Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
363
BLOG

Jak poznać antysemitę?

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Polityka Obserwuj notkę 76

   Dziękuję Pawłowi Paliwodzie za obronę w jego wpisie "Paweł Śpiewak ciska słuchawkę". Muszę jednak przyznać, że rozumiem nerwową reakcję Śpiewaka na  mój "Geniusz Żydów". (Życie 8 - 9 maja 1999). Czy jestem antysemitą, czy nie jestem - zależy od uznania oceniającego. Niestety, nie mam w komputerze owego tekstu, aby tu wkleić pod ocenę salonowiczów.

   Oczywiście nie uważam się za antysemitę. Jestem pełen podziwu dla Żydów. Oni pchaja na przód świat. Powinniśmy nauczyć się od nich wielkiego szacunku dla wiedzy, nonkonformizmu umysłowego, pracowitości i wytrwałości, tudzież umiejętności współdziałania. Antysemici nie wiedzą, o czym mówią, a mówią o narodzie, którego wkład w rozwoj ludzkiego ducha nie ma sobie równych.

   Tamtem artykuł pisałem w Nowym Jorku po lekturach kilku ważnych książek na ten temat żydowskich autorów. Żydzi amerykańscy czują się bezpiecznie pod osłoną potęgi USA i własnego lobby, dlatego swobodnie debatują o swej wyjątkowej pozycji w świecie. Żydzi w Polsce i w Europie ciągle żyją w obawie przed powtórką Zagłady, więc nie chcą takiej debaty aby nie budzić zazdrości.

   Holocaust nie powtórzy się. Nie dopuszczą do tego Stany Zjednoczone. Nie ma więc powodu aby krępować nasze myślenie. Ludziom wolnym jak najbardziej przystoi rozważać osobliwości "umysłu żydowskiego" (bardzo polecam "The Jewish Mind" Raphalea Pataja) nie tylko aby przejąć zeń ile się da z pożytkiem, ale także aby nie być bezradnym w wypadku konfliktu interesów, czy wreszcie z ciekawości. Dlatego co jakiś czas wracam w swych tekstach do tego tematu. Na przykład zaciekawił mnie program ideowo-polityczny New York Timesa o czym napisałem do "Rzeczpospolitej". Tekst ten zamieszczam poniżej razem ze swą odpowiedzią na atak Dawida Warszawskiego.

   Nie mam żalu do Śpiewaka ani do Warszawskiego za niskie pomówienia i probę narzucania poglądów. To się nie uda. Jestem wolnym człowiekiem i sam sobie wyznaczam zadania umysłowe.

  

 

The New York Times naprawia świat

Dziennik formuje umysł czytelnika w sposób trudny do wykrycia z dnia na dzień. Dopiero po latach widać, że nie bierze się go bezkarnie do ręki. Któregoś dnia zauważyłem w "New York Timesie" tytuł "Druga przemiana transseksualnego ekonomisty. - Mówi ona, że płeć określa podejście do przedmiotu". Była to życzliwa opowieść o znanym ekonomiście, a w czasie studiów na Harvardzie graczu rugby, który przeszedł operację zmiany płci. Obecnie jako "nowa kobieta" pracuje nad feministycznym podejściem do ekonomii, które jest inne niżeli tradycyjne. Tylko ciekawostka? Bynajmniej. Artykuł ukazuje główny motyw światopoglądu "NYT": człowiek jest wolny i musi sam się stwarzać, ponieważ Bóg umarł. Reszta to przypisy. Dziennik kroczy w czołówce walki o postęp. Żąda odpowiedzialności władz przed obywatelami oraz większych praw dla Murzynów i biedaków. To mu jednak nie wystarcza i konsekwentnie wskazuje nowe horyzonty. Najnowsze cele walki są wszakże - według terminologii ś.p. księdza Józefa Tischnera - "swawolą". Gazeta wychowuje Amerykę w duchu laickim. Popiera rozdział Kościoła od państwa, ateizm i materializm naukowy. Broni wolności wypowiedzi, łącznie z bluźnierstwami przeciwko chrześcijaństwu. Domaga się centralnej kontroli państwa nad oświatą, żeby w umysłach młodzieży nie bruździła "prawica religijna". Jest za aborcją i swobodą seksualną pod warunkiem, że nie szkodzi to innym. Człowiek ma wyłączne prawo do swojego ciała. W ostatniej dekadzie postęp wolności przejawia się więc uznaniem dla homoseksualizmu i ciepłym stosunkiem do zmiany płci. W sprawach społecznych dziennik chce socjaldemokracji po amerykańsku. Oczywiście popiera biznes i wolny rynek, a także związki zawodowe i silny rząd, który powinien zapewnić powszechne ubezpieczenia lekarskie i rozbudowany system zasiłków. Bezlitośnie zwalcza nadużycia zaufania publicznego w gospodarce, finansach czy w administracji. Rząd ma energicznie chronić środowisko naturalne przed chciwością korporacji, a obywateli - przed łatwym dostępem do broni. Kara śmierci jest barbarzyństwem. Gazeta ma też wizję urządzenia świata. Chce stopniowego ograniczania suwerenności państw narodowych, łącznie z Ameryką. Mimo swej potęgi USA nie mogą działać w pojedynkę, mają natomiast wszędzie szerzyć demokrację i bronić praw człowieka, opierając się na układach międzynarodowych. W odniesieniu do Stanów Zjednoczonych ten globalizm objawia się poparciem dla etnicznej różnorodności i energicznej obrony imigrantów, także nielegalnych. Na straży ładu i postępu świata ma stać wolność prasy. Program ten jest w wielu punktach nawet sympatyczny, ale "New York Times" pozostaje dość wyobcowany światopoglądowo wobec opinii publicznej. 95 procent Amerykanów twierdzi, że wierzy w Boga. Prawie dwie trzecie dopuszcza wiarę w celowe stworzenie świata i nie są przekonane do teorii ewolucji gatunków Darwina. Większość obywateli chce dopłat państwa do czesnego, aby ubodzy rodzice mogli posyłać dzieci do szkół parafialnych, które są na ogół lepsze od publicznych. Jednak dla "NYT" dofinansowanie parafii jest niedopuszczalne, bo narusza rozdział Kościoła i państwa. Ta tolerancyjna gazeta jest tolerancyjna wybiórczo. W walce z religią dziennik stosuje agresywną taktykę redakcyjną. Prasa w Polsce pisała o aferze, gdy Brooklyn Museum of Art wystawił obraz Marii Dziewicy namalowany łajnem słonia. Ówczesny burmistrz katolik Rudolph Giuliani nazwał to profanacją i zagroził odcięciem funduszy miejskich. A co na to "New York Times"? Oskarżył o atak na wolność słowa i w ciągu następnych trzech tygodni powracał do sprawy w 70 artykułach! Z tego w 37 broniono wystawy, atakując burmistrza, w 9 - chrześcijaństwa, 24 teksty zachowały neutralność w sporze. Komentarze redakcyjne były zawsze dla burmistrza niepochlebne. Pierwszy wręcz stwierdzał, że Giuliani naraża miasto na śmieszność. Odezwał się też dyrektor świetnego Museum of Modern Art, pisząc, że krytycy obrazu Marii są "nietolerancyjni" i nie mogą potępiać ludzi, których "nie rozumieją". Dopiero konserwatywny komentator dziennika William Safire odważył się ubolewać nad głupotą elity artystycznej Nowego Jorku. Obrażając większość Amerykanów chrześcijan, naraża ona muzea na utratę poparcia z funduszy publicznych. Przy okazji innej profanacji tradycji chrześcijańskiej (Jezus przedstawiony jako aktywny gej) redakcja stwierdziła, że "nie ma zasadniczej różnicy między stłumieniem produkcji kontrowersyjnej sztuki i tłumieniem form kultu". Ma być tolerancja. Gdzie leży - według "New York Timesa" - klucz do lepszego świata? Klasyczne rozumienie tolerancji nakazuje pogodzić się z istnieniem przekonań i postaw innych niż własne. Dla dziennika to za mało. Osoba tolerancyjna musi jeszcze przyjąć, że wszystkie tradycyjne wiary są zasadniczo równe, podobnie jak kultury i style życia. W żadnym razie nikomu nie wolno nikogo nawracać. Wszakże wyjątek stanowi wiara "New York Timesa" w wolny rynek, demokrację i społeczeństwo liberalne, którą powinni przyjąć wszyscy Amerykanie, a z czasem cały świat. Kto przeciwko temu protestuje, jest nietolerancyjny. U zarania takiej postawy leżał kiedyś lęk przed antysemityzmem. Teraz Żydzi nie mają czego obawiać się w samej Ameryce, więc gazecie chodzi raczej o stworzenie wzoru społeczeństwa globalnego. Zamiast uważać, że moja wiara czy kultura jest najlepsza, trzeba przyjąć, że jest najlepsza - dla mnie. Religia przypomina język - w jakim się urodziłeś, w takim ci najwygodniej. W ten sposób wartości wynikają tylko z wychowania i nie są absolutne. Wszystko staje się tymczasowe i może być przedmiotem negocjacji. Czy wartości są względne, to rzecz do dyskusji. Ale czy w takim świecie lepiej ludziom żyć, to raczej wątpliwe. Wprawdzie jest mniej konfliktów, lecz więcej poczucia pustki, którą wypełnia masom konsumpcja materialna. Intelektualiści zaś muszą obalać kolejne tabu, by udowodnić, że mają rację bytu. W takim świecie władza i przywileje wpadają w ręce heroldów postępu. Wszyscy są równi, lecz niektórzy równiejsi. Szlachetny na pierwszy rzut oka program gazety można podejrzewać o subtelny egoizm. Urodzeni przywódcy postępu chcą sobie stworzyć globalne środowisko, gdzie zawsze będą górą. Dziś na horyzoncie walki o wolność znajdują się prawa zwierząt. Jeden z cytowanych przez gazetę ekspertów stwierdził, że należy wytaczać procesy sądowe w imieniu goryli, które powinny być uznane za "osoby" będące pod ochroną konstytucji. Pogląd ten jednak nie uzyskał poparcia w komentarzu redakcyjnym. "New York Times" zaprzągł do naprawy rodzaju ludzkiego doskonały warsztat prasowy. Zachowuje pozory równowagi i często nawet jest bezstronny. Indoktrynacja wartościami liberalnymi odbywa się przez zaspokajanie ciekawości świata. Dzięki prawie tysiącu dziennikarzy powstaje świetny serwis krajowy i zagraniczny. Starannie rozdzielają oni materiały na cztery kategorie. Jedne przedstawiają jako czyste wiadomości, inne jako analizy faktów, jeszcze inne jako opinie konkretnych komentatorów i w końcu "sanctus sanctorum" - komentarz redakcyjny. W ten sposób powstaje wrażenie, że za każdym razem ostrzega się czytelnika przy przekraczaniu kolejnych progów subiektywizmu, a poglądów nikt mu nie narzuca.Dziennikarstwo odpowiada na pięć klasycznych pytań: kto, co, kiedy, gdzie, dlaczego. Czytając "NYT", można ufać, że pierwsze cztery odpowiedzi są prawdziwe. Błędy rzeczowe wyłapuje gęste sito. Materiał skierowany do druku czyta kierownik działu, następnie dokumentalista, który sprawdza fakty, wyszukuje sprzeczności i bada równowagę ujęcia w rozumieniu redakcji. Potem czyta redaktor wydania pod tym samym kątem i sprawdza gramatykę. Następnie tzw. starszy redaktor czyta każdy tekst przeznaczony na pierwszą stronę, a także materiały mające ponad 1200 słów. Trudno tu o przypadkowe błędy, chociaż się zdarzają. Dopiero przy odpowiedzi na piąte pytanie - dlaczego? - otwiera się pole dowolności. Chodzi bowiem o motywy działania, co już jest interpretacją faktów. Obowiązuje tu redakcyjny światopogląd. Na przykład sprawozdania sportowe: zawodnicy często twierdzą, że zwycięstwo dała im modlitwa i pomoc Boga, co można usłyszeć w telewizji. "NYT" jednak przemilcza te wyjaśnienia sportowców, aczkolwiek modlitwa poprawia skuteczność ludzkiego działania, choćby dlatego, że pomaga się skupić. Jej siłę sprawczą może więc uznać także agnostyk i ateista, traktując jako rodzaj medytacji. Ale dla "New York Timesa" byłoby to niepożądanym argumentem na rzecz postawy religijnej. Łamie więc etykę dziennikarską, by postawić na swoim. Dziennik traktuje siebie niesłychanie poważnie w sprawach dużych i małych. Dziesięć lat trwały wewnętrzne dyskusje, czy wprowadzić kolumnę „opinions and editorials” stałych felietonistów i przygodnych komentatorów. Przeciwnicy lękali się, że wypadnie to za blisko komentarzy redakcyjnych na sąsiedniej stronie. A dziś jest to najciekawsza część gazety. Również dziesięć lat trwał spór, czy przed nazwiskiem kobiet stawiać "Ms" zamiast "Mrs" lub "Miss". Kiedy w końcu po raz pierwszy pojawiło się "Ms", redakcję odwiedziła z kwiatami czołowa feministka Gloria Steinem. Tytuł podkreśla samodzielność kobiety ponieważ nic nie mówi o jej statusie małżeńskim. Ten graniczący ze śmiesznością nabożny stosunek dla swej misji daje wszakże świetne rezultaty. Gazeta zdobyła 101 Nagród Pulitzera, dwa razy więcej niż następna z kolei. Gazeta jest potężnym biznesem, ale głównym celem korporacji "New York Timesa" wcale nie są pieniądze. Wpływy przekraczają 3,5 miliarda dolarów, lecz kapitał stanowi  instrument naprawiania świata. Kto tego nie zrozumiał i chciał tylko powiększać zyski, musiał odejść z budynku na 43. Ulicy w sercu Manhattanu. Priorytety dziennika ukazała afera "papierów Pentagonu", która postawiła "NYT" na czele czwartej władzy w Ameryce, prasy, obok władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Żaden polityk czy obserwator świata nie może już ignorować "Timesa". Jak to się stało? 13 czerwca 1971 roku dziennik zamieścił pierwszy odcinek tajnego raportu analityków Departamentu Obrony o etapach wplątania USA w wojnę w Wietnamie. Wściekły prezydent Richard Nixon uzyskał sądowy zakaz dalszej publikacji, "New York Times" złożył apelację i Sąd Najwyższy uchylił zakaz druku. Po innym wyroku gazeta zapłaciłaby wielomilionowe kary, a wydawcy groziło więzienie. Doradcza firma prawnicza sprzeciwiała się ogłoszeniu "papierów Pentagonu". Gdyby na czele korporacji stał zwykły przedsiębiorca, posłuchałby tej rady. Trzeba mieć poczucie misji publicznej, żeby ryzykować dla jakiejś sprawy więzienie i ruinę. Jeszcze dziesięć lat później gen. William Westmoreland i dyrektor CIA William Colby twierdzili, że wojna wietnamska nie została przegrana w Wietnamie, ale na pierwszej stronie „New York Timesa". Jednak publikacja Papierów Pentagonu wzmocniła wolność prasy, dodając odwagi wydawcom w krytykowaniu rządu. Szefom korporacji "NYT" chodzi o wpływy, a nie o pieniądze. Redakcję i biznes oddziela tu "żelazna kurtyna", choć sekcje tematyczne planuje się z myślą o reklamodawcach. Dla ochrony niezależności dziennikarzy pracownikom z obu części kompanii nie wolno kontaktować się poniżej szczebla stanowisk wymienionych w stopce redakcyjnej. Wśród tysięcy komputerów korporacji tylko jeden ma dostęp do obu systemów: redakcyjnego i biznesowego. To komputer wydawcy. Pięćdziesięciolatek  Arthur Ochs Sulzberger Jr jest prezesem korporacji i wydawcą gazety. "NYT" sprzedaje w całej Ameryce 1,2 miliona egzemplarzy, a w weekendy 1,7 miliona. Korporacja jest właścicielem poważnej gazety "Boston Globe", szesnastu gazet regionalnych, ośmiu stacji telewizyjnych, dwóch radiowych. Poza tym rozprowadza artykuły i komentarze w syndykacie dwu tysiącom odbiorców na pięciu kontynentach. NYT News Service ma 650 odbiorców w ponad 50 krajach. Do korporacji należy dziennik "International Herald Tribune" wydawany w Paryżu. "IHT" o nakładzie 200 tysięcy egzemplarzy czyta światowa elita. Poglądy redakcji "New York Timesa" głosi więc machina medialna, która na całym świecie nie ma sobie równej wpływem. Korporacja jest spółką akcyjną pod kontrolą rodziny Sulzbergerów, która posiada akcje klasy B uprawniające do wyboru 70 procent członków zarządu. Prawo pierwokupu akcji B mają tylko członkowie rodziny, a potem NYT Co. Jeśli nie będzie nabywcy, akcje wolno sprzedać na rynku, ale dopiero po zamianie na klasę A, pozbawionych tego przywileju. Porozumienie o podziale akcji ma obowiązywać jeszcze 21 lat po śmierci ostatniego dorosłego członka rodziny, czyli praktycznie do połowy bieżącego wieku. Akcje klasy B stanowiły w połowie lat 90. mniej niż pół procent wszystkich akcji. Daje to Sulzbergerom władzę nad wielkim majątkiem kosztem innych udziałowców, którzy praktycznie nie mają wpływu na skład zarządu. Komu to się nie podoba, nie kupuje udziałów w korporacji. Tym sposobem kilkanaście osób - o skądinąd skromnym stylu bycia - kontroluje narzędzie przemiany globalnej świadomości. To rodzinne imperium założył Adolph S. Ochs, syn Juliusza, urodzonego w Niemczech Żyda, który zajmował się handlem domokrążnym. Adolph jako chłopiec czyścił formy zecerskie w drukarni gazet w Tennessee. W roku 1878, w wieku 20 lat, zaczął wydawać za pożyczone 37 i pół dolara "Chattanooga Times". Po latach kupił udziały kontrolne nowojorskiego "Timesa", gazety poważnej, lecz na krawędzi bankructwa. W sierpniu 1896 roku, gdy Ochs został wydawcą, nakład wynosił 9 tysięcy egzemplarzy. Jego pierwszym posunięciem było trzykrotne obniżenie ceny. Kiedy Ochs umierał w roku 1935, nakład wynosił 400 tysięcy. Wśród goniących za sensacją dzienników Ochs uczynił z "NYT" gazetę poważną i bezstronną. Nie chciał komiksów i krzykliwych tytułów. Wiedział jednak, że czytelnicy lubią zbrodnie, seks i przemoc. Zręcznie dawał je pod pozorem "socjologii miasta". I był dalekowzroczny. Wszystkie zyski - po zaopatrzeniu siebie i rodziny - inwestował w środki zbierania informacji. Ochs wszelkimi sposobami zdejmował z "NYT" etykietkę "żydowskiej gazety". Podczas I wojny światowej nakazał, by "nie dawać za dużo miejsca" pomocy Żydów amerykańskich dla pobratymców w Europie. Nie lubił Żydów z Europy Wschodniej, których uważał za "niepożądanych", bo stali kulturalnie niżej od niemieckich. Podczas II wojny dziennik próbował pomniejszyć rozmiary Holokaustu. Dopiero w 1996 roku przyznał się do winy. Na wystawie z okazji 100. rocznicy zakupienia "NYT" przez rodzinę Ochs pojawiła się dwuzdaniowa notka: "New York Times” był krytykowany za poważne zlekceważenie holokaustu. Chociaż niektóre doniesienia zostały wyraźnie podane, to wystawa pokazuje, że krytyka była uzasadniona". Obok znalazł się wycinek artykułu z 1942 roku o "milionie Żydów zabitych przez nazistów", który pojawił się dopiero na stronie siódmej. Według innego tekstu Hitler zabił "400 tysięcy Europejczyków". Słowo Żyd pojawiło się w siódmym akapicie tego artykułu. Aż do końca lat 60. w kierownictwie gazety nie było żadnego Żyda. Dopiero wtedy zastępcą naczelnego został Abraham Michael Rosenthal, ale podpisywał teksty tylko inicjałami obu imion, podobnie jak inni żydowscy dziennikarze. W tamtych czasach redakcja sprawdzała miarką długość kolumn poświęconych Żydom i Arabom, aby pod koniec tygodnia bilans wyszedł na zero. Miało to świadczyć o obiektywnym podejściu do konfliktu. "New York Times" odrzucił antysyjonizm dopiero po wojnie sześciodniowej w roku 1967. Po wielkim sukcesie wojskowym Izraela w Ameryce wybuchł żydowski nacjonalizm i dziennik musiał dotrzymać kroku czytelnikom. Trzy lata później Rosenthal został pierwszym redaktorem naczelnym żydowskiego pochodzenia. Obecny wydawca Arthur O. Sulzberger Jr należy do Kościoła episkopalnego po matce i ojczymie. Jest religijnie obojętny, a jako wyznanie podaje "New York Times". Jednak judaizm reformowany zbyt silnie zakorzenił się w rodzinie i redakcji, by wyparował razem z wiarą. Bóg umarł, lecz pozostał judaizm bez wiary. Jedna z ostatnich deklaracji stwierdza: "To, co nas łączy, to nie jest wspólny poziom religijnego kultu; to, co nas łączy, jest raczej zaangażowaniem w tikkum olam, w uzdrowienie i naprawę świata".

Przy pisaniu tego tekstu wykorzystano - Edwin Diamond: "Behind the Times", The University of Chicago Press; William Proctor: "The Gospel According to The New York Times", Broaddman and Holman Publishers

 

Misja, nie spisek             KRZYSZTOF KŁOPOTOWSKI

Dawid Warszawski wmawia mi, że odkryłem globalny spisek "New York Timesa". Tego nie twierdziłem. Spisek polega na utworzeniu tajnej organizacji o niejawnych metodach działania dla podstępnego osiągnięcia celów. Natomiast "NYT" jest spółką o udziałach sprzedawanych na giełdzie nowojorskiej. Z mocy prawa wszystkim ujawnia organizację, strukturę własności i finanse. Wcale też nie ukrywa metod. Cóż bardziej otwartego niż wielki dziennik, który coś opublikuje lub przemilczy - i każdy to widzi.

"New York Times" jest nie tylko gazetą informacyjną, lecz również wychowawczą. Czy narzuca swoje cele? Raczej wpaja, niż narzuca, aby po pewnym czasie czytelnicy uznali je za własne. Jednak cele również nie pasują do pojęcia spisku. W każdej chwili mogą być poddane krytycznej analizie i odrzucone w części lub całości. Jest to więc misja, a nie spisek. Autor podtyka mi ilustrację z prasy nazistowskiej, gdzie lektura (londyńskiego) "Timesa" miała przemieniać angielską dziewczynę w okropną karykaturę Żydówki. Uważa, że tak samo myślę o działaniu "NYT". Dyskusja z argumentem na takim poziomie wymaga ustępstwa w sprawie manier, ale jednak spróbuję. Jak antysemici lubią grzebać w cudzych spodniach, tak tropiciele antysemityzmu w cudzych życiorysach. Od razu mówię, co się u mnie znajdzie. Podczas sporu o klasztor karmelitanek w Oświęcimiu poparłem żydowski punkt widzenia w telewizji polonijnej w Nowym Jorku i odszedłem z pracy w pewnej polskiej instytucji. Wpływu gazety doświadczyłem na sobie. Jest dobroczynny. Przekształciła nieco naiwnego inteligenta polskiego w świadomego mieszkańca globu. Czytałem ją codziennie w Nowym Jorku w latach 1987 - 1999, a obecnie kilka miesięcy w roku, kiedy tam przebywam. Własną opinię o gazecie utwierdziłem lekturami podanymi w przypisie artykułu. Oprócz tego niektóre fakty sprawdziłem w książce "The Trust: Private and Powerful Family Behind the CNew York TimesČ" Susan E. Tift i Aleksa S. Jonesa o kontrolującej gazetę rodzinie Sulzburgerów, za którą to książkę autorzy dostali nagrodę Pulitzera. Wbrew temu, co twierdzi mój oponent, wiadomo, skąd czerpałem informacje. Zostały dobrze udokumentowane.

Dlaczego tabu?

Istnieje coś takiego, jak genotyp kulturowy. Narody nie są takie same. Różnie sobie radzą w określonych warunkach i starają się stworzyć dla siebie najlepsze. Jednak Warszawskiego irytuje opinia, że "NYT" propaguje globalizm, który sprzyja "urodzonym heroldom postępu". A przecież Żydzi od dwóch tysięcy lat (nawet dłużej, jeśli liczyć niewolę babilońską) żyją w diasporze, czyli w świecie globalnym. Ich wkład w rozwój cywilizacji jest tak ogromny, że zostawia daleko w tyle inne nacje. Mają zdolności umysłowe większe od innych formacji etnicznych. Jest to skutek wychowania religijnego, które wpajało samodzielność myślenia i wielki szacunek dla wiedzy. Potem prześladowania ze strony chrześcijan wymusiły nadzwyczajną umiejętność adaptacji i brutalnie odsiały z zasobu genetycznego osobników mniej inteligentnych. Przekazywany przez trzy tysiąclecia mit narodu wybranego przez Boga wrył się w umysły. U wielu świeckich Żydów przejawia się dziś jako skłonność przywódcza. Judaizm laicki ma podobną dynamikę jak judaizm wyznaniowy. Religijne podstawy kultury działają siłą bezwładu również po zmierzchu wiary. Warszawski powiada, że program "NYT" wywodzi się z Oświecenia, a nie judaizmu reformowanego. Myślę, że ważne są oba te czynniki. Żydzi wychodzący z getta mieli w oświeceniowej ideologii rozumu sojusznika do walki z przesądami opartymi na religii. Dzięki temu mogli asymilować się w narodach europejskich, zasilając je swymi talentami. Nastąpiło to w okresie rewolucji przemysłowej i rozkwitu kapitalizmu. Przemysł i kapitał to najsilniejsze narzędzia przekształcania świata. Sięgnął po nie judaizm reformowany i przyspieszył postęp całego Zachodu. Taka interpretacja roli Żydów w cywilizacji zachodniej wynika z podstawowej wiedzy o historii i jest przyjmowana spokojnie w Ameryce. Dlaczego ma stanowić tabu w Polsce? Zapewne z odruchowego lęku przed antysemityzmem wywołanym zazdrością. Tymczasem tolerancyjna Ameryka stała się drugą ziemią obiecaną. Żydzi czują się tam tak bezpiecznie, że analizują swe przewagi i mechanizm wpływów w ogólnie dostępnych publikacjach autorów godnych zaufania. Omówiłem je swego czasu w artykule "Geniusz Żydów" w dzienniku "Życie".

Komu służy globalizacja

Mój oponent stawia niepokojące pytanie - jeśli urodzeni przywódcy postępu będą górą, to my gdzie? Odpowiedź brzmi – w tyle, jako przedmiot ich władzy. Przynajmniej taką daje Ameryka tworząca właśnie społeczeństwo globalne. Zdumiewające informacje dostarcza J. J. Goldberg w książce "Jewish Power" omówionej we wspomnianym artykule. "Nikt spoza ich klanu już się władzy ni przywilejów nie dochrapie" - ironizuje Warszawski. Rzeczywiście jest ciężko, ale bez przesady! W ostatniej dekadzie Chińczycy amerykańscy zaczynają przejmować elitarne instytucje, ponieważ są jeszcze lepiej wyposażeni przez swoją kulturę do rywalizacji o władzę i pieniądze. W Ameryce działa bowiem zasada nagradzania zasługi. Dlaczego warto o tym mówić w Polsce, narażając się na insynuacje? Aby poprawić nasze szanse zajęcia lepszych pozycji w świecie. Mnóstwo Polaków nie zdaje sobie sprawy, jaki szok ich czeka po otwarciu granic. Przegrają z kretesem, jeśli nie będą pilnie słuchać nauczycieli globalizacji. Moglibyśmy uczyć się od Chińczyków, lecz Żydzi są nam bliżsi. Zamiast odgrzebywać z grobu sarmatyzm, jak w "Ogniem i mieczem", "Panu Tadeuszu", "Zemście" i podobnych wspominkach, musimy szybko się uczyć reguł nowego świata. Trzeba szeroko otworzyć polskie umysły, poczynając od inspirującego wychowania dzieci, przez wpajanie wielkiego szacunku do wiedzy, aż po naukę samodzielnego myślenia, w tym religijnego. Szkoda, że polski katolicyzm nie przejął od judaizmu żarliwości intelektualnej, kiedy był na to czas. Teraz jest za późno, można jednak rozwijać ciekawość świata i umacniać wiarę w siebie aż do tupetu. Musimy też nauczyć się kreatywnego stosunku do pieniądza, odkładania konsumpcji i inwestowania w przyszłość. Mówiąc wprost, potrzebna jest nam pewna judaizacja kultury - jeśli globalizacji nie chcemy uczyć się po chińsku.

Pluralizm a bluźnierstwo

Warszawski twierdzi, że "NYT" nie ma uprzedzeń wobec chrześcijaństwa... Jednak w gazecie łatwo znaleźć bluźnierstwa przeciwko tej religii. Ja również mam dystans do Kościoła, lecz bluźnierstw nie lubię. Kaleczą one psychikę, atakując symbole otoczone czcią. Czemu "NYT" nie bluźni przeciwko judaizmowi ani islamowi czy buddyzmowi, ale jak najchętniej przeciwko katolicyzmowi? Ta obsesja zapewne wynika z potrzeby odreagowania okrutnych prześladowań przez Kościół w przeszłości. Wszakże ciekawym wyjątkiem są oświadczenia Ligi Katolickiej w "NYT". Jeden z tekstów radził, żeby Mojżeszowi dać na scenie kochanka i zobaczyć, co z tego wyniknie. Była to reakcja Ligi na energiczne poparcie gazety dla sztuki teatralnej, w której Jezusa przedstawiono jako geja. Według drugiego oświadczenia należało przebić figurę Mojżesza rurą ściekową i zobaczyć, co się stanie. To z kolei odpowiedź na życzliwą recenzję nowego dzieła sztuki, figury Matki Bożej przebitej taką rurą. W ten sposób Liga chce uświadomić redakcji i czytelnikom, jak czują się katolicy. "NYT" bluźni przeciw chrześcijaństwu w materiałach redakcyjnych, ale dopuszcza te bluźnierstwa przeciw judaizmowi tylko w ogłoszeniach płatnych Ligi. Jest to zyskowny model pluralizmu poglądów. Jak zarobić na przeciwnikach? Trzeba ich sprowokować, a potem pobrać opłatę za obronę własną i - mamy pluralizm. Kłóci to się z pojęciem bezstronności prasy. Gdybym chciał zamieścić w "NYT" polemikę z programem redakcji, mógłbym to zrobić najwyżej w formie ogłoszenia, a i to nie jest pewne. Obrońca gazety chciałby mi zabronić takiej polemiki w "Rzeczpospolitej". Jednak tę dyskusję warto prowadzić w celu modernizacji naszej umysłowości, i tylko w tym kierunku. Dawid Warszawski próbuje korygować poglądy Polaka nowojorskiego, a to duża różnica wiedzy i punktów widzenia. -   

 

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka