Jarosław Kaczyński może sobie pozwolić na porażkę w wyborach prezydenckich, nawet znaczną. Wszak w bitwie o władzę ma jeszcze jedno podejście – za rok wybory parlamentarne. Ale paradoksalnie o jego dalszej przyszłości politycznej, a przede wszystkim utrzymaniu przywódczej pozycji w PiS-ie mogą zadecydować wybory samorządowe, w których paradoksalnie sam Kaczyński nie startuje. Przegrana na polu municypalnym obudzi w partii „jęk zawodu” i może (choć oczywiście wcale nie musi) uruchomić również różnego rodzaju oddolne ruchy.
Wszyscy mówią o wyborach prezydenckich. Tym samym wybory samorządowe znalazły się w "cieniu". A to przecież tam w upartyjnionym systemie demokracji lokalnej jest do zdobycia najwięcej przyczółków… i co najważniejsze najwięcej pieniędzy. Jeżeli idzie o Platformę Obywatelską, to zdobycie prezydentury materialnie i politycznie wiele tej partii nie daje, poza uzbrojeniem się w możliwość neutralizacji prezydenckiego weta. PiS bezpośrednio może zyskać tylko politycznie – przełamać impas, przejąć inicjatywę, zacząć budować jakiś szerszy polityczny obóz. Nic poza tym. „Stołków” w prezydenckiej kancelarii jest za mało, aby zaspokoić oczekiwania partyjnych dołów, a nawet samej góry. A „stołki” w polityce są mimo wszystko ważne…
Z drugiej strony PO, jak i PiS „przełkną” porażkę w wyborach prezydenckich. Przeżyją. Oczywiście będzie trochę utyskiwania, ale biegnący czas szybko sytuację uspokoi. Gdyby jednak miało zadziałać „prawo serii” i każda z tych partii musiała przejść przez porażkę w wyborach prezydenckich, a następnie samorządowych, to może zostać uruchomiony proces wewnętrznej destabilizacji, niekoniecznie wcale zakończony rozłamem, ale jakimiś zmianami.
Paradoksalnie lepiej przegraną w prezydenckiej batalii zniesie PiS. Zdecyduje o tym proste kryterium, iż Jarosław Kaczyński nie występuje tu w roli faworyta. Mało kto liczy na jego wygraną, a więc ewentualna porażka nie wywoła fali gigantycznej frustracji. A przyzwoity wynik, nawet w przypadku braku zwycięstwa może go wzmocnić. W gorszej sytuacji psychologicznej jest PO. Jej kandydat jest faworytem. On musi wygrać. To walka o prestiż.
Z kolei tryumf Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich spowoduje, iż rozgrywka samorządowa dla PiS-u stanie się mniej ważna, zmaleje jej ranga. Entuzjazm wynikający ze zdobycia prezydentury na długo zaspokoi polityczne oczekiwania. Wszelkie plany polityczne zostaną skierowane w stronę wyborów prezydenckich. Odżyją nadzieje. W takich warunkach nawet porażka w wyborach samorządowych, nie zgasi wewnątrzpartyjnej euforii. Jednak dwie porażki pod rząd pozbawią kogokolwiek złudzeń i rozpoczną dyskusję.
Jeszcze inaczej jest w przypadku Platformy Obywatelskiej. Bronisław Komorowski jest faworytem. Jego zwycięstwo nie będzie odczytywane więc jako coś nadzwyczajnego, a normalnego. Nie wywoła euforii, nie wzbudzi entuzjazmu. PO jest w tej specyficznej sytuacji, że musi wygrać dwa razy. A mówiąc precyzyjniej wygrywając wybory prezydenckie, niczego właściwie nie wygrywa; musi wygrać wybory samorządowe. Te pierwsze może nawet przegrać ale drugie musi wygrać… Inaczej na partyjnych dołach będzie „płacz i zgrzytanie zębów”. Za to PiS wygrywając pierwsze, nie musi wygrywać drugich, jednak przegrywając pierwsze musi w drugich przynajmniej dotrzymać kroku. Na tym polega osobliwość sytuacji roku wyborczego Anno Domini 2010.
Co zrobi Kaczyński? Jeśli Kaczyński przegra wybory prezydencki oraz samorządowe, to znajdzie się w dość trudnym położeniu. Jeżeli jednak wygra wybory prezydenckie – abstrahując od wyniku lokalnych – jego sytuacja stanie się komfortowa i będzie mógł „rozdawać karty”. Pozwoli mu to zrealizować jeden z pięciu scenariuszy. Pierwszy oznacza dalsze blokowanie ewolucji PiS-u, drugi ma charakter pośredni, trzy ostatnie mogą zapewnić przejście do politycznej ofensywy.
Wariant minimalny, nazwany inaczej „wariantem pełnomocnictwa”. Pełnomocnictwo do kierowania partią otrzymuje wiceprezes Adam Lipiński. Jarosław Kaczyński zarządza PiS-em z „tylnego siedzenia”, z Pałacu Namiestnikowskiego. Nie działają demokratyczne procedury. Umacnia się centralizm. Partia de facto nie posiada lidera. Rośnie wewnętrzne niezadowolenie. W takich warunkach PiS nie jest w stanie wygrać wyborów parlamentarnych w 2011 roku, co jednocześnie przesądza o niepowodzeniu prezydentury Kaczyńskiego.
Wariant POPiS-u. Jarosław Kaczyński zaraz po wygraniu wyborów prezydenckich proponuje Donaldowi Tuskowi zawarcie rządowej (a w obecnych warunkach politycznych również konstytucyjnej) koalicji. Może być to (choć wcale nie musi) tożsame z rozpoczęciem procesu budowy IV rzeczpospolitej. PiS mając prezydenta uzyskuje w koalicyjnych grach pewną przewagę. Może skutecznie „szachować” Platformę Obywatelską, choćby prezydencką inicjatywą ustawodawczą, czy wetem. Słabością tego scenariusza jest jego niski stopień realności.
Wariant „rozwalenia" koalicji PO-PSL, czyli "nocnej zmiany bis". Kaczyński „kusi” funkcją premiera Waldemara Pawlaka, czym rozmontowuje sojusz PO-PSL. Pawlak lubi być premierem… W to miejsce powstaje nowa koalicja PiS-PSL-SLD, paradoksalnie o wiele bardziej spójna programowo.
Wariant obozu republikańskiego. PiS otwiera się na procesy demokratyzacji i nowe środowiska. Kaczyński zgadza się na rozszerzenie formuły PiS-u. Zaczyna budować szeroki obóz. Na jego lidera wskazuje ikonę IV Rzeczpospolitej Jana Marię Rokitę. Dołącza prof. Zyta Gilowska i kilku innych pozostawionych dotąd w „politycznej hibernacji” polityków. Od PO odrywa się prawicowo-konserwatywne skrzydło i zwraca w stronę PiS-u. Powstaje obóz republikański.
Wariant "nocnej zmiany bis" i budowy obozu republikańskiego. Zaraz po wyborach prezydenckich Kaczyński „rozwala” (dość zresztą politycznie nienaturalny) alians PO z ludowcami. Na stanowisko premiera nominuje Waldemara Pawlaka. Powstaje, albo rząd mniejszościowy PSL-u z poparciem PiS i SLD, albo klasyczna parlamentarna koalicja tych partii. Taktycznie jest to dla PiS-u wariant przejściowy. Jednocześnie Kaczyński rozszerza formułę PiS-u i buduje obóz republikański. Po wygranych wyborach w 2011 roku rządzi, albo samodzielnie, albo w koalicji z PSL-em.
***
Słabością scenariuszy zorientowanych na rozbicie aliansu PO-PSL oraz utworzenia nowego sojuszu taktycznego PiS-PSL-SLD jest okoliczność, iż ludowcy, a także postkomuniści mogą się bać ewentualnej dominacji politycznej PiS-u. Jednak z drugiej strony odebranie PO władzy i zbudowanie bardziej złożonego układu kształtowania się sceny politycznej jest jednym ze sposobów na zwiększenie stopnia, a także znaczenia pluralizmu partyjnego w Polsce, jak również depolaryzacji sceny politycznej. Jest to jeden z tych sposobów, który zarówno PSL-owi, jak i SLD pozwoliliby uniknąć marginalizacji; o ile oczywiście zdołałyby skutecznie ograniczać ofensywne manewry PiS-u w ramach nowej koalicji.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka