Często rozmawiam telefonicznie z moim kolegą, członkiem zarządu PO, w jednym z małych powiatów ziemskich. O wyborach prezydenckich nie wspomniał ani razu. O wyborach samorządowych mówi cały czas. Symptomatyczne.
To oczywiście generalizacja. Twierdzenie, że podobnie jest w całej Polsce byłoby dużym uproszczeniem. Ale coś w tym jest… Gdy się patrzy na kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego, to widać pasywność.
Są pewne przesłanki. Pierwszym sygnałem były prawybory w PO. Ponad czterdzieści tysięcy członków i nawet nie połowa ogółu oddanych głosów. Drugi ważny komunikat, ta akcja zbierania podpisów dla poszczególnych kandydatów – gdy rządząca partia (biorąc pod uwagę posiadane przez nią wpływy, instrumenty, możliwości działania) uzyskuje w tym zakresie gorszy rezultat od partii opozycyjnej, to świadczy o ogromnej bierności części jej partyjnych mas. Akurat wątek ten jest wyjątkowo ciekawy, bo wystarczy, że każdy członek Platformy zebrałby po czterdzieści podpisów i już byłoby dwa miliony.
Ale członkowie Platformy nie będą zbierać podpisów… Statystyczny członek PO to człowiek, którego działania wyznacza interes. Idee odgrywają tu mniejszą rolę, a czasami żadną, o ile faktu definiowania własnych postaw politycznych poprzez pryzmat własnych interesów nie uznać za pewnego rodzaju ideę. Dobrze znam struktury terenowe Platformy i wiem, że można spotkać tam wielu ludzi nie znających nawet znaczenia słów liberalizm, czy konserwatyzm. Szeregi członkowskie PiS-u są pod tym względem o wiele bardziej ideowe.
W ogóle są w Polsce liczne środowiska, które swój udział w polityce interpretują jako grę interesów, sposób na życie. Nie jest to autentyczne zaangażowanie w sprawy publiczne, gdyż nastawione jedynie na barnie, a nie na dawanie. I tak sobie później w zależności od koniunktury fluktuują. Na przykład na początku lat dwutysięcznych znakomita większość członków SLD to nie byli ludzie lewicy. To byli ludzi niczyi… Do Sojuszu przyciągnęła ich kalkulacja (czasami nawet nie polityczna, a typowo ekonomiczna), interes. Po 2007 roku ludzie o podobnej mentalności „weszli na Platformę”. Światopoglądowo – odruchowo dookreślają się oni po stronie lewicy, ale tylko dlatego, że prawica jest w Polsce (podobnie jak w większości krajów) ideowa, antykorupcyjna i w pewnym stopniu antykoniunkturalna. Tymczasem lewicowy-liberalizm stanowi świetne uzasadnienie dla egoistycznych postaw tych ludzi.
Czy zatem PO stoi na glinianych nogach? Największym zagrożeniem dla Platformy jest syndrom partii establishmentowej. Na różnych szczeblach przynależą do niej osoby funkcjonujące przynajmniej w swym własnym domniemaniu, jako elita. Oczywiście pojęcie elity trzeba w tym przypadku relatywizować. Elicie nie wypada tymczasem chodzić po domach i zbierać podpisów, czy wieszać plakatów na słupach ogłoszeniowych. Wojewodowie, starostwie, prezydenci, burmistrzowie, radni, dyrektorzy jednostek organizacyjnych nie będą tego robić. Nie przystoi.
Struktury oddolne PO zajęte są aktualnie same sobą. Interesują się przede wszystkim tym, co ma bezpośredni wpływ na prywatne interesy poszczególnych działaczy. Bronisław Komorowski nikomu nic nie da. Z faktu jego wyboru na prezydenta nikomu „w kieszenie” nie przybędzie. Bynajmniej beneficjentów będzie niewielu. A tymczasem miejsca na liście samorządowej będą miały bezpośrednie przełożenie na prywatne interesy. Stąd w Platformie bardziej interesują się wyborami lokalnymi niż prezydenckimi. Można nawet podejrzewać, że „biją się o stołki”. Brak idei przesądza o pasywnym zaangażowaniu w kampanii Bronisława Komorowskiego.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka