(wpis gościnny od kandydata na blogera, też profesora)
Mój przyjaciel, właściciel tego bloga, podzielił się obserwacjami ze swojego pobytu w szpitalu. Zachęciło mnie to do wzbogacenia tych doświadczeń relacją z dzisiejszego pobytu w wydziale komunikacji w jednej z dzielnic wielkiego miasta, gdzie spędziłem prawie 4 godziny rejestrując nowy samochód.
Wystrój: głęboki Gierek – przejawy starań o poprawę zanurzone w odrapane ściany i drewniane krzesła z poprzedniej epoki. Plusy: papier toaletowy (w rozbabranym uchwycie) i baniak z wodą dla ewentualnego ocucenia zemdlonych.
Organizacja: informacja wydaje numerki i formularze do wypełnienia. 6 czy 7 okienek (jedno nieczynne, w pozostałych półgodzinna przerwa w połowie dnia) załatwia sprawy rejestracji. Pracownicy więcej pracują, ale też trochę gadają między sobą, jedzą czekoladki, wychodzą – przychodzą (na szczęście).
Obsługa jest podzielona na cztery fazy, w tym trzy podczas pierwszej wizyty, czwarta po kilku-kilkunastu dniach.
Faza pierwsza: dajemy dokumenty, są sprawdzane itd. Wydawany jest kwitek do kasy.
Faza druga: kasa na innym piętrze, kilka osób w kolejce, przyjmuje tylko karty master i maestro, ale z 1,9 procentową prowizją.
Faza trzecia: powrót do okienka, które podczas płacenia w kasie było zablokowane, czekało na nasz powrót – wydanie tymczasowego dowodu i tablic. Wcześniej zapłacić nie można. Całkowity czas stracony: stanie w kolejce do kasy razy liczba zablokowanych okienek.
Faza czwarta (jeszcze przede mną) – stanie w innej kolejce po stały dowód rejestracyjny.
Petenci: stoją, chodzą, siedzą, zaglądają w wyświetlane numerki, trochę klną, ale kulturalnie.
Pracownicy: uważają, że tak być musi: „zarejestrować samochód to nie pstryknąć palcem!” (przypomina mi się słowacki celnik sprzed lat, który wygłosił spiżową sentencję: „granica jest po to, żeby sprawdzać”). Albo: „co pan chce, przecież ciągle ograniczają administrację” (czyli – nie nasza wina, ONI nam tak zrobili). Także „trzeba czytać uważnie instrukcje, wiszą przecież” (czyli: kliencie, zachowuj się!).
Wnioski: niewiele się zmieniło. Obywatel w samorządowym urzędzie ciągle jest petentem. Tzw. obiektywne trudności uniemożliwiają poprawę jego doli.
Sugestie dla urzędu: otworzyć więcej okienek (banalne). Otworzyć dwa okienka kasowe, przenieść kasę na parter (niewykonalne: kraty, kasy pancerne, kasjerzy z uprawnieniami itd.). Skomputeryzować przesyłanie informacji między kasą a okienkiem (po co? Niech chodzą z papierkami). Powiesić rewolwer na łańcuch z napisem: KLIENCIE, ZATRZEL SIĘ, ULŻYSZ NAM W PRACY (trzeba by nająć sprzątaczy, nie ma środków).
Wnioski dla otoczenia: warto w pobliżu otworzyć kilka zakładów usługowych: fryzjer (już jest, ale się nie reklamuje, sam się ostrzygłem czekając na swoją kolej, bo zawsze się tam strzygę); budka z hot dogami i coca-colą (petenci narzekają, że po posiłek i napój – przez kilka godzin człowiek zgłodnieje - muszą daleko chodzić); salon masażu relaksującego (plecy bolą od stania i siedzenia); agencja towarzyska (a fe, co za pomysły – choć miałaby wzięcie, skoro panowie wpadają do nich podczas spaceru z psem, a tu kilka godzin wolnego i z alibi). Na razie tylko jest pan przykręcający numery, który powinien także sprzedawać niskie numerki do okienka (może to robi, niestety nie sprawdziłem).
Czyli: po staremu, ale oby do przodu.
Inne tematy w dziale Polityka