Wszyscy pamiętają słynną konferencję prokuratury po publikacji artykułu Cezarego Gmyza na temat obecności trotylu na wraku TU 154 M w Smoleńsku. Podczas swojego starannie przygotowanego wystąpienia prokurator Szeląg we właściwy dla siebie sposób starał się wyjaśnić rzekomo przerażonej wynurzeniami nieodpowiedzialnych pismaków opinii publicznej, co tak naprawdę wydarzyło się w czasie wrześniowej wizyty polskich biegłych w Rosji:
„W toku prowadzonych w Smoleńsku czynności, wykorzystywane przy nich urządzenia, wielokrotnie sygnalizowały możliwość wystąpienia związków chemicznych o podobnej budowie do materiałów wysokoenergetycznych. Między innymi, przy wykorzystaniu tych urządzeń, w toku czynności prowadzonych z udziałem biegłych i specjalistów w Smoleńsku, zabezpieczono kilkaset różnego rodzaju próbek (wymazów, próbek gleby, wycinków materiałów z wraku). Dopiero badania laboratoryjne, którym poddane będą zabezpieczone próbki, pozwolą na jednoznaczne potwierdzenie lub wykluczenie obecności związków chemicznych będących materiałem wybuchowym lub jego pozostałością”.
Szef WPO zapewniał, że nie można mówić o fakcie znalezienia materiałów wybuchowych, a jedynie o wytypowaniu do dalszych badań materiałów wysokoenergetycznych przypominających wybuchowe. Była to niewątpliwie wybitna akrobacja językowa, godna najtęższych umysłów, by zaprzeczając potwierdzić, a nie kłamiąc prawdy nie powiedzieć.
Prokurator w porywie ojcowskich uczuć do narodu dorzucił:
„Żeby lepiej państwu zobrazować zasady działania tego typu urządzeń stwierdzamy, że urządzenia używane przez polskich biegłych w Smoleńsku reagowały na namiot techniczny wykonany z tworzywa sztucznego, który miał być wykorzystywany do pracy przez biegłych”.
Jednak już pobieżna analiza opisu działania urządzeń zastosowanych w Smoleńsku stawia duży znak zapytania, z jeszcze większym wykrzyknikiem, nad wypowiedzią pułkownika Szeląga. Jak to możliwe, że urządzenia z powodzeniem stosowane przez służby na całym świecie, w rozumieniu polskich śledczych są nic nie wartym barachłem? Trudno zrozumieć tę pokrętną logikę i najwyraźniej premier Tusk również nie dał się nabrać na zapewnienia pułkownika Szeląga o niegroźnych materiałach wysokoenergentycznych, kiedy na niedawnej konferencji wypowiedział słowa:
„Z mojego punktu widzenia jest rzeczą bardzo ważną, aby w polskiej polityce coraz więcej rozmawiano o polskiej energetyce, a niekoniecznie o materiałach wysokoenergetycznych, jak się ostatnio dziwnym językiem określa materiały wybuchowe”.
Cała misterna gra słów prokuratora Szeląga tym jednym zdaniem została obrócona w drobny mak. Jak można było tak bajerować Polaków i mówić do nich dziwnym, niezrozumiałym językiem, zamiast powiedzieć wprost i bez ogródek, że na wraku znaleziono materiały wybuchowe? - zdaje się mówić premier.
http://niezalezna.pl/35021-premier-tusk-i-materialy-wybuchowe
http://wpolityce.pl/wydarzenia/41107-przejezyczenie-czy-prawda-co-nie-mogla-usiedziec-za-premierowskimi-zebami-co-wie-donald-tusk-o-materialach-wybuchowych-i-wysokoenergetycznych
Inne tematy w dziale Polityka