Aleksander Majewski Aleksander Majewski
354
BLOG

Tomek Majewski. Prawdziwa Historia

Aleksander Majewski Aleksander Majewski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Nigdy nie zapomnę, gdy po przyjeździe z Pekinu, Tomek Majewski - na rodzinnej uroczystości - pokazał mi swój złoty medal olimpijski. Ten dreszcz emocji, który można odczuć, gdy dotyka się kawałka historii, obiektu westchnień tysięcy sportowców i milionów kibiców na całym świecie. Od wczoraj jego gablotka powiększyła się o jeszcze jeden eksponat - złoty medal igrzysk olimpijskich w Londynie.

 
Właściwie trudno nie kryć wzruszenia, gdy sportowiec, którego karierę śledzi się już od startów młodzieżowych, dołącza do ścisłego panteonu najjaśniejszych gwiazd polskiego sportu w całej jego historii. Tym bardziej, że jesteśmy spokrewenieni (ojciec Mistrza i mój śp. dziadek byli rodzonymi braćmi) i pochodzimy z tych samych stron (Północne Mazowsza - teren działania Żołnierzy Wyklętych). Nigdy nie zapomnę wyszukiwania w starym "Tygodniku Ciechanowskim" jakichś informacji o krewnym, który walczył o medale jako młody chłopak. Ze zmiennym szczęściem. Nie mniej emocji, niż samo zwycięstwo olimpijskie dostarczyło mi pierwsze Mistrzostwo Polski, jakie wywalczył w 2002 r. Była to dla mnie, wówczas nastolatka, absolutnie sensacyjna wiadomość i wydawała się sportowym szczytem. Ten jednak dopiero miał nadejść.
 
Pierwszy raz o Tomku zrobiło się głośno w 2004 r., gdy na halowych Mistrzostwach Świata w Budapeszcie otarł się o podium i ustanowił rekord Polski w hali. Potem "olbrzym ze Słończewa" rzutem na taśmę wywalczył kwalifikację olimpijską i zadebiutował na igrzyskach w Atenach. Ten start nie należał jednak do udanych, choć sam udział w tak wielkiej imprezie został potraktowany jako sukces. "Pekin będzie należał do niego" - powiedział mój ojciec. Jego słowa okazały się prorocze. Tyle, że miał na myśli raczej samo podium, a nie triumf na największej imprezie!
 
Sensacyjne zwycięstwo uczyniło z Tomka prawdziwą gwiazdę lekkoatletyki. Zaczął dostawać zaproszenia do wielu programów (Kubie Wojewódzkiemu odmówił), udzielać wywiadów dla ekskluzywnej prasy, a przy tym pozostał sobą. Mogłem spotkać go w naszym parafialnym kościele, gdy przyjeżdżał odwiedzić swoich rodziców, czy 1 listopada (nawet na cmentarzu znalazł się jakiś małolat, który skorzystał z okazji, aby poprosić o autograf). Po drodze Tomek ożenił się, zdobył medale mistrzostw europy i świata, a niedawno urodził mu się syn - Mikołaj.
 
Nie brakowało jednak rónież trudnych chwil. Tak jak rok temu, gdy Tomek - jeden z faworytów Mistrzostw Świata w Daegu zajął odległe 9. miejsce. Zamiast wesołych urodzin, była wielka stypa. Tomek nie ukrywał zdenerwowania. Przepraszał trenera i kibiców. To była jego pierwsza wielka impreza na której nie zdobył medalu, będąc mistrzem olimpijskim.
 
To wyzwoliło w nim prawdziwą mistrzowską wśćiekłość. Jej efekty mogliśmy zobaczyć wczoraj, gdy poskromił młodego mistrza świata - Davida Storla, który dwoił się i troił, ale najdalszy rzut należał do Majewskiego. "Olbrzym ze Słończewa" prowadził zaledwie jednym centrymetrem (taką różnicą wygrał przed laty Władysław Komar - przyp. AM). To jednak nie było satysfakcjonujące dla Tomka. I nawet, gdy już stało się pewne, że dokonał niemożliwego, postanowił skorzystać z jeszcze jednej próby, jaka mu przysługiwała. Pokazał klasę: 21, 89 m. Teraz mógł już z "czystym sumieniem" celebrować swoje zwycięstwo.
 
Postawa Tomka to świetny drogowskaz, nie tylko dla sportowców, ale wszystkich Polaków, którzy lubią narzekać, że nie mają możliwości rozwoju, nie mogą czegoś dokonać, są bez szans, bo wszędzię rządzą jakieś konszachty i układy. To prawda, ale przeciwności są po to, aby z nimi walczyć. Tomek nie był milionerem, pochodził ze wsi, musiał przebywać odległą podróż do liceum w Ciechanowie, miał pod górkę. A mimo to, znalazł jeszcze czas na ciężkie treningi. Po prostu wkładał ogrom pracy. I nawet, gdy nasz wspaniały związek nie gwarantował młodemu, perspektywicznemu zawodnikowi odpowiedniego sprzętu, Tomek nie skarżył się do mediów, nie histeryzował,  tylko zaciskał zęby i... jeszcze więcej pracował!
 
Miał jednak szczęście do ludzi, których spotykał na swojej drodze. Nie każdy młody chłopak ma szansę być zauważonym przez prawdziwych fachowców, którzy są gotowi przeprowadzić przez wszystkie szczeble kariery. Ale w przypadku Tomka nie mogło być inaczej. Mój ojciec od lat opowiada anegdotę, jak ze swoim bratem rzucali ciężkim odważnikiem, co miało być imitacją konkursu pchnięcia kulą. Mały Tomaszek po zakończonych zawodach podszedł i... dźwignął wielki odważnik! Jeden z sąsiadów, nie wierząc własnym oczom, podszedł, dotknął Tomka i powiedział:  "To dziecko musi mieć zrośnięte żebra!".
 
Rzeczywiście, musi mieć zrośnięte żebra... Brawo Tomek!
 
 
Artykuł ukazał się na portalu Fronda.pl
 
 
 

Robotnik słowa, autor książek. Kontakt: alekmajewski@wp.pl Aleksander Majewski Utwórz swoją wizytówkę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości