W Polsce mamy około 300 zawodów regulowanych, czyli zawodów których możliwość wykonywania jest ograniczona od wcześniejszego uzyskania pozwolenia, licencji a najczęściej spełnienia warunków które określa właściwy samorząd zawodowy. Wykonywanie zawodów regulowanych wiąże się też najczęściej z obowiązkiem przynależności do danej korporacji zawodowej, posiadającej monopol na nadawanie prawa do wykonywania zawodu. W przypadku zawodów korporacyjnych takich jak chociażby adwokat, radca prawny czy biegły rewident nie ma możliwości wykonywania zawodu bez obowiązku przynależności do samorządu zawodowego, co wiąże się z poddaniem rygorom które one narzucają (obowiązkowe składki, zakaz reklamy itp.). Najczęstszym argumentem w obronie przywilejów korporacji zawodowych czy przy tworzeniu nowych cechów lub umacnianiu ich kompetencji jest tzw. dbałość o wysoką jakość świadczonych usług i etykę zawodu. Tyle że praktyka odbiega znacznie od teorii i założeń. Szczytne cele w większości prowadzą do patologii. W Polsce mamy dramatycznie niską liczbę notariuszy – 1824 i horrendalne ceny usług. Mamy niewiele ponad 600 komorników, liczba sędziów jest większa niż adwokatów, w tej statystyce jesteśmy w Europie drugim takim krajem obok Rumunii. Jednocześnie dostęp do pomocy prawnej jest dramatyczny, ok. 5% osób występujących przed sądem korzysta z pomocy pełnomocnika procesowego. Egzekucja z nieruchomości trwa średnio 18 miesięcy. Liczba profesjonalnych prawników jest często o kilkaset procent mniejsza niż w innych krajach. Z drugiej strony najczęstszą tendencją każdego samorządu zawodowego jest zamykanie dostępu do zawodu. Najlepszym przykładem są zawody prawnicze. Przed reformą dostępu do tych zawodów z 2005 roku, w niektórych tylko izbach adwokackich 90% osób które dostawały się na aplikacje to krewni adwokatów!!! Według danych samych radców prawnych, trzy razy więcej osób spokrewnionych z radcą prawnym dostawało się na aplikację niż osób bez takiej koneksji. Po co w takim razie istnieją samorządy zawodowe? W czyim interesie działają? Cechy, korporacje dziś dbają przede wszystkim o interes swoich członków. O to aby zapewnić przedstawicielom tych zawodów gwarancję pracy i dochód korporacji. I to wszystko dla dobra klienta. Cechy kreują nowe absurdalne prawo ekonomii – czym mniejsza liczba osób wykonujących dany zawód tym większa jakość świadczonych usług. Jest zupełnie odwrotnie, to właśnie konkurencja powoduje wyższą jakość i niższe ceny. Ale w Rzeczpospolitej Korporacyjnej ochrona klienta to wyłącznie pretekst do zdobywania kolejnych przywilejów kosztem nas wszystkich.
Od dwóch kadencji partie rządzące deklarują ograniczanie kompetencji cechów. Po raz kolejny niestety na deklaracjach się kończy.
Minister Ćwiąkalski proponuje wprowadzenie limitów przyjęć na aplikacje prawnicze a Ministerstwo Zdrowia właśnie kończy prace na ustawą, która ograniczy dostęp do 23 zawodów okołomedycznych m.in. masażysty, opiekunki do dzieci czy dietetyka. Zamiast otwierać dostęp do zawodów, likwidować bariery dla młodych ludzi tworzone są kolejne bezsensowne ograniczenia. Wszystko jak zwykle pod hasłem jakości usług i ochrony klienta. Skutek tych rozwiązań będzie taki że większość tych osób albo będzie świadczyć usługi w szarej strefie albo niedługo zabraknie chętnych do wykonywania tych zawodów. Ministerstwo zdrowia podaje, że budżet państwa na opłatach licencyjnych od nowych cechów zyska 5 milionów rocznie. Uczciwością byłoby powiedzieć kto za to rzeczywiście zapłaci? Otóż my wszyscy! Wyższymi cenami usług i niższą ich jakością.
Grzegorz Maj
Inne tematy w dziale Polityka