Donald Tusk chyba sam uwierzył w swoje obietnice z czasów ostatniej kampanii wyborczej i mityczne unijne 300 mld złotych. Tylko tym można wytłumaczyć, że w swoim nowym „expose” zdecydował się obiecywać różnorakie inwestycje na sumę ok 335 mld złotych. Inna sprawa, że nawet gdyby UE te 300 mld nam dała (a wiadomo, że nie da), to przecież do unijnych pieniędzy zawsze trzeba dołożyć wkład własny. A takowego nie ma.
Po prostu śmiesznie wypadły zapowiedzi Tuska dotyczące dalszej rozbudowy infrastruktury drogowej i kolejowej. Przecież te inwestycje właśnie kolejno padają z braku środków. Skąd nagle Tusk weźmie pieniądze? Wyczaruje? Przedstawił wprawdzie dziwny plan wykorzystania środków ze spółek Skarbu Państwa, ale ekonomiści w pierwszych komentarzach nawet nie wiedzą, jak to skomentować.
Gdyby nawet Tusk pieniądze dostał od, bo ja wiem, Pana Boga, na przykład, to i tak zapewne nie mógłby ich wydać. Firmy budowlane zostały bowiem w znacznym stopniu wykończone realizacją poprzednich inwestycji...
Już pomijam fakt, że rząd i media ostro krytykowały PiS za plan zwiększenia wydatków o ok. 50 mld, teraz zaś Tusk chce wydać kwotę prawie 7 razy wyższą.
Dziś na łamach „GPC” podsumowałem zawczasu „expose” pisząc, że Tusk pewnie znowu tylko dużo naobiecuje. Nie spodziewałem się jednak, że premier pójdzie w aż tak absurdalne zapowiedzi.
Inne tematy w dziale Polityka
