa sprawność prawego kciuka, o której jakiś czas temu pisałam.
Wiedziałam, że ktoś taki istnieje, ale tak naprawdę zderzyliśmy się tu na Salonie. To znaczy on trafił na moje teksty - i wysłał do mnie maila.
Zaintrygowany moim piórem zaproponował publikowanie na innym portalu.
Nie mógl wiedzieć, że kilka lat wcześniej jego założyciele - przed wystartowaniem projektu - złożyli mi analogiczną ofertę. Nie mógł wiedzieć, bo tam byłam pod mym nazwiskiem.
Kilka miesięcy temu - jego pożegnalny filmik. Nie mógł wiedzieć czy żegna sie na chwilę, na czas operacji, czy ze swą sprawnością, czy nawet życiem.
Odpaliłam go raz, bo na więcej nie miałabym sił.
Bezlitosna prawda diagnozy i koszmar niepewności.
Pomyślałam wtedy - mój podziw dla jego codziennego biegania o poranku i nawet dbający o kondycję nie są jednak bezpieczni przed grozą załamania się zdrowia.
Anonsował swoje wystąpienie w TV, na żywo. Zobaczyłam dziś o poranku.
Spokojny, rzeczowy, ale i bardzo uczciwy w tym co mówił. Na pytanie co czuje człowiek w takiej sytuacji, mówi:
- Nie wiem co człowiek, wiem co ja...
Nie ma podpinki a la: my rzesza cierpiących, dotkniętych przez los.
Nie ma martyrologii, wysokiego C - po wszystkim pozostał tym samym chłopakiem co przed operacją.
Podejmuje próby powrotu do porannych biegów.
W takich razach zadaję sobie pytanie - a gdybym ja?
Jeśli jakiekolwiek wsparcie, to jaka jego skala?
Czy koczowałabym na skraju załamania, czy dopadłaby mnie zdumiewajaca siła, mocarny bunt, konstruktywna niezgoda?
Wiele o sobie wiem...ale tu answer schowany jest w komodzie empirii - każda synoptyka byłaby formą przekłamania.
Ale cokolwiek, kiedykolwiek, jakkolwiek:
- Nie wiem co inni, wiem co ja...
Jeśli po jakiejś stronie świata zapada nagłe milczenie - nie potrafię przejść obok niego spokojnie.
Niezależnie od tego, jaki charakter znajomości.
Martwię się, choć nie wołam...bo kazdy z nas potrzebuje jaskini ciszy, azylu.
Bo jest zapracowany, bo coś nagle spadło o gabarytach odbierających oddech.
Wtedy nie wołam, nie pytam...bo nie pachnę intruzem. Nigdy.
Ale też wiem, ile dla milczących znaczy jedno słowo: martwię się.
Milczenie nie musi oznaczać odtrącenia, negacji.
Czasem czas wymaga czasu.
Antraktu na wgląd siebie - nie ma. Nie powinno być.
Didaskalia życia, okoliczności - pomocne, stabilizujące...z kilkoma stronicami czekającymi na druk...
Inne tematy w dziale Rozmaitości