Oficjalna biografia
„Poetka i prozatorka amerykańska, córka emigrantów z Europy. Urodziła się w 1932 r. w miasteczku Jamaica Plan, uczyła się w Smith College. W tym okresie – w roku 1953 – przeszła załamanie psychiczne, zakończone próbą samobójczą, na kilka miesięcy trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie m.in. poddawano ją elektrowstrząsom.
Po powrocie otrzymała stypendium na uniwersytecie w Cambridge. Tam właśnie poznała poetę Teda Hughesa, swą największą miłość i przyszłego męża. Ted uważał, że małżeństwo z Sylwią Plath było mu przeznaczone. „Skojarzył nas układ słoneczny” stwierdził opisując swe pierwsze z nią spotkanie w „Listach urodzinowych”, gdzie zresztą precyzyjnie określił współrzędne astrologiczne tego dnia. Pracowali razem, Sylvia przygotowywała do druku wiersze Teda. Dwa lata mieszkali w Anglii, gdzie Plath urodziła dwójkę dzieci. Jednak odnoszący coraz większe sukcesy Hughes porzucił ją dla innej kobiety. Niedoceniona jako poetka, opuszczona i cierpiąca z powodu pogłębiającej się depresji, w lutym 1963 roku Sylvia popełniła samobójstwo” .
To typowa biografia, którą można znaleźć w każdym tekście źródłowym. Ja natomiast chciałabym się skupić na niszczącej relacji z mężem, relacji głęboko destrukcyjnej, która swoje źródło miała przede wszystkim w magicznych i okultystycznych praktykach stosowanych w ich codziennym, rodzinnym życiu, których inspiratorem był właśnie Ted.
Ted Hughes
Ten czarujący, młody chłopak wychował się na porośniętych wrzosem wichrowych wzgórzach hrabstwa York. Wraz z rodzicami mieszkał w wielu wsiach, gdzie ojciec, Will, był stolarzem i sklepikarzem. Matka Teda – Edith – pochodziła ze znanej tam rodziny Farrar. Kobiety Farrarów od pokoleń imały się guseł. Edith także czarowała: wywoływała duchy, wróżyła, rzucała uroki. Obdarzona tajemnymi mocami, emanującymi ze zrujnowanych młynów i opuszczonych kaplic – miała dostęp do innej rzeczywistości, widziała świat , który pozornie należał tylko do zamierzchłej przeszłości. Miewała wizje: na przykład w nocy, gdy siły alianckie wylądowały w Normandii, widziała na niebie ogniste krzyże. Część wiedzy tajemnej przekazała również swoim dzieciom. Ted będąc na studiach uległ fascynacji tabliczką Ouija i coraz mocniej okultyzmem. Brian Cox, z którym blisko się wtedy przyjaźnił wspomina – „krążyły opowieści, że był tego typu sprawami pochłonięty wprost zatrważająco.Uwielbiał bogaty leksykon symboli, konwergencje, opozycje, wpływy planetarne, słoneczne i księżycowe, wszystkie te skomplikowane układy graficzne, za pomocą których można przewidywać ludzki charakter i przeznaczenie”. Dla Teda astrologia nie była jednak nauką, traktował ją raczej jako narzędzie służące komunikowaniu spostrzeżeń o charakterze intuicyjnym.
Ich życie razem
Po ślubie godzinami poddawał Sylvię hipnozie, razem wywoływali duchy, gdyż Sylvia jak zawsze znajdowała źródło inspiracji we wszystkim czym interesował się jej mąż. Wykonywali też rozmaite ćwiczenia medytacyjne, z którymi Ted zapoznał się, zgłębiając magię. Hipnozę zaczęli traktować jako swoisty rytuał, manifestując w ten sposób potrzebę odosobnienia, niezbędną do efektywnej pracy. Zdaniem Teda, dzięki owym praktykom Sylvia zainteresowała się „zaświatami najgorszych swych koszmarów”. Wiosną 1958 r. często się kłócili i wtedy to podczas kolejnej dzikiej awantury, gdy Ted trzasnąwszy drzwiami wybiegł z domu, wyrzuciła do śmietnika jego księgę o czarach. Czyżby już wtedy przeczuwała, że to właśnie te tajemne praktyki będą przyczyną jej tragedii? Zapewne tak mogło być, już wtedy Sylvia odczuwa pewien niepokój związany z cechami charakteru Teda. W niepublikowanych listach do matki wspomina, że Ted ma w sobie coś „okrutnego”. Używa tego słowa wielokrotnie, uspokajając jednocześnie matkę, że to w gruncie rzeczy nieszkodliwe przywary. Dla niej liczy się przede wszystkim to, że Ted jest wybitnie inteligentny, obdarzony fantazją i będzie wymarzonym ojcem jej dzieci. Tak minęła wiosna, lato, przyszła jesień . – „Tamtej jesieni dostrzegłam ciemne spojrzenie Sylvii” – wpominała Lucie Mekce, przyjaciółka Sylvii ze studiów. – Pojawiło się podczas banalnej kobiecej rozmowy i nie trwało długo, ale zauważyłam je”. Sylvia w tym czasie zaczyna leczyć się u psychiatry, depresja z wolna powraca, chociaż pozornie jest jeszcze całkiem normalnie. „Oboje chcemy pisać ile wlezie. Ted lubi swój stój wciśnięty w niszę okna. Ja kocham biurko mojej babci z wzorami bluszczu i winorośli. Rano pijemy kawę, po południu herbatę. Rozmawiamy o naszych utworach. A piszemy tak różne wiersze, jak różne są nasze odciski palców” – zwierza się Sylvia w piśmie „Mademoiselle”. Pojawia się też inne światełko, Sylwia zachodzi w ciążę i 1 kwietnia rodzi w domu córkę Fredę Rebeccę. Przedtem przez kilka tygodni Ted hipnotyzuje Sylvię, sugerując, że będzie miała szybki i bezbolesny poród. I tak też się stało. Małżonkowie po narodzinach dziecka znowu stają się sobie bliżsi. Są „jednością”, którą sam Ted w pewnej audycji radiowej przedstawia następująco - „Jestem medium myśli Sylvii. Mogę czytać jej jaźń w każdej chwili. Tworzymy dwójcę świętą. Dzielimy ze sobą jedną psyche. Telepatyczna jedność na pewno istnieje”. Niedługo potem rodzi im się kolejne dziecko, syn Nicholas. Zmęczeni Londynem przenoszą się do starego, obszernego domu w hrabstwie Devon.
Zdrada i początek końca
I właśnie wtedy, gdy pozornie wszystko układa się jak najlepiej w ich życiu pojawia się Assia Wevill, mająca reputację uwodzicielki poetów. Ted kompletnie traci dla niej głowę, romans natychmiast zostaje przez Sylvię odkryty. „Moje mleko wyschło, nie mam czym karmić Nicka. Nie mam już mleka. Ted kochainna kobietę! To jest Assia! Boję się! – szlocha Sylvia swojej przyjaciółce Elizabeth. – Schwyciła mnie za ręce i powtarzała „Pomóż mi, pomóż, Ted mnie okłamuje, zawsze mnie okłamywał, on cały czas kłamał, ja wiem” – wspomina Elizabeth Compton. Rano Sylvia wróciła do domu. W ogrodzie rozpaliła ognisko i spaliła manuskrypt swojej nowej powieści, nie wydanej jeszcze kontynuacji „Szklanego Klosza”, który chciała ofiarować Tedowi na urodziny. Wcześniej opowiedziała treść książki matce: - Narratorka przechodzi trudne chwile okresu młodzieńczego, by znaleźć sens życia w ożywczym małżeństwie z silnym i dobrym mężczyzną. Następnego dnia znów rozpaliła ognisko. Spaliła wszystko co Ted napisał przez ostatnie miesiące: wiersze, korekty, listy. Paląc papiery, Sylwia tańczy dziko wokół ogniska i dziko śpiewa. Atmosfera w domu staje się niemożliwa i Ted wyprowadza się z domu.
Sylwia nieprawdopodobnie cierpi, ale jeszcze próbuje żyć normalnie. Na początku grudnia 1962 r. przenosi się z Devon do Londynu i urządza się na nowo. Kupuje sosnowe półki, chińskie fotele z bambusa, maluje ściany na biało. Ufa, że jeszcze będzie dobrze. W tym czasie notuje w swoim dzienniku „ Chcę studiować, poznawać historię, politykę, języki i podróżować. Chcę być najczulszą i najbardziej fascynującą ze wszystkich matek”. Przed Bożym Narodzeniem czuje się już bardzo źle, cierpi na bezsenność – po północy przychodzi strach i nie opuszcza jej do rana. Koleżanka która odwiedziła ją w styczniu tak wspomina – „Była umęczona i chora. Ugotowałam jej obiad. Pochłonęła steki wołowe i kukurydzę tak żarłocznie, że wzbudziło to moje podejrzenia. Wydusiłam z niej w końcu, że nie jadła od dawna. Chyba mieszał się jej dzień z nocą”. Jednak to w tym czasie, mimo, że niezdolna do przełknięcia czegokolwiek, pozbawiona snu, trawiona wysoką gorączką, wstrząsana paroksyzmami wściekłości, napadami zazdrości, atakami litości nad sobą, napisała większość wierszy z tomiku „Ariel”, które już niedługo miały przynieść jej sławę. Wprawdzie pisze wtedy bardzo dużo, to jednak jest jej coraz trudniej. Znajomi widząc w jakim jest stanie doprowadzają ją do lekarza, który zapisuje lekarstwa i zaniepokojony jej stanem przychodzi codziennie szukając jednocześnie odpowiedniego dla niej szpitala psychiatrycznego. – „Na razie niech się opiekuje dziećmi. Będzie się czuła potrzebna” miał powiedzieć do Jillian, bliskiej przyjaciółki Sylvii. Chyba jeszcze trochę się łudziła, miała nadzieję, że Ted jeszcze do niej wróci. Pewnego dnia zaczyna do niej jednak docierać, że to już koniec. W tym okresie kilkakrotnie pisała do matki (zachowała się bogata korespondencja między nimi), że Ted chce, żeby się zabiła. Czuła to, Ted poddawał ją przez ładnych parę lat hipnozie i dlatego była wyczulona na każdy, nawet najdelikatniej przesłany przez niego sygnał. Pisze o tym dużo jej biograf Paul Alekxander.
Śmierć
Rankiem 11 lutego 1963 r. przybyła do niej pielęgniarka przysłana przez dr. Herdera. Sylvia nie odpowiada na dzwonek, a wystraszona kobieta widzi w oknie sypialni dwoje płaczących dzieci. Szybko wyważono drzwi. Znaleziono nieżywą Sylvię z głową w gazowym piecyku. Na biurku leżał przygotowany do druku jej ostatni tomik Ariel, który rozpoczął triumfalny pochód książek Sylwii po księgarniach całego świata. Ted, który odziedziczył po Sylvii wszelkie prawa autorskie, nie byli bowiem formalnie rozwiedzeni – zbił na jej twórczości wielki majątek.
Po śmierci żony zamieszkał z Assią na kocią łapę w Cort Greek, domu w którym Sylvia tak bardzo chciała być szczęśliwa. Assia urodziła mu w 1967 roku córkę Shurę. Dwa lata później zagazowała się wraz z córeczką w kuchni. Czyżby i tym razem Ted hipnotyzował swoją kolejną ofiarę, mając na widoku koleją „ukochaną”? Rok później związał się bowiem z piękną pielęgniarką Carol Orchard z którą mimo licznych romansów pozostał już do końca. Niepojęte, ale mimo tych faktów wiódł do końca żywot statecznego i cenionego obywatela, uznanego poetę. W 1984 roku królowa Elżbieta II obdarzyła Teda Hughesa tytułem poety nadwornego. Tytuł ten monarcha przyznaje dożywotnio i tylko jednemu poecie. Hughes był typowany do Nobla, nie zdążył go jednak dostać.
|