Leonardo Leonardo
263
BLOG

Kapuściński non-fiction

Leonardo Leonardo Kultura Obserwuj notkę 23

Przeczytałem słynną już książkę Artura Domosławskiego o Kapuścińskim z mieszanymi uczuciami. Jest w niej coś fałszywego. Może to ta maniera pisania, po której wyraźnie widać, że targetem jest czytelnik zagraniczny, sugerująca, że od początku planowana jest kariera międzynarodowa tego wydawnictwa. A może to uczucie zażenowania, gdy się czyta, jak ktoś, deklarujący się co parę stron przyjacielem bohatera biografii, stawia go w, delikatnie mówiąc, nienajlepszym świetle – czy to jeśli chodzi o życie osobiste, czy to publiczne, czy nawet jakość jego twórczości. Pomijam przy tym całą aferę związaną z publikacją książki, bo nie wiem jak naprawdę z tym było oraz kto komu i co obiecywał. Ale nawet jeśli opisywane fakty dotyczące Kapuścińskiego są prawdziwe, to czy przyjaciele są od tego, żeby wywlekać mniej chwalebne elementy życiorysu na widok publiczny?

Tym niemniej bardzo mnie ta książka zaciekawiła. Domosławskiemu znakomicie udało się odmalować realia Peerelu, od lat pięćdziesiątych, poprzez gomułkowszczyznę, gierkowski pomysł na dobrobyt, aż po Noc Generała i następujące po niej bagno. Powiedziałbym wręcz, że ta biografia znakomicie nadaje się na lekturę szkolną – żeby młodzi ludzie, przynajmniej ci bardziej inteligentni, mogli pojąć na czym polegał fenomen tego, co dzisiaj nazywa się uwikłaniem, kolaboracją, zdradą. Że było to codzienne życie w nienormalnym systemie, gdzie – wbrew mitologizującemu kombatanctwu ex post, jakiego dzisiaj pełno – prawie nikt się nie buntował, a wszyscy starali się przeżyć. I że był to system, który przede wszystkim pragnął rządu dusz. Kto starszy może jeszcze pamięta, że w tamtych czasach jedną z ważniejszych grup społecznych byli literaci, ze szczególnym uwzględnieniem poetów. Narzucony siłą reżim potrzebował kolaboracji ludzi słowa, czyż to nie paradoks?

Domosławski świetnie pokazuje jak to wyglądało z perspektywy człowieka przekonanego. Nie jakiegoś tam syna przedwojennego fabrykanta, ziemianina czy wojskowego, który o komunistach zdanie miał wyrobione na podstawie niewesołych doświadczeń własnej rodziny, ale człowieka, który zgłosił ideowy akces do komunizmu. Ktoś mógłby oczywiście powiedzieć, że przypadki głupoty nie są warte zainteresowania, ale to jednak popełniałby tu błąd myślenia wstecz, posiadając już wiedzę jak się historia potoczyła. Oto współtwórca i pomagier sowieckiego reżimu, obracający się w najwyższych kręgach jego władzy. Próbował opisywać takich Stefan Kisielewski w swoich powieściach, np. Widziane z góry – ale nudne one były jak flaki z olejem, a „Kapuściński non-fiction” jest napisane żywo, z pasją i zaangażowaniem, a dodatku ma tę przewagę nad książkami Tomasza Stalińskiego, że jest – non-fiction.

Dlaczego ta książka spotkała się z tak kontrowersyjnym przyjęciem i wzbudziła protesty jeszcze zanim się ukazała? Ona szarga pamięć Kapuścińskiego, jakim znały go miliony jego czytelników, ale bynajmniej nie dlatego, że wyciąga (całkiem łagodnie zresztą) na światło dzienne jego skłonności do romansów, konformizm, tchórzostwo czy jakieś inne mało chwalebne cechy charakteru. Podstawowy zarzut, zabijający wręcz emploi jakie sobie Kapuściński za życia wyrobił, to taki, że będąc uważanym za wzór reportera, tak naprawdę nie pisał reportaży, ale luźno oparte na faktach fikcje literackie. Gdyby kreował się na pisarza, pies z kulawą nogą by się nie zatroszczył czy przydarzały mu się opisywane w książkach przygody czy też nie. Gdy jednak sprzedawał się jako reporter, nadawał swojej twórczości wagę autentyzmu. Mówił: tak wygląda życie, może to co opisuję jest dziwne, niecodzienne, ale wydarzyło się naprawdę. Gdyby pisał powieści, mówiłoby się dzisiaj o sile jego wyobraźni. Ponieważ pisał reportaże, dzisiaj mówi się o konfabulacji i fałszerstwie.

Domosławski zresztą nie odkrywa całej prawdy o swoim bohaterze i mam wrażenie, że wie o nim jeszcze więcej niż napisał. Gdy sobie spojrzymy na postać Kapuścińskiego z dystansu, mamy taki obraz: komunistyczny działacz młodzieżowy, zaprzyjaźniony z ważnymi figurami w KC, pracujący w reżimowej prasie a potem w PAP-ie, który był jednym z głównych narzędzi medialnego panowania nad społeczeństwem, jeździ sobie spokojnie za granicę (w czasach kiedy paszport był dobrem reglamentowanym i trudno dostępnym). Tak się dziwnie składa, że trafia w miejsca, które są w kręgu zainteresowania miłującego pokój obozu socjalistycznego, a Domosławski niedwuznacznie sugeruje, że mógł w Angoli czy Mozambiku robić więcej niż tylko pisać. W sierpniu 1980 r. wykonuje rekonesans na Wybrzeżu z polecenia funkcjonariuszy PZPR. Zarejestrowany przez wywiad. Mało typowy życiorys jak na dziennikarza, przynajmniej według ogólnie przyjętej definicji tego słowa.

Wychodzi na to, że do końca był człowiekiem zakłamanym. Konfabulował swój życiorys, swoje przygody, opisywane kraje, miejsca i osoby. Giął się, dostosowywał, a pod koniec żył w strachu, że mniejsze i większe kłamstwa wyjdą na jaw. Budzi współczucie, jak zapewne chciał Domosławski, ale powstaje przy tym pytanie, jaką wartość mają refleksje etyczne i moralne takiego człowieka? Czy to był wzór, autorytet, na którym warto by się wzorować?

Z drugiej jednak strony, natychmiast przypomina się ewangeliczny fragment o jawnogrzesznicy i Jezus piszący patykiem po piasku. Kto jest bez winy… i tak dalej. Gdyby ludzie byli bez winy, sakrament pokuty nie byłby potrzebny. Więc może tylko Kapuściński – człowiek jak wszyscy – miał zwyczajnie pecha, że trafił na mało dyskretnego przyjaciela?

Nieoczekiwaną puentę dopisuje świąteczna Rzeczpospolita, publikując wywiad księciem Ermiasem Sahle Selassje, wnukiem cesarza Etiopii Hajle Selassje, który rozwija zasygnalizowany przez Domosławskiego wątek niezgodności obrazu władcy ukazanego w „Cesarzu” z prawdą historyczną. Książę mówi wprost: to co napisał Kapuściński, to zniesławiająca komunistyczna propaganda, mająca na celu ośmieszenie chrześcijańskiego monarchy, obalonego i zamordowanego przez marksistowski reżim. Reżim wprowadzony za pomocą sowieckich czołgów i kałasznikowów, obsługiwanych przez kubańskich „doradców”, który zaprowadził czerwony terror i wymordował ponad milion ludzi. Dlaczego Kapuściński nigdy nie sprostował treści zawartych w „Cesarzu”? Dlaczego nie dodał wyjaśniającego post scriptum?

Miałem moment licealnej fascynacji Kapuścińskim, a i później podobał mi się „Heban”, a zwłaszcza „Imperium”. Z tym większym żalem odkładam napisaną przez Domosławskiego biografię, bo jej lektura zakończyła się dla mnie negatywną weryfikacją zaufania do autora lubianych przeze mnie książek i – żeby użyć ulubionej frazy piszących o nim ostatnio żurnalistów – zmianą lokalizacji jego książek na półkę z fikcją literacką. Oczywiście jestem już dużym chłopcem i nie jest to bynajmniej pierwsze rozczarowanie w moim życiu, ale jednak trochę żal. Tym niemniej, warto tę książkę przeczytać.

Leonardo
O mnie Leonardo

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura