B.Wildstein B.Wildstein
221
BLOG

Fragment 9 - opowiadanie z tomu „Przyszłość z o.o"

B.Wildstein B.Wildstein Polityka Obserwuj notkę 0

Skończyła się pierwsza noc wyborów i porzucone balony nie

miały sił ulecieć w kierunku sufitu. Eleganckie pary oddaliły się,

nie dopijając szampana i pozostawiając tylko niewielki zamęt

w świetnie dobranej zastawie oraz ledwie napoczętym poczęstunku

na zaścielonychobrusami długich stołach. Pod ścianami, pod

wielkimiwygaszonymi już ekranami, snuły się zapomniane postacie

mało ważnych gości, którzy mogli zalewać się już do woli,

i paru zrozpaczonych entuzjastów wołających o ognisty deszcz.

Bataliony umundurowanych na biało kelnerów rozsypały się

w stada, które skubiąc ze stołówzastanawiały się nad możliwością szybszego

zakończenia imprezy. Nad jasną salą balową i nad stolicą unosił się z piątego

wymiaru peruwiański chichot.

Benek, który w hotelu czekał na Batora i wraz z nim

dotarł tu dopiero teraz, był oszołomiony. Z rogu sali

naprzeciw nich, wymachując wielkim, jaskrawoczerwonym krabem

w jednej i kryształowym kieliszkiem w drugiej ręce, wytoczył się Jerzyk,

odprowadzany ogłupiałymi spojrzeniami kelnerów.

– A oni myśleli, że mogą wygrać w pierwszej turze. – Jerzyk

zaśmiewał się, błogosławiąc ich krabem.

– Proszę pana, proszę pana, to dekoracja! –Dostojny kelner

podążał za Jerzykiem w bezpiecznej odległości.

– To była dekoracja. Czknął Jerzyk, oddając kelnerowi kieliszek

i usiłując odłamać krabowi ogon. – To była dekoracja, na

byłej imprezie, byłego rządu! To Titanic, tyle że bez orkiestry,

a ty – zwrócił się do kelnera – nie krabami się zajmuj, a kondorami.

Wszędzie tu kondory winny bronić ducha tego miejsca, o!! –

Jerzykowi udało się wreszcie rozerwać kraba i podetknąć jego

ogonkelnerowi, który machnął ręką i odwrócił się na pięcie.

– Widzicie, już się obsługa psuje. Zamlaskał Jerzyk. Białe

włókna mięsa, które zębami wyrywał ze środka skorupy, wplątały

się mu w brodę.

– Na szczęście wódy jest jeszcze dość. Sic transit gloriamundi.

Societka spierdoliła. Salon stał się swoją karykaturą. Skończyły się

kariery naszych przyjaciół. A my zostajemy. Bo chyba nas Wałęsa w skarpetkach nie puści?

Jak myślisz, wszędobylski Krzysiu? Pewnie się zabezpieczyliście.

A może ty wiesz, skąd się wziął ten szaman z czarną teczką? Ty, co

zawsze jesteś gdzie trzeba!

Krztusząc się słowami, Jerzyk popychał ich w kierunku stolika,

gdzie przed zagubionym kelnerem piętrzyły się ułożone w wymyślne

konstrukcje butelki. – Trzy absolutnie wielkie absoluty. Zakomenderował.

Kelner po chwili wahania zaczął wypełniać szklaneczki.

– Ach co za bal, ach cóż za szał, ach niezrównany wdzięk. Zaśpiewał

Jerzyk i wlał w gardziel sporą dawkę.

– Cóż tak się cieszysz? –Wybuchnął wreszcie Benek. – Że jedna

czwarta tego społeczeństwa to niepoczytalni, a więc strach wychodzić

na ulice?!

– Daruj sobie teogólnie słuszne stwierdzenia dla „Przeglądu”,

bo nie będziesz miał o czym felietonów pisać. Zabulgotał Jerzyk,

który walczył właśnie z płynem powracającym mu z przełyku.

– Co ty pieprzysz?! Nie widzisz, co się stało?

– Nic się nie stało! –Wykrzyknął triumfalnie Jerzyk, któremu

udało się pokonać skurcz wnętrzności. –Będziemy znowu głosować

na Wałęsę i jakoś damy sobie radę, powiedz Krzysiu?

– Powinniśmy dać sobie radę. Potwierdził milczący dotąd

i zamyślony Bator.

Prace nad powstaniem tygodnika i radia opóźniały się. Benek

odbył z redaktorami radia publicznego parę wstępnych rozmów,

które Bator uznał za celowe, paręspotkań z dziennikarzami,

których można brać pod uwagę przy tworzeniu nowego tygodnika,

alewłaściwie mógł tylko sygnalizować ewentualność powołania

nowych mediów. Zadecydował natomiast, że o swojej pracy

w Virtusie powiedzieć musi Wroniczowi.

Ku zaskoczeniu Benka Bator nie miał nic przeciwko temu.

– Powiedz, że zależałoby nam na jak najlepszych stosunkach

z „Przeglądem”. Przeproś go w naszym imieniu, jeśli sytuacja wyda

się dwuznaczna. Pamiętaj! Nie chcemy, żebyś stamtąd odchodził!

Po raz pierwszy Benek usłyszał polecenia od swojego nowego

przyjaciela, który zresztą chyba zorientował się, jak mogły zabrzmieć

jego słowa i dodał pojednawczo:

– No wiesz, bardzo by nam na tym zależało. Zdzisiek powtórzył

mi to parę razy. Szczerze mówiąc, zastanawiamy się nad zainwestowaniem

pieniędzy w ten tytuł, ale, powiedzmy, tojeszcze kwestia czasu.

Bator odwrócił się od szyby, za którą noc zapadała zaskakująco

szybko, przypominając o nadchodzącej zimie, po czym spojrzał

uważnie na gospodarza gabinetu. Benek lubił swoje biuro i starał

się spędzać w nim jak naj więcej czasu. Nawet spotkania, zgodnie

z sugestiami Batora, odbywał zwykle w nim.

Usiłował zrozumieć oczekiwanieGargola, aby pozostał w „Przeglądzie”. Topewnieprowincjonalny rys. Fascynacja chłopca z Przemyśla, w którym drzemie jeszcze drobny handlarz, wielkimi

instytucjami polskiej kultury. Bator jest tylko pośrednikiem, ale

właściwie kim jest Bator? Nie chciał zainstalować się na wynajmowanym

przez Virtusa piętrze, które nadal świeciło pustkami.

– Nie potrzebuję gabinetu, ja dużo załatwiam w ruchu i nie

pełnię takiej odpowiedzialnej funkcji jak ty. – Benek nie wiedział,

czy to był żart.

Wronicz w naturalny sposób przyjął nieskładne wyjaśnienia

Benka.

– Ależ, panie Benedykcie... nie widzę żadnegoproblemu. Zdaję

sobie sprawę, że nie możemy płacić za dużo, podnosił pan to

nawet (a jednak pamiętał!), nasipracownicy dorabiają więc. Robi

tak większość kolegów. Bo, z drugiej strony, przecież nie wymagamy

od nich pełnej dyspozycyjności. Zgodzi się pan. – Benek

zgadzał się. – Słyszałem, że to obiecujące przedsięwzięcie... Życzę

panu powodzenia.

Od kiedy przestał być skazany na „Przegląd”, Benek zaczął

w jego redakcji czuć się znacznie swobodniej. Wywoływał również

większe zainteresowanie kolegów. Rozmowy, które prawie

skończyły się jakiś czas wcześniej,nieoczekiwanie zaczęły powracać.

Pewnego razu na piwo zaprosił go Śliwiński. Martwiła go

sytuacja w „Przeglądzie”.

– Trudno oczekiwać od Wronicza, aby dokonał rewolucji, zdobył

kapitał, zmienił charakter pisma. Nic mu to nie ujmuje. Swoje

już zrobił. Jednak dopływ świeżej krwi wydaje się konieczny. Gdyby

pojawiła się jakaś szansa... Inwestor z pieniędzmi i nową wizją,

wszystko jeszcze byłoby możliwe.

Benek potakiwał.

Na ulicach topniał pierwszy śnieg i witryny mieniły się kolorowo

nadchodzącymi świętami. Uwagę Benka,który jak zwykle

z biura, nieco nadkładając drogi, wracał do domu przez Rynek,

przykuła para siedząca przy oknie w „Lotosie”.

Zbliżał się wolno, starając się uspokoić oddech.

Dorota wpatrywała się chmurnie w blat. Bogdan mówił gwałtownie,

rysując palcem powietrze.Benek zatrzymał się na

chwilę i Dorota, która spojrzała na niego obojętnie, nagle zmieniła

wyraz twarzy i zaczęła machać, pokazując, aby wszedł. Jej oczy

błyszczały.

Poderwała się od stolika i kiedy zbliżył się, zrobiła w jego kierunku

parę kroków i wycałowała go w oba policzki.

– Nie chciałbym przeszkadzać... – zaczął.

– Siadaj, siadaj – Dorota prowadziła go do stolika przed nimi

Z krzywym uśmiechem ociągając się, ze stołka podnosił się Bogdan.

– No, jak tam u kapitalisty? – rzucił.

– Nie rozumiem...

– Przecież wszyscy wiedzą, że stałeś sięprzedstawicielem Virtusa.

Czasami dziwimy się, jak potrafisz godzić te wszystkie funkcje!

– Jestem pracowity. A co u was? Jak tam w telewizji?

– U Doroty doskonale. Jej literacki program...

– Tak – włączyła się z ciepłą ironią. – Jak na regional telewizję

to w sam raz, ale do ogólnopolskiej nie dorastam. Spojrzała,

przekrzywiając głowę, na Bogdana.

– No, ale co u tygrysa polskiego kapitalizmu? –Ironia w głosie

Bogdana była wyraźna.

– Bardzo dobrze. Zdecydowaliśmy się nastworzenie prywatnej

telewizji. Rzucił złośliwie Benek.

– Ogólnopolskiej!? Naprawdę? – Dorota zwróciła się do niego

z promiennym uśmiechem.

– Tylko sza, to jeszcze sekret.

– To ciekawsze, niż myślałam. Ja tylko słyszałam, że Virtus

chce wejść w spółkę z „Przeglądem” i ty masz być tą osobą...

– To ja się już pożegnam. Zerwał się od stołu Bogdan.

Benek położył rękę na dłoni Doroty. – Jednak robisz tę telewizyjną

karierę, zawsze w ciebie wierzyłem. Słyszał nie swój głos.

– Daj spokój. Głos Doroty był niski i ciepły. – To ty robisz

karierę. Dobrze wybrałeś. „Przegląd” jestszacowny, ale świat staje

się gdzie indziej! A może to najlepiej, że chcesz połączyć renomę

starego z dynamizmem młodego.

Była taka, jak widział ją tyle razy, jej oczy świeciły, ciepło jej ciała

wypełniało odległość stolika między nimi. Złapał ją za ramiona.

– To co, pojedziemy do Warszawy? Może będę mógł cię komuś

przedstawić?

Delikatnie wysunęła się z jego rąk.

Może... Pokaż mi na początek swoje biuro tutaj.

 

Książka możliwa do zakupienia w księgarni internetowej Wydawnictwa M

B.Wildstein
O mnie B.Wildstein

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka