W kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich należy zadać sobie pytanie: dlaczego trzy lata temu wybory parlamentarne wygrała Platforma Obywatelska, a nie Prawo i Sprawiedliwość? Jeszcze w sierpniu i we wrześniu 2007 roku, w większości prowadzonych sondaży liderował PiS. Co zatem się stało, iż mówiąc językiem sportowym, partia Jarosława Kaczyńskiego „nie dowiozła zwycięstwa do mety”? Jakie procesy miały miejsce?
Pojedynek narracji
Wybory wygrywa ten, kto narzuci dogodny dla siebie styl gry, kto rozgrywa kampanię wyborczą na korzystnych dla siebie warunkach. Używając robiącego dziś zawrotną karierę słowa: kto stworzy lepszą „narrację” sytuacji; sięgnie po retorykę, która będzie mu służyć; opisze rzeczywistość w sprzyjający dla siebie sposób, a przede wszystkim przekona wyborców, że ten opis jest prawdziwy.
Cofnijmy się do roku 2007. Narracją PiS było słowo „układ”. To było „słowo klucz” wyrażające całą interpretację rzeczywistości społeczno-politycznej ferowanej przez PiS. PO nie miała podobnego „słowa klucz”. Posługiwała się szerszą paletą desygnatów znaczeniowych, które w aspekcie negatywnym można skategoryzować jako „IV Rzeczpospolita” z wyraźnie pejoratywną konotacją semantyczną, a w aspekcie pozytywnym określić za pomocą wyrazu „Irlandia”. Zabiegi socjotechniczne PO sprowadzały się do stworzenia ostrej opozycji pomiędzy projektem „Irlandii”, kraju wolności, dobrobytu i swobód obywatelskich, a spętaną przez wszechobecne służby specjalne i pełną intryg „IV Rzeczpospolitą”. To była główna oś prowadzonej debaty. W sensie pejoratywnym „układ” naprzeciwko „IV Rzeczpospolitej”; w sensie pozytywnym platformiana „Irlandia” kontra PiS-owska „IV Rzeczpospolita”.
Cegły Tuska i łzy Sawickiej
Przez bardzo długi okres, w korespondencyjnym pojedynku narracji przewagę utrzymywał PiS. A upublicznienie „hotelowych wędrówek” byłego Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji Janusza Kaczmarka, czyli ujawnienie przez prokuratora Jerzego Engelkinga części materiałów operacyjnych ze śledztwa, w sprawie tak zwanej afery gruntowej, jeszcze bardziej narrację PiS-u uwiarygodniło. Ludzie zobaczyli na własne oczy, jak funkcjonuje układ i przekonali się, że on naprawdę istnieje.
Jednak PiS popełnił dwa fundamentalne błędy. Pierwszym była debata telewizyjna Tusk – Kaczyński, gdzie liderowi PO udało się dokonać skutecznego opisu Polski jako państwa omnipotentnego, niemal policyjnego, zdominowanego przez służby specjalne oraz wydrwić narrację PiS-u o przestępczo-politycznym układzie. Do rangi akademickiego przykładu urasta ten fragment debaty, w którym na słowa Jarosława Kaczyńskiego o rozbijaniu układu – Donald Tusk odpowiada, iż domy buduje się nie poprzez rozbijanie układu, a z cegieł. Debata Tusk – Kaczyński stanowiła moment zwrotny całej kampanii wyborczej w 2007 roku.
Drugim błędem, jaki popełnił PiS było „zdetonowanie” afery posłanki Beaty Sawickiej. To wydarzenie przyniosło efekt przeciwny od zamierzonego. Uwiarygodniło narrację PO, iż „IV Rzeczpospolita” to państwo owładnięte przez służby specjalne, a łzy (chyba cyniczne i wyreżyserowane) Sawickiej wzbudziły w wyborcach empatię. Do tego wszystkiego doszła jeszcze niefortunna wypowiedź ówczesnego szefa CBA Mariusza Kamińskiego: (…) „No to teraz wyborcy będą wiedzieli na kogo głosować”, która korespondowała z tezami głoszonymi przez polityków PO, iż PiS wykorzystuje do rozgrywek politycznych służby specjalne. To przeważyło szalę zwycięstwa na korzyść narracji PO.
Mobilizacja „układu”
Platforma Obywatelska zdołała w 2007 roku zmobilizować przeciwko Prawu i Sprawiedliwość, pod pozorami obrony polski obywatelskiej niemal cały „pookrągłostołowy układ”, wszystkie środowiska liberalno-lewicowe, większość postkomunistycznych, a dodatkowo ludzi niezorientowanych (przede wszystkim młodych), którzy dali się oszukać na frazeologię rzekomej obrony demokracji. Paradoksalnie na niekorzyść PiS-u zadziałała pozycja lidera przedwyborczych sondaży i perspektywa realnego zwycięstwa w wyborach parlamentarnych. To ułatwiło Platformie mobilizowanie „układu”. To był ten drugi czynnik obok pojedynku narracji, który zadziałał na korzyść PO w wyborach parlamentarnych i zapewnił jej poparcie wyborcze o wiele wyższe w stosunku do naturalnego.
Z drugiej strony dwa lata wcześniej, podczas wyborów prezydenckich Lech Kaczyński wygrał dlatego, że „układ” był utwierdzony w zwycięstwie Donalda Tuska. Cześć wyborców lewicowych w ogóle nie poszła do wyborów. Nie wiadomo jednak (a właściwie wiadomo), jakby się Ci ludzie zachowali, gdyby na kilka dni przed wyborami opublikowano sondaże przewidujące zwycięstwo wyborcze Lecha Kaczyńskiego…
Prof. Kazimierz Kik w programie „Minęła dwudziesta”: (…) „Ja tu wprowadzam czwarty czynnik, jeżeli można (wtręt dr. Norberta Maliszewskiego, że już wcześniej przedstawił pięć),no to szósty; w moim przekonaniu może nastąpić zupełnie coś niespodziewanego, a psychologicznego, tu pod adresem Pana doktora mówię. Mianowicie: jeżeli dojdzie do tego, że zrównałyby się tuż przed wyborami linie poparcia dla Pana Komorowskiego i Pana Jarosława Kaczyńskiego – może nastąpić zjawisko 2007 roku, to znaczy mobilizacja elektoratu negatywnego Jarosława Kaczyńskiego.
Sondaże korzystne dla Kaczyńskiego
Opierając się na doświadczeniach z przeszłości można zakładać, iż notowania Kaczyńskiego są niedowartościowane o ok. 5, a Komorowskiego przeszacowane w granicach, w skrajnych przypadkach nawet 10 proc. Jest to sytuacja korzystna dla Kaczyńskiego, gdyż po pierwsze nie powoduje totalnej fali ataku wobec jego osoby (tak jak miało to miejsce w 2007 roku), nie mobilizuje przeciwko niemu sił „układu”, a przede wszystkim nie koncentruje negatywnego elektoratu.
Wyborcy Platformy Obywatelskiej mogą być w zbliżających się wyborach zdemotywowani z powodu czterech obiektywnych czynników. Po pierwsze intensywność sporu PO – PiS powoli się jednak wyczerpuje; pod drugie okres wakacji zawsze z reguły wprowadza rozluźnienie; po trzecie powódź zaczyna działać na niekorzyść rządzących; po czwarte właśnie zaczyna się mundial (Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej).
Gdyby się jednak nagle ukazały badania, iż Kaczyński wygrywa wybory, to faktycznie obozy postkomunistyczny i lewicowo-liberalny mogłyby się powtórnie zmobilizować do tego stopnia, iż Komorowski po regresie w sondażach mógłby znowu uzyskać gwałtowną progresję. Ale w tych wyborach się to raczej nie zdarzy. Przede wszystkim dlatego, iż nie ma tej samej atmosfery, co w 2007 roku.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka