miepaj miepaj
765
BLOG

Jak ewolucjonizm stał się religią

miepaj miepaj Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

 

Mieczysław Pajewski
 
Jak ewolucjonizm stał się religią.
 
 
Na marginesie artykułu
 
Michaela Ruse'a *
 
 
Znany filozof-ewolucjonista i (jak się okaże z dalszej części artykułu – przeciwnik kreacjonizmu) zaczyna od przypomnienia czytelnikom, jak to w 1980 roku młody gubernator Arkansas, Bill Clinton, zlekceważył swoją bazę wyborczą i został pokonany w wyścigu o ponowny wybór. Nauczył się wtedy czegoś, czego się nigdy nie zapomina – odzyskał urząd w 1982 roku i pozostał gubernatorem, aż został wybrany prezydentem całych Stanów Zjednoczonych. W czasie dwuletniej przerwy w sprawowaniu przez Clintona funkcji gubernatora stanu Arkansas dom gubernatora w stolicy stanu był zajęty przez człowieka o nazwisku Frank White, którego zaskoczenie tym wyborem – stwierdza zjadliwie Ruse – było równe tylko jego brakowi kompetencji do sprawowania tego urzędu.
 
Gubernator White podpisał bezkrytycznie projekt ustawy, czyniąc z niej prawo stanowe, popieraną przez pewnego kongresmana stanowego, ewangelicznego chrześcijanina. Nad tą ustawą legislatura stanowa dyskutowała zaledwie niecałe pół godziny. Była to ustawa o „zrównoważonym traktowaniu” ewolucjonizmu i kreacjonizmu. Wymagała ona, aby dzieci były uczone nie tylko teorii ewolucji, ale także Biblii – branej absolutnie dosłownie. Sprzeciwiając się twierdzeniu, że wszyscy pochodzimy, co odkrył Karol Darwin, dzięki wolnemu procesowi rozwoju od bardzo prostych organizmów, dzieci miano także uczyć na zajęciach z biologii, że Adam i Ewa byli realnymi ludźmi i że Potop Noego pokrywał kiedyś całą Ziemię.
 
Konstytucja Stanów Zjednoczonych oddziela kościół i państwo. Bez względu na swoje pedagogiczne zalety – a było ich kilka – prawo Arkansas było wyraźnie niekonstytucyjne, twierdzi Ruse. [Chodzi mu o to, że konstytucja Stanów Zjednoczonych rozdziela kościół i państwo, więc jeśli kreacjonizm jest zamaskowaną religią, nie powinien być nauczany w szkołach państwowych.] American Civil Liberties Union (Amerykański Związek Wolności Obywatelskich) [złowieszcza organizacja, która uważa, że Amerykanie tylko wtedy są wolni, gdy nie wolno nauczać żadnych innych teorii pochodzenia życia oprócz ewolucjonizmu, a zostaną zniewoleni, jeśli obok ewolucjonizmu będzie się nauczać także kreacjonizmu] zakwestionował to prawo i zanim rok się skończył, odbyła się rozprawa, która obaliła ustawę. Jako świadkowie-eksperci ze strony ACLU pojawił się profesor z Harvardu, paleontolog i najbardziej znany ewolucjonista Ameryki, Stephen Jay Gould, oraz nie tak znany – pisze o sobie skromnie Ruse – profesor filozofii z University of Guelph w Kanadzie.
 
Pamiętam nadal – pisze po 20 latach Ruse – spory w gmachu sądu Arkansas z jednym z najbardziej znanych literalistów (obecnie ogólnie znanych jako kreacjoniści). Duane T. Gish, autor bestsellera Evolution: The Fossils Say No!, był mocno oburzony za to, co odczuwał za bezpodstawne wywyższanie się ekspertów reprezentujących stronę nauki [czyli ewolucjonizmu, no bo skoro kreacjonizm jest zamaskowaną religią, to Państwo rozumiecie...].
 
– Doktorze Ruse – rzekł Gish – kłopot z wami, ewolucjonistami, polega na tym, że po prostu nie gracie uczciwie. Chcecie powstrzymać nas, ludzi religijnych, od nauczania naszych poglądów w szkołach. Ale wy, ewolucjoniści, jesteście tak samo religijni, tylko na wasz sposób. Chrześcijaństwo mówi nam, skąd się wzięliśmy, dokąd idziemy i co powinniśmy robić w międzyczasie. Żądam od pana, by pokazał pan jakąkolwiek różnicę w waszej postawie, po stronie ewolucjonizmu. Mówi on wam, skąd się wzięliście, dokąd zmierzacie i co powinniście robić w międzyczasie. Wy, ewolucjoniści, macie swojego Boga, a nazywa się on Charles Darwin.
 
Wówczas raczej bagatelizowałem – pisze Ruse – to, co Gish mówił, ale rozmyślałem nad jego słowami podczas powrotnego lotu samolotem do domu. I nigdy o nich nie zapomniałem. Faktycznie kierowały one większością moich badań przez ubiegłe dwadzieścia lat. Może to być heretyckie, co powiem – i wielu moich przyjaciół uczonych może przywiązać mnie do stosu i podłożyć ogień pod zgromadzone wokół drewno – myślę teraz, że kreacjoniści w rodzaju Gisha mieli absolutną słuszność w swojej skardze.
 
Ewolucjonizm jest propagowany przez ewolucjonistów jako coś więcej niż tylko nauka. Ewolucjonizm jest rozpowszechniany jako ideologia, jako świecka religia – jako dojrzała alternatywa dla chrześcijaństwa, dająca sens i moralność. Jestem zawziętym ewolucjonistą i byłym chrześcijaninem, ale muszę przyznać, że skarżąc się – a Gish jest tylko jednym z wielu, którzy to czynią – literaliści mają absolutną rację. Ewolucjonizm jest religią. Było to prawdą o ewolucjonizmie na początku i jest prawdą o ewolucjonizmie nadal dzisiaj.
 
*
Jednym z najwcześniejszych ewolucjonistów był dziewiętnastowieczny lekarz, Erazm Darwin, dziadek Charlesa. Nie był on ateistą, wierzył raczej w Boga jako „Nieruchomego Poruszyciela”: istotę, która decyduje na samym początku o przyszłych losach natury, ustanawia nieprzekraczalne prawa i nigdy już nie działa.
Erazm Darwin słusznie uważał, że ten „deizm” niezgodny jest z chrześcijańskim teizmem, który uważa, że Bóg jest zawsze gotów do cudownego interweniowania w stworzonym przez Siebie świecie. Dla Erazma Darwina ewolucjonizm był po prostu potwierdzeniem jego zaangażowania po stronie wyznaczonego przez prawa przyrody procesu stworzenia ustalonego przez nieinterweniującego Boga. Była to część jego alternatywnej religii.
 
Do tej wizji dziadek Darwina dodał entuzjazm dla postępu społecznego – ucieleśnionego przez Rewolucję Przemysłową – który odtąd wpisał do swojej nauki. Erazm widział postęp społeczny jako wyłonienie się z prostego społeczeństwa, opartego na wsi, całej złożoności współczesnego miasta i analogicznie uważał, że ewolucja powstaje stopniowo z prostych i niezróżnicowanych kropelek pierwszych form życia (znanych jako „monady”) do apoteozy organicznej złożoności, rasy ludzkiej.
 
W swoim progresywizmie – zwłaszcza wierząc, że my, ludzie, sami możemy ulepszyć i ulepszamy nasz ogólny byt – Erazm wyraźnie stanął w jeszcze inny sposób przeciw chrześcijaństwu, które podkreśla, iż zbawienie przychodzi tylko dzięki Bogu. Dla chrześcijanina nasze największe ziemskie zyski „są niczym”.
 
Ewolucjonizm więc pojawił się jako pewnego rodzaju świecka ideologia, jawny substytut dla chrześcijaństwa. Podkreślał on prawa przyrody przeciwko cudom i przez analogię promował postęp przeciwko opatrzności. I tak to trwało. W 1859 roku Charles Darwin, ojciec nowoczesnej myśli ewolucyjnej, opublikował swoje wielkie dzieło O powstawaniu gatunków. Przy pomocy tej książki Darwin miał nadzieję dokonać zmiany i stworzyć mniej ideologiczny system ewolucji. Zaofiarował systematyczne badanie świata biologicznego, pokazując jak wiele różnych czynników – zapis kopalny, geograficzny rozkład organizmów, odkrycia embriologii – wskazują na ewolucję. Jednocześnie zaproponował swój słynny mechanizm doboru naturalnego: dzięki ciśnieniu populacyjnemu (pewne organizmy obficie się rozmnażają i mają potomstwo, a niektóre – nie) działającemu przez epoki to „przetrwanie najlepiej dopasowanych” prowadzi do pełnej zmiany.
 
Ale prawie od razu wysiłki Darwina zostały zniweczone przez jego największego zwolennika, znanego jako jego „buldog”, Thomasa Henry'ego Huxleya.
 
Kiedy Jezus umarł, nie pozostawił żadnej funkcjonującej religii – stwierdza Ruse. – Było to dzieło jego zwolenników, zwłaszcza św. Pawła i – jak wszyscy wiemy – chrześcijaństwo św. Pawła nie było dokładnie identyczne z chrześcijaństwem Jezusa. [Nie będę z tym twierdzeniem polemizował, bo nie o tę sprawę tu przede wszystkim chodzi.] Podobnie jak Paweł, wielki apostoł chrześcijaństwa, Huxley – jeden z najznakomitszych uczonych i największych nauczycieli oraz społecznych reformatorów swych czasów – rozpoczął od zanegowania ewolucjonizmu, a kiedy się nawrócił na ewolucjonizm, miał ten sam entuzjazm co Paweł.
 
Ale również jak Paweł, pomimo całego swego szacunku dla Charlesa Darwina Huxley widział w pismach mistrza tylko zapowiedź tego, czego sam potrzebował do swoich własnych celów. A pracując, by je zrealizować, Huxley doprowadził do tych samych konsekwencji co Paweł: funkcjonującego systemu, ale nie tego systemu, jaki stworzył człowiek, w którego imieniu działał i nauczał. [Proponuję jakoś przełknąć porównanie Jezusa i Darwina, by śledzić myśl autora.]
 
Początek miał miejsce w tym okresie wiktoriańskiej Brytanii, kiedy należało przekształcić kraj ze społeczeństwa wiejskiego, niemal feudalnego i dopasować go do zurbanizowanej i zindustrializowanej przyszłości. Wszędzie istniała potrzeba reformy: w służbie cywilnej miały liczyć się zalety, a nie powiązania. W medycynie lekarze mieli przestać zabijać pacjentów i zacząć ich leczyć. W edukacji nauczanie miało być podporządkowane teraźniejszości, a nie gloryfikować przeszłość. Huxley i jego koledzy reformatorzy znajdowali się bardzo blisko tego wszystkiego – sam Huxley był dziekanem college'u, służył jako członek nowej Londyńskiej Rady Szkolnictwa (London School Board) i wielu królewskich komisji dozorujących stan rzeczy w szkolnictwie.
To prawda, że Huxley widział chrześcijaństwo – a zwłaszcza panujący Kościół Anglikański – za stowarzyszony z siłami reakcji i władzy. Zwalczał je gorąco, a najbardziej znana jest jego debata z Samuelem Wilberforce'em, biskupem z Oxfordu. (Podobno zapytany, czy pochodzi od małp ze strony dziadka czy babki, Huxley odpowiedział, że wolałby raczej pochodzić od małpy niż od biskupa Kościoła Anglii.)
 
Dlatego jako społeczny reformator Huxley, znany w czasopismach jako „papież Huxley”, był zdeterminowany znaleźć jakiś substytut dla chrześcijaństwa. Ewolucjonizm z jego naciskiem kładzionym na nieprzekraczalne prawo przyrody – którego można by użyć do obrazowania przesłań postępu społecznego – był doskonałym kandydatem. Życie znajduje się we wznoszącej się windzie. Dotarło do wiktoriańskiej Brytanii. Kto wie, jakie chwały i tryumfy mogą się przed nim znajdować? Stąd wizja św. Tomasza – coś, co należy głosić daleko i szeroko. Funkcjonujące kluby męskie, popularne kongresy naukowe, dyskutujące społeczeństwa, zgromadzenia uniwersyteckie były listami do Koryntian i Galacjan pisanymi przez Huxleya. Rzeczywiście, uznając, że dobra religia potrzebuje moralnego przesłania jak też historii i obietnicy przyszłej nagrody, Huxley coraz bardziej odwracał się od Darwina (który nie był bardzo dobry w dostarczaniu tego wszystkiego) ku innemu angielskiego ewolucjoniście.
 
Herbert Spencer – płodny autor i bardzo popularny filozof dla mas – podzielał z Huxleyem wizję ewolucji jako pewnego rodzaju metafizyki raczej niż zwykłej nauki. Był szczęśliwy z podkreślania, że nawet moralne dyrektywy pochodzą z procesu ewolucyjnego.
 
„Społeczny darwinizm” (dokładniej, społeczny spenceryzm) uważał, że z ewolucjonizmu wynika walka i sukces dla niewielu, a więc przesłanie moralne rozumiano jako entuzjazm dla indywidualizmu wolnej ręki. Państwo nie powinno się wtrącać do rozwoju społeczeństwa, a najlepszym powinno się umożliwiać dostawać na szczyt. Ci, którym się nie powiodło, zasługują na swój marny los.
 
Oczywiście, istniały różnice między społecznymi darwinistami. Socjaliści, marksiści i anarchiści także uzasadniali swoje przekonania w imię Darwina. Istotne jest, że zaprzęgnięcie ewolucjonizmu do celów jawnie moralnych, nawet politycznych, nastąpiło jeszcze w dziewiętnastym stuleciu.
 
Jeszcze istotniejsze jest, że trwało ono w dwudziestym wieku. Idee ewolucyjne podlegały wielkim przekształceniom w latach 1930-tych i 1940-tych, kiedy rozwinięto profesjonalną naukę badań ewolucyjnych – naukę, która stała na własnych nogach, dzięki swoim własnym zaletom, nie potrzebując alternatywnej kariery jako świeckiej ideologii. Ale ta świecka ideologia czy religia nie zwinęła namiotów i nie odeszła. Jedną z najbardziej popularnych książek tej epoki była Religion without Revelation [Religia bez Objawienia], napisana przez ewolucjonistę Juliana Huxleya, wnuka Thomasa Henry'ego. Opublikowana najpierw w 1927 roku, książka została zrewidowana (po raz drugi) i ponownie wydana w latach 1950-tych. „Wszelka myśl i emocje – napisał Huxley – nawet najwyższe, wyłoniły się z naturalnego umysłu, którego wolny rozwój można prześledzić w ewolucji życia, tak więc życie w ogólności i człowiek w szczególności są tymi częściami substancji świata, w których utajone mentalne własności ujawniły się w najpełniejszym stopniu”. Jak zawsze ewolucja robiła wszystko, czego oczekiwano od religii, a nawet więcej.
 
*
Dzisiaj zawodowy ewolucjonizm ma się dobrze. Ale stara religia przetrwała i ma się dobrze obok niego. Dzisiejszy ewolucjonizm ma swego mistycznego wizjonera, swego św. Jana od Krzyża. Harvardzki entomolog i socjobiolog, Edward O. Wilson, mówi nam, że dysponujemy teraz „alternatywną mitologią”, aby pokonać tradycyjną religię. „Jej narracyjną formą jest epika: ewolucja Wszechświata od big bangu piętnaście miliardów lat temu przez powstanie pierwiastków i ciał niebieskich, aż do powstania życia na Ziemi”.
 
Wierny najstarszej tradycji ewolucyjnego teoretyzowania – wczytywania swojej moralności i polityki do nauki i wówczas odczytywania z niej tego ponownie – Wilson ostrzega nas, że ewoluowaliśmy w symbiotycznym związku z resztą przyrody ożywionej i jeśli nie będziemy pieścili i zachowywali bioróżnorodności, wszyscy zginiemy. Sięgając do dyspensacjonalizmu swojego dzieciństwa związanego z Południowymi Baptystami, z elokwencją i moralnym zapałem Billy'ego Grahama, Wilson wzywa nas do pokuty, do powstania i uznania naszych grzechów i do kroczenia naprzód na drogach ewolucji. Pozostał nam krótki czas, inaczej ogarnie nas wszystkich moralna ciemność.
 
Język Stephena Jaya Goulda nie jest wcale bardziej umiarkowany. Uczy on nas, że ewolucja „uwalnia ducha ludzkiego”, że ewolucja „przekracza każdy mit ludzkiego pochodzenia o lata świetlne”, oraz że powinniśmy „wysławiać ten ewolucyjny związek – dużo wspanialszy pałac dla ludzkiej duszy, niż jakikolwiek miły lub parafialny komfort kiedykolwiek wyczarowany przez naszą rozdętą neurologię, by zaciemnić źródło bytu fizycznego”.
 
Gould ostatecznie odrzuca tradycyjne odczytania ewolucji na rzecz bardziej uduchowionej liberalnej wersji: „Musimy przyjąć, że świadomość nie wyewoluowałaby na naszej planecie, gdyby pewna kosmiczna katastrofa nie orzekła, że dinozaury mają paść jej ofiarą. W całkowicie dosłownym sensie zawdzięczamy nasze istnienie jako dużych i rozumnych ssaków naszym szczęśliwym gwiazdom”. Jeśli to nie jest rywalizowanie z tradycyjnym nauczaniem judeo-chrześcijańskim – z jego centralnym przekonaniem, że my, ludzie, nie jesteśmy tylko przypadkowym zdarzeniem, ale głównym powodem, dla którego Bóg stworzył niebiosa i ziemię – to ja nie wiem, co nim jest – mówi Ruse.
 
Jaki wniosek należy wyciągnąć z tego wszystkiego? – pyta Ruse. I odpowiada: możecie pomyśleć, że nadszedł czas, by uratować ewolucjonizm od ewolucjonistów.
 
Darwinizm jest wielką teorią, która stymuluje badanie w każdej dziedzinie nauk o życiu. W dziedzinie ludzkiej na przykład odkrycia w Afryce śledzą naszą bezpośrednią przeszłość coraz dokładniej, podczas gdy jednocześnie Projekt Genomu Ludzkiego otwiera fascynujące ewolucyjne pytania, w miarę jak uczymy się o molekularnych podobieństwach między nami i organizmami tak wyraźnie odmiennymi jak muszki owocowe i robaki. Z pewnością to wystarcza.
 
Nie ma potrzeby czynienia religii z ewolucjonizmu – uważa Ruse. Według swoich zalet ewolucjonizm jako nauka jest właśnie taka – dobra, mocna, patrząca w przyszłość nauka, której należy nauczać wszystkie dzieci, bez względu na wyznanie.
 
Ale bądźmy tolerancyjni – nawołuje Ruse. Jeśli ludzie chcą czynić religię z ewolucjonizmu, to ich sprawa. Dlaczego mielibyśmy zaprzeczać wartości obrony bioróżnorodności przez Wilsona? Kto miałby zwalczać nienawiść Goulda do rasowego i seksualnego przesądu, gdy używa on ewolucjonizmu do ataku?
Istotną sprawą jest, że powinniśmy dostrzegać, kiedy ludzie przekraczają ścisłą naukę, gdy wchodzą na teren twierdzeń moralnych i społecznych, uważając swoją teorię za wszystko obejmujący obraz świata. Zbyt często występuje ześlizgnięcie się od nauki do czegoś więcej, i to ześlizgnięcie się zachodzi niezauważone, a nawet nieuświadomione.
 
Za wskazanie tego powinniśmy być wdzięczni przeciwnikom ewolucjonizmu – uważa Ruse. Kreacjoniści mylą się co do swego kreacjonizmu, ale mają rację przynajmniej w jednej ze swoich krytyk. Ewolucjonizm, darwinowski ewolucjonizm jest cudowną nauką. Uczmy jej nasze dzieci. I w klasie poprzestańmy na tym. Moralne przesłania, leżąca u podstaw ideologia, mogą być wartościowe. Ale jeśli się czujemy mocni, istnieją inne chwile i miejsca, by głosić tę ewangelię światu.
 
*
[Rozumiecie, o co chodzi Ruse'owi? Owszem, ewolucjonizm ma ideologiczne treści. Tej prawdzie już coraz trudniej się przeciwstawiać. Istnieje obszerna literatura dokumentująca ideologiczne ekscesy ewolucjonistów. Zasługą Ruse'a jest to, że pierwszy „po tamtej stronie” przyznał się do tego, co dla nas, kreacjonistów, jest oczywiste od dawna. Ale Ruse twierdzi, że ewolucjonizm jest też normalną nauką, wolną od ideologii i może jako czysta odideologizowana nauka być uprawiany. Jednocześnie twierdzi, że kreacjonizm nie może być wolny od ideologii i dlatego nie powinno się go nauczać w szkolnych klasach obok ewolucjonizmu. Cel pozostał ten sam – wykluczenie kreacjonizmu i monopol dla ewolucjonizmu. Zmieniła się tylko taktyka.
 
Otóż my, kreacjoniści, przyznajemy się, że inspirujemy się światopoglądem religijnym. Nasz punkt wyjścia nie jest neutralny. Staramy się dopasować znane fakty do naszych wstępnych presupozycji. Twierdzimy, że – póki co – fakty te lepiej pasują do naszych presupozycji niż do ewolucjonistycznych. Bo nie wierzymy, by mógł istnieć ewolucjonizm wolny od ideologii. Tam też są wstępne założenia (że proces powstania i rozwoju życia toczył się na mocy samych tylko praw przyrody bez nadnaturalnej ingerencji). Nie wierzymy Ruse'owi, że Darwin był porządny (czyli nieideologiczny), a tylko jego następcy zepsuli to, co stworzył. Za bardzo nam to przypomina dawne twierdzenia komunistów, że Lenin był porządny, tylko Stalin to zepsuł. Darwin pisał, że jego głównym celem było obalenie poglądów kreacjonistycznych [1] – a to jest ideologia! Nauki nie da się uprawiać bez wstępnych ideologicznych założeń (że przyroda jest samowystarczalna albo że nie jest samowystarczalna), tak jak nie da się chodzić nie dotykając nogami ziemi. Problem nie leży w tym – jak to fałszywie przedstawił Ruse – które stanowisko jest czyste, a które zideologizowane, bo oba są zideologizowane. Problem leży w tym, który z rywalizujących zbiorów przekonań ideologicznych lepiej pasuje do świadectwa empirycznego. Ewolucjoniści coraz bardziej przegrywają tę walkę i próbują się ratować przenosząc ją na płaszczyznę metodologiczno-filozoficzną, tworząc złudne konstrukcje myślowe i wypaczając prawdziwy charakter nauki.]
Mieczysław Pajewski
 
[Na Początku... 2002, vol. 10, nr 11-12A, s. 323-332.]


* Michael Ruse, „How evolution became a religion. Creationists correct?: Darwinians wrongly mix science with morality, politics”, National Post, Saturday, May 13, 2000; http://www.nationalpost.com/arslife.asp?f=000513/288424.html Myśli Ruse'a przedstawiam w zwykłym tekście, moje własne komentarze także w tekstach zamkniętych nawiasem kwadratowym.
[1] „[...] muszę jednak przyznać, że w pierwszych wydaniach mojego „Powstawania gatunków” prawdopodobnie przeceniłem działanie doboru naturalnego, czyli zasady przeżywania osobników najbardziej przystosowanych. [...] Na moje usprawiedliwienie niech mi wolno będzie wyjaśnić, że chodziło mi o dwa różne cele: po pierwsze, o wykazanie, że gatunki nie zostały stworzone oddzielnie, i po drugie, że dobór naturalny był głównym czynnikiem zmienności, jakkolwiek duże znaczenie miało tu także oddziaływanie dziedzicznych skutków przyzwyczajeń oraz w mniejszym stopniu bezpośrednie oddziaływanie otaczających warunków środowiska. [...] Niejedni z tych, którzy przyjmują zasadę ewolucji, ale odrzucają dobór naturalny, zdają się zapominać, krytykując moje dzieło, iż miałem w nim na widoku dwa wyżej wymienione cele. Jeśli tedy zbłądziłem, to nie dlatego że przypisywałem doborowi naturalnemu ogromne znaczenie, lecz, co jest w zasadzie możliwe, przeceniając jego rolę. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej pomogłem do odrzucenia dogmatu o oddzielnych aktach stworzenia.”
[Karol Darwin, O pochodzeniu człowieka. Dzieła wybrane, tom IV, Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne, Warszawa 1959, s. 117-118.]
Darwin więc na pierwszym miejscu wymienia walkę z kreacjonizmem, a dopiero na drugim – dobór naturalny.
miepaj
O mnie miepaj

Nieformalny przewodniczący Grupy Inicjatywnej Polskiego Towarzystwa Kreacjonistycznego (1993-1995), pierwszy przewodniczący Towarzystwa (w latach 1995-1998), redaktor naczelny organu Towarzystwa "Na Początku..." od 1993 roku do 2006 oraz (po zmianie tytułu) "Problemów Genezy" od 2013-.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie