ezekiel ezekiel
2141
BLOG

Polska prowincja okiem zakompleksionego dezertera (długie)

ezekiel ezekiel Polityka Obserwuj notkę 50

 

Krzysztof Kłopotowski odwołując się do tekstu zamieszczonego na blogu Bronisława Wildsteina odkrywa naturę polonofoba w reżyserze Wojciechu Smarzowskim. Przesłanki do takiego wniosku czerpie krytyk z dwóch obrazów artysty „Wesela” i „Domu złego”. Kto nie widział, niech żałuje i jak najszybciej nadrobi zaległości. Naprawdę warto, bez względu na to czy jest się polonofobem, czy polonofilem. To napięcie między fobią a filią da się wyczuć zarówno w tekście Wildsteina, jak i w tekście Kłopotowskiego. Publicyści zarzucają Smarzowskiemu zniekształcenie obrazu polskiej mentalności. Twierdzą, że reżyser cierpi na jakiś kompleks, a jego filmy mniej zaświadczają o polskich zwyczajach, a bardziej o kompleksach jego samego.

Obrazy Smarzowskiego dla polonofila rzeczywiście mogą być nieznośne: wszechobecna wódka, zaściankowość, brud, nędza, zniszczone, zachlane twarze, podwójna moralność, bigoteria, przemoc, wręcz prymitywizm. Reżysera można czytać na dwa sposoby: dosłownie i jako swoistą diagnozę polskości. Ja, dezerter z małego miasteczka, uprzednio mieszkający na mazurskiej wsi, a wcześniej kilkanaście lat w jeszcze mniejszym małym miasteczku na Podlasiu podpisuję się moimi zakompleksionymi rękoma pod obiema interpretacjami Smarzowskiego. Jako dywersant utrzymujący związki z prowincją, jednocześnie czujący z nią silną więź, jak i pogardę wobec części jej zwyczajów, nie dalej niż wczoraj mogłem obserwować prowincji zwyczaje i życie. Kto Smażowskiemu nie wierzy, temu radzę wbić się w przetarte jeansy, brudny polar, zatłuścić włosy, czyli pozbyć się wszelkich oznak wyższego klasowego statusu i usiąść przy ogórkowo-śledziowym stole z gospodarzami. Gospodarz otworzy się tylko przed swoim. Przed obcym będzie grał, będzie się krygował, taka klasowa natura człowieka. Bardzo proszę zasiąść, skosztować prowincjonalnej, polskiej rozrywki w pomieszczeniu przesiąkniętym wonią pędzonego bimbru i potu. Tak, jako dywersant widzę i widziałem polską prowincję.

Wieś, w której dane było mi spędzić kilka lat jest małą ojczyzną dla około 70 osób. Typowa polska mała osada. Na wzgórzu, tuż obok miejsca, w którym mieszkałem żyje dwóch mężczyzn. Bracia alkoholicy. Czasami udają się do położonego nieopodal domu, aby tam oddawać się uciechom ciała z jego mieszkanką-alkoholiczką. Dzieje się to w czasie, kiedy jej partner wyrusza kraść. Kiedyś, po jednej z karczemnych awantur, które odbywają się tam regularnie, zapłakana przyszła po pomoc, ponieważ dostała baty od konkubenta. Wszystko się rozmyło: kiedy wytrzeźwiała, zapomniała o całej sprawie i nadal wiedzie życie w dziwnej symbiozie ze swoim panem-oprawcą. Dom dalej mieszka drobny złodziejaszek, alkoholik, którego ojciec popełnił samobójstwo. Znowu alkohol w tle. I długi. Sołtys, również nie stroni od kieliszka, czy też od butelki z tanim winem. Nawet w czasie, kiedy wyrusza z maszyną na pole. Naprzeciwko – opustoszały dom. Do niedawna mieszkała tam rodzina, w której przemoc, alkohol, bieda i policja były stałymi bywalczyniami. Dzieci od najmłodszych lat w zawodzie. Dom kolejny – podobnie. Dziadek, mężczyzna po siedemdziesiątce, po wylewie spowodowanym nadużywaniem alkoholu z silną afazją, ale sprawną motoryką kończyn sprzedaje na prawo i lewo kopy kotom i psom. Zresztą brak elementarnego poszanowania dla praw zwierząt jest na polskiej prowincji normą. Pamiętam peregrynację świętego obrazu po wsi. Każdy z tych agresywnych alkoholików lejących swoje dzieci i żony na odlew, przywdziewał najlepsze ciuchy podczas pobytu artefaktu w swoim domu, po to aby dwa dni później nałoić się tanim winem i znowu ze spoconą twarzą, czarnymi worami pod oczami, przekrwionymi ślepiami, śmierdzącymi pachami się awanturować. Część postaci zamieniłem swoimi rolami, nic jednak nie zostało zmyślone. Mógłbym jeszcze wymienić kilka podobnych historii (a przecież to mała wieś), które pisze życie, a nie Smarzowski w swoich polonofobicznych spazmach. Również z pobliskich kilku miejscowości podobnej wielkości znam podobne losy. Pamiętam, jak miasteczkiem, w którym mieszkałem przez kilkanaście lat trząsł proboszcz, szef policji i burmistrz razem często spożywając alkohol, nierzadko do upadłego.

Z moich, ograniczonych kontaktów z polską prowincją wynika, że Smarzowski ma rację. Polska prowincja i wieś, to miejsca wciąż pogrążone w zatęchłym zaduchu alkoholu, przepełnione nieszczęściem, przemocą, kleistą nudą. Do tego wyjątkowo dalece posunięta pogarda wobec prawa, wręcz prawny anarchizm, plemienność, o czym świadczą, co prawda coraz rzadsze, ale jednak zdarzające się, bójki młodzieży na sztachety. Pogarda wobec zwierząt w imię zasady „Idźcie i czyńcie sobie ziemię poddaną”. Wydaje mi się, że apologetami polskości prowincjonalnej, tej rzekomo prawdziwie konserwatywnej, prawdziwie i szczerze katolickiej, mogą być albo osoby, które wieś widzą przez szybę swojego samochodu, a z ludźmi z prowincji mieli do czynienia tylko podczas kupowania jajek i mleka od gospodarza.

To prawda, wiele się zmienia. Przyszły pieniądze z UE, to poszerzyło perspektywy. Młodzi coraz częściej jadą na szmatę, albo na zmywak do tzw. „cywilizowanych krajów”. Na marginesie - moi znajomi, wracający ze zmywaka, ci znajomi z małych miejscowości i wsi mają do krajów tak samo nabożny stosunek jak wzgardzane przez Wildstein „elyty”. Najczęściej są urzeczeni wysokością pensji, kulturą urzędniczą, uczciwością pracodawców, multi – kulti, gdzie każdy jest tak samo istotny i nie-istotny, gdzie nie są lokalnymi babami z brodą. Wracając widzą, że można żyć inaczej, że jest alternatywa. Są mniej upokorzeni klasowo, ponieważ wiedzą, że zarabiali tam o wiele więcej niż korporacyjni wyrabiacze tutaj. Oni wnoszą trochę świeżego powietrza. Do tego edukacja. Oczywiście kiepska, bo dobra jest zaklepana przez dzieci bogatych rodziców, ale jednak edukacja. Coś się dzieje.

Pytanie jednak czy Smarzowski w ostatniej scenie Domu Złego nie ma racji. Miejsce akcji jest niemym świadkiem tragedii spowodowanej chciwością. W ostatniej scenie w miejscu tym przychodzi na świat dziecko – dom staje się akuszerem podobnego losu. Upokorzenia, kłamstwa, krętactwa, podwójnej moralności.

ezekiel
O mnie ezekiel

Interesuję się wszystkim, więc na niczym się nie znam. Na moim blogu można w komentarzach rzucać mięsem. Jeśli jednak ktoś się na to decyduje musi się liczyć z faktem, że mięsem może dostać. Nie cenzuruję nikogo. Nie donoszę administratorom o naruszeniu regulaminu. Jeśli ktoś dostrzeże w jakimś poście kwantyfikator "Polacy-katolicy" i poczuje się dotknięty wydźwiękiem tekstu zapewne skieruje swoje oczy na opis chcąc z niego zadrwić. Korzystając z okazji skierowanego tu wzroku wyjaśniam, że kwantyfikator taki jest skrótem myślowym. Nie znaczy tyle co "wszyscy Polacy-katolicy", tylko ich większość. O ile oczywiście zgodzimy się, że grupy społeczne różnią się między sobą pewnymi cechami. A chyba się różnią, ponieważ na jakiejś podstawie potrafimy je wyróżnić. "Polacy-katolicy" to tylko egzemplifikacja. Dotyczy to wszystkich kwantyfikatorów znajdujących się w postach. Odczuwam pewien dyskomfort, gdy zwracam się do osób starszych wiekiem, lub naukowym tytułem per "Ty" nie tłumacząc dlaczego tak robię. Tu jest miejsce na wyjaśnienia. Jestem zwolennikiem stosowania netykiety, której jedna z zasad mówi, że zwracanie się w Internecie do kogoś w ten sposób jest w dobrym tonie i w pewien sposób zrównuje, czy też egalitaryzuje rozmowę. Nie jestem jednak doktrynerem, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy w każdej chwili mogę zaprzestać tego procederu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka