Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
322
BLOG

Anegdoty kontra pandemia. Pierwszy był „Dekameron”…

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Mamy dziś na świecie, a także w Europie, w tym w Polsce, wielką zarazę. Wielka zaraza miała miejsce w Europie również w XIV w. – była to dżuma. Właśnie w tym czasie włoski pisarz Giovanni Boccaccio napisał słynny „Dekameron”. Jego celem było umilenie ludziom czasu szczególnie trudnego i spowodowanie, żeby się czasem chociaż uśmiechnęli. Dziś to samo, po siedmiu wiekach, jest moją intencją.

Rzeczywistość w Polsce bywa taka, że można się łapać za głowę albo zamykać oczy, żeby jej nie widzieć. Przypomina mi to anegdotę z czasu początków włoskiego renesansu, kiedy śmiertelnie chory władca Florencji Cosimo de Medici (1389–1464) leżał w łożu, niemal bez przerwy mając zamknięte oczy. Gdy jego córka, słynna później Katarzyna Medycejska, zapytała, dlaczego ojciec tak często je zamyka, odpowiedział: „Robię tak, aby się przyzwyczaić do tego, że wkrótce nie będę otwierał ich wcale”. 

Jak łatwo składać słowa 

Wróćmy jednak do trudnej rzeczywistości w Polsce A.D. 2021: pytają mnie o ocenę tego, jaka jest opozycja i co robi. Mam wtedy ochotę opowiedzieć anegdotę także z Włoch, a dotyczącą najwybitniejszego w historii włoskiej opery kompozytora Giuseppe Verdiego (1813 –1901). Został on kiedyś zaproszony na przyjęcie. Po świetnej, wielodaniowej jak to w Italii, kolacji mała córka państwa domu zaczęła grać na fortepianie. Jej mama skorzystała z okazji i zapytała: „Mistrzu, co pan może powiedzieć o mojej córce?”. Na co kompozytor: „Poczciwe dziecko. Jej prawa ręka nie wie, co czyni lewa”… Mogłoby to być podsumowanie podzielonej opozycji nad Wisłą, Odrą, Wartą i Bugiem.

Jednakże jeszcze jedna anegdota ze słonecznej Italii mogłaby być owej opozycji ilustracją. Tak się bowiem składa, że rząd RP robi swoje, działa, zajmuje się konkretami, a opozycja mówi, mówi, mówi. Przypomina mi to sytuację związaną z wybitnym poetą Ludovikiem Ariostem (1474–1533). Mieszkał on w bardzo małym i bardzo skromnym domku. Pytano go, dlaczego wybrał takie lokum, skoro w swoim znanym poemacie „Orland szalony” opisał pałace skrzące się nieprawdopodobnym przepychem. Poeta odpowiadał: „Ponieważ łatwiej jest składać słowa niż kamienie”. 

Włosi mają liczne wady i zalety, ale z tych ostatnich poczucie humoru jest jedną z najbardziej istotnych. Już bez żadnej aluzji przytoczę anegdotę związaną ze znanym szarlatanem, cudotwórcą i lekarzem, XVIII-wiecznym włoskim pierwowzorem Davida Copperfielda – chodzi o Alessandra di Cagliostro (1743–1795). Głosił on, że żyje już… trzysta lat. Zapytano więc jego służącego, czy rzeczywiście to prawda. A ten odparł: „Niestety, nie mogę na to pytanie odpowiedzieć, ponieważ służę u niego dopiero sto lat”. 

Żywy pomnik d’Annunzia i pomarańcze Toscaniniego 

Mamy w Polsce wielu ludzi tak przeświadczonych o swojej wielkości, że uważają, iż za życia należy im się pomnik. Cóż, choroba nie wybiera. Przypomina mi to wszak kolejną włoską anegdotę. Dotyczy ona z kolei słynnego pisarza, dramaturga i poety Gabriela d’Annunzia (1863 – 1938). Co niedzielę po południu udawał się on na rynek w miasteczku Capponcina, aby z atencją posłuchać ludowej kapeli. Przyjeżdżał zawsze na alabastrowym koniu, mając na sobie… biały garnitur. Mieszkańcy mówili wtedy: „Signore d’Annunzio udaje swój pomnik”.

Co do ludzi całkowicie skoncentrowanych na sobie, to są oni obiektem niezliczonych anegdot – ale, jak sądzę, są z tego zadowoleni. Zapewne dlatego, że anegdoty opisują ich, a nie kogoś innego. Dobrym przykładem jest ta, która dotyczy włoskiego dyrygenta Artura Toscaniniego (1867–1957). Jego syna zapytano o to, co jego słynny ojciec uważał za swoje największe osiągnięcie. Toscanini junior odparł: „Nie było dla niego nic największego, bo cokolwiek robił w danej chwili, uważał za najważniejszą rzecz w życiu: bez względu na to, czy dyrygował orkiestrą, czy obierał pomarańcze…”. 

W kręgach piekielnych… 

Wcześniej pisałem o żyjącym rzekomo trzysta lat szarlatanie Cagliostro. Tymczasem Cesare Lombroso (1835–1909), kryminolog, psychiatra, antropolog, którego nazwisko zna każdy wykładowca w szkole policyjnej, bo ów słynny Włoch wprowadził metodę badania skłonności do przestępstw… na podstawie fizjonomii przestępców (!), dla kaprysu kupił kiedyś pięknego kruka. Przyjaciele pytali go, po co to uczynił. Lombroso odpowiedział: „Kruki żyją podobno trzysta lat. Chciałbym się o tym osobiście przekonać”.

Dante Alighieri (1265–1321) napisał „Boską komedię”, która opowiada o wędrówce dusz przez piekło, ale też i raj. Gdy jego żona spacerowała późną porą po Florencji, spotkała sąsiadkę, która spytała ją: „Jakże to o tej godzinie jesteś poza domem?”. Na co Pietra Dante odparła: „A co mam czynić, madonno Giulio? Mój mąż robi teraz w domu PIEKŁO”. 

Na początku tego tekstu pisałem o umierającym księciu Cosimie de Medicim. Był on ułomny, miał garb. Wiedzieli o tym wszyscy jego poddani we Florencji. Dlatego z osłupieniem przyjęto fakt, że Michał Anioł (1475–1564), autor genialnych fresków w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie, przedstawił go jako urodziwego mężczyznę – bez garbu. Gdy go o to pytano, odpowiedział: „Kto będzie o tym wiedział za 500 lat?”. Cóż, kiedyś malarze falsyfikowali rzeczywistość. Teraz robi to telewizja. I to ze znacznie większym rozmachem… 

Tenże Michelangelo di Lodovico Buonarroti Simoni (prawdziwe nazwisko Michała Anioła), prawdziwy człowiek renesansu, bo był przecież i rzeźbiarzem, i malarzem, i poetą, i architektem, zwykł malować swoje postaci nago – nawet jeżeli czynił to, realizując papieskie zamówienia w Watykanie. Oburzył się na to kardynał Biagio di Cesena (albo Biagio Martinelli), który poskarżył się papieżowi Pawłowi III. W rezultacie Jego Świątobliwość nakazał zakryć miejsca intymne draperią. Uczynił to jeden z uczniów Michała Anioła. Mistrz się wściekł, ale zagryzł zęby i postanowił się zemścić… poprzez sztukę. W swoim słynnym „Sądzie Ostatecznym” namalował postać podobną do mistrza ceremonii di Ceseny jak dwie krople wody, łącznie z charakterystycznym wielkim nosem. Umieścił ją… w piekle. 

Ciało owego potępieńca rozdziera wąż wypełzający z płomieni. Kardynał wpadł w szał i udał się ze skargą do papieża, żądając, aby jego postać zamalować. Ojciec Święty jednak odmówił, dowcipnie to uzasadniając: „Gdyby Michał Anioł umieścił cię w czyśćcu, mógłbym cię uwolnić, gdyż tam jeszcze sięga moja władza, ale ty trafiłeś do piekła. W tej otchłani jestem bezsilny”. 

Oktawian August i jego bezczelny „bliźniak” 

Włosi mają poczucie humoru chyba po swoich przodkach – Rzymianach. Widzę tu pewną ciągłość. Starożytni Rzymianie byli nieźli, jeśli chodzi o tzw. humor sytuacyjny. Świadczy o tym anegdota z czasów pierwszego cesarza rzymskiego Oktawiana Augusta (rok 63 przed narodzeniem Chrystusa – 14 po Chr.). Cesarza powiadomiono, że w Rzymie żyje człowiek podobny do niego tak bardzo, jakby był jego bratem bliźniakiem. Rzymianie powszechnie to komentowali. Sytuacja robiła się coraz bardziej niezręczna, zatem Oktawian August kazał doprowadzić swojego „sobowtóra” do pałacu. Gdy to się stało, cesarz, przyglądając mu się uważnie i coraz bardziej się zdumiewając, jak bardzo są podobni, zapytał: „Powiedz mi, czy twoja matka była kiedyś w Rzymie?” W odpowiedzi cezar usłyszał: „Matka nigdy, ale często bywał tu mój ojciec”…

Mam nadzieję, że w tych trudnych czasach udało mi się spowodować, że choć parę razy Państwo się uśmiechnęli…

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (08.02.2021)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura