Kiedy po raz pierwszy zatrudniałem się w Irlandii mój pracodawca wiedząc, że „wczoraj przyjechałem z Polski” zapytał, czy mam dość kasy, żeby dotrwać do pierwszej wypłaty (płaci się tu tygodniówki). Bo jeśli nie, to on po dwóch dniach wypłaci mi zaliczkę żebym się wtrybił i się nie martwił, bo to w życiu różnie jest i on to wie. Pamiętam jak bardzo mi smakowały te pierwsze banknoty; takie niby już zarobione na miejscu, a nie ta obłędna krwawica, za którą w polskim kantorze płaciło się złotówkami i przywiozło tutaj „na rozruch”.
Pamiętam, jak było mi przyjemnie. Zawsze zresztą jest przyjemnie, jak się dostanie coś zaliczkowo. A szczególnie już wtedy, kiedy się o to coś nie wnioskuje i tego się nie oczekuje.
Przyjemnie musiało być również takiemu prezydentowi USA kiedy dowiedział się, że właśnie skarmił pokojowego Nobla. Też tak „na rozruch”. Miły to gest, nieprawdaż? Siedzi człowiek w fotelu z rękami za głową, w okno się patrzy na czworonogi i skrzydlate, a tu wchodzi sekretarz, przynosi naleśniki z kanadyjskim syropem klonowym czy co tam lubi Obama, podaje talerz na biureczko, Obama papiery przesuwa, żeby się nie pochlapało i już widelca ma wbijać w pierwszego naleśnika, a tu sekretarz mówi: - Aha, jeszcze jedno. Dostałeś też Nobla... - no nie jest to fajna sytuacja?
(Tu trzeba dodać, że komitet Noblowski wyraźnie zwiększył skuteczność i szybkość doceny, bo taki wynalazca mikroskopu elektronowego Ernst Ruska (wynalazek - 1932) czekał na Nobla do 1986 roku. A znowu Frederick Raines, który wykoncypował neutrino w 1957 roku nagrodę skarmił dopiero w 1995 roku!).
No, ale nic. I my mamy swoich Noblistów i gdyby tak na przykład policzyć opóźnienia związane z Noblami dla Rainesa i Ruska i zastosować je w przypadku naszej poetki-Noblistki, to ciekawe, na który tomik by akurat wypadło. (Cały czas znosi mnie z tematu, ale to przez wczorajszy mecz Juventusu z Shamrock Rovers).
Zaprzysiężono, jak czytam, Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. I zaraz tak sobie pomyślałem, że jemu też byłoby przyjemnie, gdyby tak zaliczkowo coś mu zaoferować. Tak z dobrego serca. Ale zaraz potem naszła mnie myśl, że zaliczkowo, to on dostał tę prezydenturę. Pytanie jednak od kogo i pytanie drugie: w jaki sposób ma zamiar spłacić ten zaciągnięty dług publicznego zaufania? I pytanie trzecie: czy spłacał będzie wyłącznie tym 53% z uprawnionych, którzy zagłosowali, całemu społeczeństwu czy też może jeszcze komuś, o kim ani jednym ani drugim głośno się nie przyznał?!
Poczekamy, zobaczymy.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka