Leżę sobie czasem i myślę. I przychodzą mi do głowy różne psie myśli..
Na ten przykład: a kiedyż to publicysta dojrzewa?
Wówczas, gdy zacznie regularnie bieżączkować?
Gdy więcej twierdzi, niż pyta?
Kiedy z uporem godnym lepszej sprawy przypomina o tym, o czym pamiętać nie warto ($) ?
Gdy jego zuchwalstwo odstaje od średniej krajowej?
Gdy coraz częściej przechodzi od pierwszej osoby liczby pojedynczej, do liczby mnogiej?
Gdy nie znani osobiście ludzie zaczną go nienawidzić i szanować, cytować i komentować?
Gdy jego teksty ukazują się w opiniotwórczym dzienniku i w prestiżowym kwartalniku?
Gdy sześćdziesiątą rocznicę polonijnej gazety skomentuje na jej łamach?
Kiedy przebije się z informacją solidarnie przemilczaną do czasu, gdy wspomną o niej w zagranicznych mediach?
Gdy na podatnym gruncie zasieje ziarno nowego ruchu społecznego?
Gdy wreszcie wmówi czytelnikowi, że – wbrew pozorom - socjalizm to lewica, a on sam (publicysta) z konieczności nie musi być kryptowielbłądem?
A może dopiero kiedy - nie bacząc na metrykę - wystara się o status pokrzywdzonego?
I udowodni, że nie współpracował, nie współpracuje i współpracować nie zamierza?
Gdy mu uwierzą, że politykę zostawia politykom, a jego horyzontem jest prawda, racja stanu i odpowiedzialność za wspólnoty, z którymi się identyfikuje?
Takie oto zagadnienia przyszły mi do głowy w leniwy, niedzielny poranek.
No i jak z tym wszystkim dojść do ładu? Ile odpowiedzi twierdzących wystarczy? A może pytania są źle postawione i decyduje coś zupełnie innego?
Tylko co?
Inne tematy w dziale Polityka