Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka
240
BLOG

Robert Brasillach, W kraju znikających autobusów

Łukasz Maślanka Łukasz Maślanka Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

Piszesz, droga Anielo, że Twoja przyjaciółka, która posiada dorosłego syna, chciała zasięgnąć informacji na temat paryskiego Miasteczka Uniwersyteckiego: czy to prawda, że ciągle organizuje się tam strajki, że stołówka jest pusta, że wyrośnięci bojówkarze bronią do niej dostępu? Uspokoję Cię, droga przyjaciółko, Twoje informacje są spóźnione o kilka tygodni lub o kilka dni przedwczesne. Strajk miasteczkowej stołówki jest chwilowo zakończony, ale, z tego co wiem, może rozpocząć się znów w każdej chwili. Muszę przyznać, że bardzo mnie to cieszy. Spędziłem całkiem niedawno rok w Miasteczku i wyniosłem stamtąd całkiem dobre wspomnienia. Jest to miejsce mityczne – władztwo młodzieży umieszczone w pawilonach Wystawy Światowej, pawilonach tak konstrukcyjnie delikatnych, że wielkie zdziwienie musi budzić fakt, iż nie trzęsą się w posadach, trochę już wyeksploatowane, trochę podniszczone, bo przecież nie zbudowano ich na stałe. Jakiś ogromny urok tkwi w tych wszystkich trawnikach, barokowych domkach alzackich porośniętych bluszczem, tych Partenonach i zabawnych zameczkach. Bądź pewna, że nie mam nic przeciwko Miasteczku, ani tym bardziej przeciwko donatorom, którzy wpadli na wspaniały pomysł zbudowania nad brzegiem Montsouris tego efemerycznego i bajkowego schronienia dla efemerycznej młodej populacji. Może nie wiesz, droga Anielo, kim jest p. Honnorat? Ja sam nie mam o nim zbyt wielu informacji, ale zdziwiłbym się bardzo, gdyby okazało się, że ten zapomniany minister nie był wielkim poetą: wymyślił bowiem Miasteczko Uniwersyteckie i czas letni, dzięki któremu możemy się cieszyć dłuższymi wieczorami.


 

Niestety twierdzę również, że Miasteczko Uniwersyteckie jest dla osób mniej wrażliwych na piękno chwili przykładem działania praw degradacji, które rządzą naszym światem. Być może już u kołyski krzątały się tam jakieś złe wróżki. Jestem skłonny w to uwierzyć, gdyż zrobiono wszystko, aby dostęp do niego był jak najtrudniejszy. Nie zrozumiano, że oddalenie miejsca pracy od miejsca zamieszkania może się okazać absurdem bez zachowania pewnych warunków, i że nie ma kompletnego sensu kwaterowanie studentów tak daleko od uniwersytetu. Skoro już nie dało się przenieść całej Dzielnicy Łacińskiej do uroczych parków Montsouris, należało zaprojektować sensowną sieć transportu publicznego, który potrafi dziś tak sprawnie zbliżać do siebie różne miejsca. Tymczasem Dzielnicę z Miasteczkiem łączy zaledwie jeden autobus na kwadrans! W dodatku postarano się, aby podróż odbywała się z przesiadką oraz postanowiono, że ruch ustanie o ósmej wieczorem. Pewnego popołudnia, po półgodzinnym oczekiwaniu, powiedziano mi, że pojazd zgubił się gdzieś w Arcueil. Do jakiego stopnia to wszystko jest zadziwiająco francuskie!


 

Muszę Ci też powiedzieć, droga Anielo, że Miasteczku brakuje duszy. W szczęśliwych czasach, gdy do Paryża przyjeżdżali cudzoziemcy, gdy marna nora w Dzielnicy Łacińskiej osiągała ceny astronomiczne, odrzucano tu osiemset podań rocznie. Teraz studenci zagraniczni uciekli, kamienicznicy w Dzielnicy obniżyli ceny a w Miasteczku je podniesiono! Kto jest na tyle bogaty, aby płacić czterysta franków miesięcznie za mieszkanie w egzotycznym pawiloniku? Wliczając w to koszty transportu? Czy nie sądzisz, że studenci woleliby mieszkać gdzieś bliżej swojej pracy, swoich rozrywek i kafejek, nawet jeżeli miałoby się to łączyć z mniejszymi wygodami? Miasteczko Uniwersyteckie ma swoje zalety, ale żadna z nich nie zalicza się do tych, na których zależy francuskiej młodzieży: np. stosunkowo wysoki komfort kwaterunku. I z dnia na dzień Miasteczko pustoszeje. Ci, którzy tu mieszkają, wracają tylko spać, a całe dnie spędzają w centrum. Chyba trzeba będzie urządzić łapankę!


 

Czy oni tutaj się stołują? Strajk stołówki powinien Ci uświadomić, droga Anielo, że nie są zadowoleni. Kiedyś była ona umiejscowiona w budynku ulokowanym wśród sympatycznego lasku. Dzisiaj jest to potężny Dom Międzynarodowy, którego sklepione ściany przypominają – na dobre i na złe – refektarz klasztorny. Nie wygląda to zbyt optymistycznie i – powiem szczerze – wolę rosyjskie knajpki przy rue Royer-Collard, które za marne siedem franków oferują Ci kwiaty, orkiestrę, małe stoliczki i iluzję naiwnego luksusu. Czy chociaż w Miasteczku jest taniej? Niestety, kochana Anielo, jak na studenckie kieszenie, to wcale nie. Nie mogę powiedzieć, aby obiad za osiem franków to było wiele, ale niech nikt nie wymaga ode mnie przyznania, że mamy do czynienia z instytucją filantropijną, gdyż istnieje wiele tańszych restauracji. Jedzenie jest tam zupełnie złe a organizacja – powiedzmy to sobie wprost – woła o pomstę do nieba. Mała scenka rodzajowa uświadomi Ci najlepiej hipokryzję, która przyświeca tej instytucji. Zamówiłem tam kiedyś kawę (zresztą zupełnie dobrą). Regułą jest – jak wszędzie – że każdy obsługuje się przy ladzie, nie daje napiwków, a lokal nie działa dla zysku. Kawa kosztuje sześćdziesiąt centymów. Dlaczego całe mnóstwo bistros, które nie składały ślubów miłosierdzia, mogą podawać kawę za pięćdziesiąt, czterdzieści a nawet trzydzieści pięć centymów? A oni muszą mimo wszystko jeszcze zarabiać!


 

Nie dziw się zatem, kochana Anielo, że mieszkańcy Miasteczka pozostają odporni na frazesy o zbliżeniu narodów i pomocy niesionej przez państwo młodym naukowcom. Ta pomoc oczywiście istnieje, albo istniała, i nie piszę tego wszystkiego w żadnym razie po to, aby umniejszać rolę tych, którzy założyli Miasteczko, budują tu każdego roku nowe pawilony, dbają o teren, przygotowują kompleks boisk. Ale niestety oni nie mogą zrobić wszystkiego i wina za niedociągnięcia spada na państwo. Odrobinę bardziej restrykcyjna kontrola mogłaby uczynić ze stołówki coś więcej niż żałosną i drogą garkuchnię. Bardziej inteligentny organizator zażądałby od dyrekcji transportu miejskiego szybkich, praktycznych i tanich autobusów, które potrafiłyby się w dodatku nie gubić.


 

Ale, aby to wszystko stało się możliwe, trzeba choć trochę kochać młodzież i wierzyć w nią. Miasteczko Uniwersyteckie nie może przetrwać we Francji – pomimo swojego parku, świeżego powietrza, uroczych budynków – gdyż jesteśmy krajem starych ludzi. Nie widzi się tutaj przyszłości, nie dostrzega konsekwencji różnych działań, a najlepsze pomysły pozostają pobożnymi życzeniami. Dopóki ta sytuacja nie ulegnie zmianie, dopóty Miasteczko pozostanie martwe, zachwycające, ale puste w mglistym kraju, ostatnią Thule systemu oświaty, zagubioną pośrodku no man's land tak przerażającego, że aż gubią się w nim autobusy.


 

Je Suis Partout, 26 XII 1936

Skoro nie mogę kontrolować rzeczywistości, to przynajmniej sobie ponarzekam ;).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura