,,Nie znoszę żadnego absolutu, z wyjątkiem tego jednego przypadku: mnie samego. Tak się zdarzyło, że jestem, więc iluzję mego istnienia czynię mym najwyższym sensem. Traf chciał - i ja tego nie zmienię. Urodzony już jako rekonwalescent, nigdy nie wykurowany z choroby bycia, pozostaję nieuleczalnie w sobie i przez to właśnie jestem człowiekiem. W czym się zanurzyć, w czym się roztopić - w naturze, w ludzkości, w Bogu? Tak czy inaczej, najpierw jesteśmy pogrążeni w sobie samych." Emil Cioran
Długo czekałam, bo okoliczności się nie złożyły - ale doczekałam się.
Zostawię recenzowanie, bo zawsze bardziej intrygował mnie sam mechanizm, jako taki.
Etymologia terminu hochsztapler - nie do końca oddaje zakres jego pola samantycznego.
'Wysoki, okazały żebrak.'
Pejoratywny wydźwięk tego pojęcia gaśnie w historii pewnej postaci.
Bez dyplomów, referencji, intuicyjny - ale skuteczniejszy od tych z dyplomami, nazwiskami.
Nie oszukiwał fikcyjnym dr na swych drzwiach.
Niecodzienna charyzma, pewność swej terapii - jakże autorskiej - dezorientowała wobec oczywistego braku tytułów.
A wszystko zaczęło się od iluminacji, że jeśli zdrowi mężczyźni wracali z zawieruchy wojennej z wadami wymowy, zacinający się - to nie może być to problem anatomiczny, mechaniczny.
Kula dosięgnęła duszy.
Stygmat ust.
Dlatego wiedział, że należy zacząć od duszy.
Początkowo twardy sprzeciw - przyszłego, choć poza planami rodowymi króla - by dotykać mentalnej sfery.
Ale i tak doszli do tego punktu.
Jak sam pacjent mawiał - on nie ma rodziny - to po prostu firma.
Królewska, ale jedynie firma.
Odtrącany przez nianię, na rzecz starszego brata. Niedokarmiany przez pierwsze 3 lata życia - w wyniku niechęci tamtej - a wyrzuconej, gdy sprawa wyszła na jaw. Jak widać na takiej 'diecie' też można przeżyć, ale mała duszyczka 'odwodniona', anorektyczna, na obozowej pryczy wcześniejszej niż II Wojna Światowa.
Bolesna korekta koślawych małych nóżek stalowymi szynami.
Kolejna korekta, bo leworęczny - prawa dłoń pod presją nabywała sprawności.
Nie musimy mieć za sobą analogicznych przeżyć, by też się zacinać.
Nie poprzez wadę wymowy, ale wadliwe życie.
Tuż przed koronacją przyszły król dowiaduje się, że leczył go hochsztapler. Zrozumiała irytacja, ale też empiria skuteczności.
Zostali przyjaciółmi do końca swego życia.
Deklaracje, dyplomy, specjalizacje, kariery - też bywają historiami jedynie hochsztaplerów - i to w tym najbardziej pejoratywnym tego słowa znaczeniu.
Kiedy jestem świadkiem całorocznej, nieprzerwanej arogancji, chamstwa, pogardy dla drugiego człowieka - a tylko 2 razy w roku bezrefleksyjne święte obrazki na blogu - nie widzę tam wiary.
Wielki Tydzień zalany słownym bestialstwem - oznacza jedno - pogarda ma większe znaczenie niż męka Chrystusa.
Na czym polega trudność, by w treści życzeń zawrzeć słowa - byśmy byli lepsi. Z jakiej legitymacji ktoś ma protekcjonalnie życzyć, byście wy byli lepsi?
Czuję w tym nieszczerość, swoistą hochsztaplerkę.
Z drugiej strony...
Wrócę do mych niedawnych 'irracjonalnych' łez.
To, że się zdarzyły - to za mało.
Ja chcę wiedzieć dlaczego.
Bo ich irracjonalność to nie kokieteria dla świata.
One były irracjonalne. I nie zamknęły się w jednym dniu.
Jak sięgnąć po sensowną odpowiedź, gdy Ten co Odszedł zupełnie obcym?
Wspomnienia przyjaciół, osób bliskich - zawsze będą naturalnie ciepłe, życzliwe, pełne bólu.
Nie pierwszy raz jestem świadkiem pośmiertnego hołdu.
W tym jednak wypadku uderzyło mnie coś, co spokojnie wyrugowało irracjonalność mej reakcji.
Uważnie wczytałam się w słowa Bliskich tragicznie Zmarłego.
_____________
Beata Banaś: Pełen ciekawości zakamarków duszy, niepojętej a nawet często niezrozumiałej dla zwykłego człowieka materii, ale przy tym tak bardzo dbający o urodę życia, o każdy talerz na stole, kieliszek czy świeczkę.
Potrafił zauwazyć każdego w potrzebie, od razu gotowy do pomocy, do podania ręki i uśmiechu.
Podarowywał swoją uwagę, swoją prace, wysiłek. Przychodząc na zaproszony obiad ubijał śmietanę, sprzątał ze stołu, wkladał naczynia do zmywarki. Nigdy nie zaslaniał się brakiem czasu czy energii. Można zawsze było na nim polegac. Był przyjacielem.
Iwona Bidermann: Zawsze obecny, pomocny, bezinteresowny, pełen serdeczności i uprzejmości. Poszukiwał z entuzjazmem, inteligencją i ciekawością. Kochał i jest kochany. Niewypowiedzialnie przykro i uwierzyć trudno. Nagle wszystko staje się Miłością.
Edyta i Robert Wachowiak: Był największym altruistą jakiego znaliśmy. Nawet nazywaliśmy go taką naszą Matką Teresą, tylko nie z Kalkuty, a z Chicago. Wszystkim pomagał bezinteresownie i zawsze był gotowy ofiarować swą pomoc. Troszczył się o wszystkich i wszystko... Nie było dnia, by Marek nie napisał do nas choć krótkiego SMSa z pytaniem jak się czujemy, co u nas słychać, czy czegoś nie potrzebujemy. Ostatnią wiadomość, jaką od niego dostałem na dwa dni przed tragicznym wypadkiem brzmiała: "No jak tam, wszystko zgodnie z planem, dawajcie znak co u was..."
Basia i Wojtek Sawa: Trudno sobie wyobrazić nasz polski świat bez Marka. Nigdzie się nie pchał, ale zaznaczał się wszędzie, swym ciepłem,cudnym uśmiechem, akceptacją świata, miłością do ludzi i miłością do swej wybranej. Wyjechaliśmy z Chicago kilka lat temu, ale Marek pojawiał się między nami co krok, uczestnicząc w naszym życiu przez komentarze na Facebooku,dzielił się i istniał nieprzerwanie. Niezmiennie pogodny, optymistyczny, utalentowany. Niewiarygodne, że Go z nami nie będzie. Zrobiła się dziura niepomierna. Zostanie na zawsze w naszych sercach.
Szarmancki, zawsze uśmiechnięty, z pełnym ciepła spojrzeniem, dobrymi manierami – niemalże jak z innej epoki. Dżentelmen z niezwykłym wyczuciem stylu i piękna.
Ewa Uszpolewicz: Zrobił dla mnie coś bardzo ważnego.
Czuję wdzięczność.
Marek, dziękuję.
Zbyszek Banaś: Był miłośnikiem i znawcą najprzeróżniejszych form muzycznych. Ale jego wielką pasją było również kino. Marek garściami oglądał filmy, głównie na swoim laptopie. Lubił kino refleksyjne, trudne, wymagające. /Wspomnienia przyjaciół Marka Bajsona zebrała Agata Paleczny/
___________
I ponownie zadumałam się nad samym mechanizmem.
Jak to jest - że najpierw łzy- /a typem płaczki nie jestem/, a dopiero potem odpryski wiedzy jak żył, co było ważne, jakim był człowiekiem?
W mniej niż epizodycznym naszym kontakcie - ja to wszystko poczułam - bez definiowania tego, co tak konkretnie. Dziwne to, bezkresna intuicja - tak łatwa do podważenia.
Po prostu poczułam niebywały autentyzm Marka, rzadką odwagę mówienia tego co się myśli i czuje - przypomnę, że w wieloosobowym dialogu byliśmy mniejszością wobec innych.
Ciepły i serdeczny, ale restrykcyjny wobec pogardy.
Cenimy nasze życiowe przyjaźnie, ale bardziej dlatego - że mamy komu się zwierzyć, zasięgnąć porady, czy wspólnie się bawić.
Przewertujmy swe realia i policzmy ile osób dzwoni, pyta sms-em - co u ciebie, jak się czujesz? - bez podpiętej sprawy własnej do tego pytania?
Jak często my sami nachylamy się z troską nad innymi?
Gdzie nam bliżej - do człowieczeństwa z dokumentacją humanitaryzmu czy dewocjonaliów hochsztaplerów pustych haseł.
Inne tematy w dziale Rozmaitości